Jestem zwolenniczką konsultacji. Chcę, by Sejm, a zwłaszcza Senat, były przestrzeniami, gdzie dochodzi do debaty. Różnorodność to zaleta, gdzie jest możliwa dyskusja i ścieranie się różnych argumentów, tam powstają lepsze rozwiązania i ciekawsze pomysły – mówi Magdalena Biejat.
Jędrzej Dudkiewicz: Zacznijmy od może mało przyjemnej sprawy. Dlaczego nie było pani w Sejmie na głosowaniu w sprawie ustawy dotyczącej ograniczenia niezależności sędziów, które opozycja mogła wygrać i opóźnić nieco prace nad projektem? Czy Lewica wyciągnęła wnioski z tej sprawy i jakie?
Magdalena Biejat: Wyrzucam sobie, że spóźniłam się na początek posiedzenia Sejmu tego dnia i przez to nie wzięłam udziału w głosowaniu nad porządkiem obrad, to nie powinno było się zdarzyć. Dołożę starań, żeby to się nie powtórzyło.
Niestety, dopóki rządzi Prawo i Sprawiedliwość, zmiana porządku obrad opóźniłaby prace nad projektem maksymalnie o jeden dzień, więc i tak przeszedłby on przez Sejm przed Bożym Narodzeniem. Oczywiście nie usprawiedliwia to nas, nieobecnych. Z pewnością dopilnujemy, żeby w przyszłości taka sytuacja już nigdy się nie powtórzyła.
czytaj także
W czasie kampanii wyborczej Lewica przedstawiła kalendarz powrotu do praworządności i od początku 2020 roku zaczniemy zgłaszać ustawy, które będą do tego prowadzić. Chcemy też zaproponować naszą wizję reformy sądownictwa. Taką, która faktycznie usprawni i ulepszy system, dając ludziom lepszy dostęp do ich praw. Potrzebujemy usprawnienia pracy sądów po to, żeby na kolejne rozprawy nie trzeba było czekać latami. Ostatni sondaż opublikowany przez „Dziennik Gazetę Prawną” wskazuje, że ponad 40% Polek i Polaków chce reformy sądownictwa. Nie możemy dłużej godzić się z sytuacją, że osoby z niepełnosprawnościami albo osoby o niższych dochodach mają utrudniony dostęp do wymiaru sprawiedliwości ze względu na procedury albo koszty sądowe.
Zanim jednak Lewica zdążyła na dobre zacząć pracę, powiedziała, że rozważy zagłosowanie za wycofaną już ustawą o zniesieniu trzydziestokrotności ZUS. Od razu podniosły się głosy oburzenia, że wspiera PiS, niszczy demokrację etc. Jak zamierzacie sobie radzić z tego typu zarzutami i pokazywać, że Lewica może być nową jakością w polskiej polityce?
„Wojna polsko-polska” trwa tak długo, że zaczęliśmy powoli zapominać, że opozycja może być konstruktywna, a nie totalna. Wejście Lewicy do Sejmu, mam nadzieję, będzie impulsem do przełamania tego impasu. Od początku kampanii zapowiadaliśmy, że nie będziemy głosować przeciwko PiS, tylko dlatego, że to jest PiS. Nie tak wyobrażamy sobie odpowiedzialne realizowanie naszych mandatów poselskich. W związku z tym tam, gdzie uznamy, że coś jest słuszne i ma sens dla Polaków, będziemy głosować za projektami ustaw zgłoszonymi przez PiS, tak samo jak za dobrymi pomysłami innych ugrupowań. Ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na głosowanie za pisowskim projektem o zniesieniu trzydziestokrotności ZUS, bo był on naszym zdaniem wadliwy.
Zniesienie trzydziestokrotności, czyli jak nie robić polityki
czytaj także
Zgłosiliśmy więc własny projekt ustawy, który wprowadza także gwarantowaną emeryturę minimalną. Warto też zwrócić uwagę, że w ramach tego samego posiedzenia Sejmu głosowaliśmy przeciwko zmianom w ustawie o Funduszu Solidarnościowym oraz przeciwko wotum zaufania dla premiera Morawieckiego. Trudno jest więc nas zaszufladkować jako zwolenników PiS. Nie mówiąc już o tym, że w poprzedniej kadencji PO w bodaj 58% przypadków głosowała dokładnie tak samo jak PiS.
Z czego oskarżenia o wspieranie PiS mogą wynikać?
Myślę, że cała sprawa wzięła się z potrzeby, by nas spozycjonować, włożyć w znane kategorie, w których niekoniecznie się mieścimy i nie zamierzamy tego robić. Jesteśmy najwyraźniej twardym orzechem do zgryzienia dla wszystkich, nie tylko dla PiS.
Do podejrzeń o cichą współpracę z PiS doszła sprawa wybrania panią na przewodniczącą sejmowej komisji ds. polityki społecznej i rodziny, co było możliwe także dzięki głosom posłów partii rządzącej. Chwilę później rozpoczęły się dyskusje nad odwołaniem pani z tej funkcji. Skąd całe to zamieszanie?
To chyba kwestia przede wszystkim wewnętrznych negocjacji Zjednoczonej Prawicy, docieranie się koalicjantów po wyborach, wewnętrzna walka o wpływy. Do tego dochodzi okres zdrowotnej niedyspozycji prezesa PiS, co niektóre frakcje najwyraźniej próbowały wykorzystać. Tak to przynajmniej wygląda z zewnątrz i z perspektywy czasu. Tłumaczy też rozciągniętą w czasie, zawiłą i zmienną argumentację posłów PiS, bo powody tego odwołania, na jakie powołuje się prawica, zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Wniosek o odwołanie mnie ze stanowiska pojawił się właściwie od razu po ukonstytuowaniu się komisji, zanim jakiekolwiek prace miały okazję się zacząć, co już samo w sobie było mało poważne i niezbyt honorowe. Pierwszym zarzutem były moje rzekomo wywrotowe poglądy w sprawie aborcji, twierdzono, że jestem wyjątkowo kontrowersyjna, że klub mógł wskazać kogoś bardziej umiarkowanego. Tylko że ja nie jestem szczególnie kontrowersyjna – moje poglądy są zgodne z programem wyborczym, dużo o tym mówiliśmy w kampanii i to nie powinno być zaskoczeniem. Dziwnym byłoby, gdyby się okazało, że rządząca partia zgodziła się na to, żeby tej komisji przewodniczył ktoś z Lewicy, nie znając programu Lewicy.
Jednocześnie posłowie z prawicy lamentowali w mediach, jakobym groziła „zamrażarką” projektowi obywatelskiemu „Zatrzymać aborcję”, i ponownie argument był nietrafiony, bo zamrażarką zarządza marszałkini Sejmu, która jest z PiS, i to ona decyduje, zarówno w jakiej komisji projekt będzie procedowany, jak też wyznacza przewodniczącemu komisji termin, w jakim projekt ma zostać zaopiniowany i komisja nie może się z tego nie wywiązać. Warto również pamiętać o tym, że PiS we wszystkich komisjach ma większość, a decyzje podejmowane są większością głosów.
czytaj także
Przewodniczenie komisji to nie jest więc funkcja tak wszechwładna, jak się wszystkim wydaje. Naszym zadaniem jest przede wszystkim organizacja pracy komisji, prowadzenie obrad i dyskusji. Od samego początku zapewniałam, że to jest moim głównym celem: harmonijne i konstruktywne prowadzenie prac komisji, po to, żebyśmy byli w stanie wypracowywać dobre rozwiązania i prawo.
Tuż przed świętami pojawił się jednak w końcu formalny wniosek o odwołanie pani ze stanowiska…
Tak. Co prawda w treści wniosku nie ma mowy o zmianie na stanowisku przewodniczącej, a o zmianach w składzie prezydium, a do tego nie podano żadnego uzasadnienia ani konkretu. Przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości jednak jasno mówili w mediach, że chodzi o odwołanie mnie z tej funkcji. Na zwołanie posiedzenia, bo regulamin precyzuje, że musi to być osobne posiedzenie, mam czas do połowy stycznia. Na razie komisja się spotka, aby wysłuchać sprawozdania Ministerstwa Polityki Społecznej z wykonania Programu Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie, pracujemy też nad ustawą budżetową, która pojawiła się w ostatniej chwili, w Wigilię, i która była procedowana w Sejmie 8 stycznia.
Do głosowania w sprawie prezydium czasu jest coraz mniej, ale jednocześnie wiele się jeszcze w tym czasie może wydarzyć. W szerszym kontekście może to być jeden z wielu symptomów wskazujących na coraz większe tarcia w Zjednoczonej Prawicy. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość zdecyduje się mnie odwołać, będzie to świadczyć o tym, że przewagę zyskuje stronnictwo najbardziej radykalne, a Jarosław Kaczyński przestaje dzierżyć władzę tak niepodzielnie jak do tej pory. W perspektywie tej konkretnej sprawy to oczywiście kolejny dowód na to, że partia rządząca ma w głębokim poważaniu standardy demokratyczne i hołduje przekonaniu, że instytucje publiczne należą wyłącznie do niej i tylko jej perspektywa ma w nich dochodzić do głosu.
A nie boi się pani, że komisja będzie się zajmować mało medialnymi sprawami, a wszystkie projekty ustaw związane z tematami ideologicznymi, jak na przykład „Stop aborcji”, będą kierowane do innych komisji?
Jeszcze nie wiadomo, co będzie ze „Stop aborcji”, na razie projekt został zgłoszony do pierwszego czytania w Sejmie, ale rzeczywiście jest możliwość, że trafi potem na przykład do komisji ds. zdrowia. Niestety znów wracamy do tego, że jest taka, a nie inna większość, która może o tym dowolnie decydować, i trudno coś na to poradzić. Dobrym tego przykładem może być kwestia podniesienia akcyzy. Wnosiliśmy, by sprawą tą zajęły się wspólnie komisja ds. finansów publicznych i komisja ds. zdrowia, niestety rządzący się na to nie zgodzili i skierowali ją tylko do tej pierwszej.
Jeśli jednak podobne projekty będą trafiać do pani komisji, to rozumiem, że nie należy spodziewać się wielkich awantur?
Moim zdaniem nie. Komisja ds. polityki społecznej i rodziny nie zajmuje się tylko aborcją czy edukacją seksualną. Będziemy się zajmować także prawami pracowniczymi, sprawami opieki nad dziećmi, emeryturami i rentami, problemami osób z niepełnosprawnościami. To są tematy bardzo ważne, co pokazuje chociażby dyskusja wokół Funduszu Solidarnościowego.
I tym chciałaby się pani zajmować w komisji?
Tak, bo to są sprawy, które wymagają natychmiastowego rozwiązania. Ale nie tylko, bo jestem przede wszystkim posłanką, a nie tylko przewodniczącą komisji.
czytaj także
Bardzo ważna jest dla mnie kwestia bezpieczeństwa ruchu drogowego. Z dwóch przyczyn: po pierwsze dotyczy to realnie nas wszystkich. Po drugie wydaje mi się, że jest to obszar, w którym jest możliwe wypracowanie kompromisu ponad podziałami politycznymi. I exposé premiera Morawieckiego i działania Michała Szczerby z PO pokazują, że jest duża wola polityczna, by poprawić coś w tym temacie.
Kolejną ważną dla mnie sprawą są na pewno prawa lokatorskie, kwestia reprywatyzacji, do której nadal dochodzi, a ludzie są w bardzo trudnej sytuacji. Kwestia ta wcale nie została rozwiązana. To zresztą część większego problemu, polegającego na tym, że lokatorzy w ogóle nie są chronieni, i niestety PiS wprowadził rozwiązania, które tę ochronę jeszcze zmniejszają.
Poza tym musimy też wreszcie zacząć dyskutować o usługach publicznych. Chciałabym zaproponować nowy sposób patrzenia na nie, nowe metody ich ewaluacji i namysł nad tym, w jaki sposób możemy je systemowo i kompleksowo naprawić. W tej chwili, gdziekolwiek popatrzymy, jest fatalnie: ochrona zdrowia, opieka społeczna, edukacja, transport publiczny leżą. Trzeba się zastanowić, w jaki sposób te wszystkie usługi reformować tak, żeby reformy dało się podtrzymać niezależnie od tego, kto aktualnie jest u władzy.
czytaj także
Edukacja leży? Przecież dopiero co nasi gimnazjaliści zajęli pierwsze miejsca w testach PISA!
Szkoda tylko, że to ostatni rocznik gimnazjalistów, czyli tych dzieci, które chodziły do „starej” szkoły, więc chwalenie się tym przez ministra Piontkowskiego jest cokolwiek dziwne. Jeśli chodzi o edukację, to niestety ani poprzednia ekipa rządząca nie podołała temu wyzwaniu, ani tym bardziej obecna władza. Szkoła nie odpowiada na wyzwania nowoczesnego świata. Cały czas tkwi w epoce Bismarcka i naprawdę czas najwyższy pomyśleć o długofalowej, odpowiedzialnej reformie edukacji. Ale nie takiej, która wydarzy się z roku na rok, tylko rozłożonej na lata, pozwalającej stworzyć szkołę, której dzieci mogą zaufać i w której będą czuć się bezpiecznie, szkołę, która pozwoli wychowywać obywateli, którzy nie tylko odnajdą się na rynku pracy, ale też wezmą odpowiedzialność za swoje otoczenie, będą działać społecznie, współpracować ze sobą. I takie reformy konieczne są też w wielu innych sprawach.
Wracając do burz medialnych z pani udziałem, to jakiś czas temu określiła się pani mianem „gościni”, przez co też wywiązała się spora awantura. Jak w ogóle radzi sobie pani z tak wielką medialną wrzawą, która panią otacza?
Na poziomie osobistym za bardzo mnie to nie dotyka. Wynika raczej z zachodzących ostatnio procesów politycznych i społecznych, które akurat zahaczają w tym momencie o mnie, ale wcześniej dotyczyły innych postaci. Kwestia żeńskich końcówek czy uwzględniania kobiet w przestrzeni publicznej to tematy, w centrum których były i Wanda Nowicka, i Joanna Mucha. A teraz padło na mnie − zdarza się. Natomiast rzeczywiście jest to o tyle obciążające, że omawianie tych tematów w mediach zabiera mi dużo czasu. Mam tylko nadzieję, że wywiążą się z tego ważne dyskusje, dzięki którym tematy, czy to feminatywów, czy polityki społecznej, będą poruszane w sposób konstruktywny.
czytaj także
A nie boi się pani, że wszyscy będą się skupiać na budzących duże emocje sprawach, jak feminatywy, a kwestie systemowe zostaną zepchnięte na drugi plan?
Na pewno jest takie zagrożenie. Dlatego przy każdej wypowiedzi dotyczącej feminatywów starałam się przekierowywać dyskusję po pierwsze na to, że tu chodzi o obecność kobiet w przestrzeni publicznej, co dla mnie, jako matki małej dziewczynki, jest bardzo ważne. Chciałabym, żeby dorastając, wiedziała, że tak samo dobra jest dla niej rola mamy, jak i bycie polityczką, chirurżką czy adwokatką. Po drugie, symptomatyczne i w sumie smutne jest to, że nazwanie siebie samej gościnią – bo przecież nikomu tego nie narzucałam – powoduje taką burzę, jakiej nie wywołują kwestie na przykład usług społecznych czy reprywatyzacji.
A jaki jest tego powód według pani? Czy my w ogóle potrafimy jeszcze ze sobą rozmawiać na spokojnie, przy użyciu merytorycznych argumentów?
To chyba kwestia tego, że ludzie, którzy mają bardziej konserwatywne poglądy, podświadomie czują, że to forma symbolicznego zdobywania przestrzeni w miejscach, które tradycyjnie nie należały do kobiet. Na pewno dla niektórych jest to nowe, dla niektórych może być zagrażające i dlatego budzi opór oraz emocje.
czytaj także
Lewica składa się z trzech, mimo wszystko dość różnych partii, więc musi na bieżąco ze sobą spokojnie rozmawiać. W jaki sposób chcecie utrzymywać jedność i budować wiarygodność, co może przełożyć się na zwiększenie poparcia?
Współpracujemy jako klub, wspólnie wypracowujemy politykę dotyczącą tego, jaką mamy wizję kraju, ale też tego, jak chcemy funkcjonować w Sejmie, jak głosujemy w sprawie kolejnych projektów ustaw czy jakie propozycje sami zgłaszamy. Ta ścisła współpraca, gotowość do dialogu to sposób na dbanie o jedność. Na razie idzie nam bardzo dobrze. Nie musimy przy tym wcale być jednomyślni w każdej kwestii. Nasza różnorodność to też zaleta, bo gdzie jest możliwa dyskusja i ścieranie się różnych argumentów, tam powstają lepsze rozwiązania i ciekawsze pomysły.
A w jaki sposób to, że wywodzi się pani z trzeciego sektora, pomoże w pani działaniach jako posłance?
Na pewno mam otwartość na ludzi i przekonanie, które niestety nie jest powszechne w Sejmie, że naprawdę warto jest z ludźmi rozmawiać, otwierać proces legislacyjny na debatę publiczną, konsultacje.
Spotkałam się z zarzutami, ze strony i publicystów i polityków, że wysłuchania publiczne czy konsultacje społeczne to przyznanie się do tego, że na czymś się nie znamy. I że nie po to nas ludzie wybierali, byśmy pytali ich o zdanie. A chodzi przecież o to, żeby uwzględnić głosy różnych środowisk i podejmować jak najlepiej ugruntowane w rzeczywistości decyzje. Uważam, że ogromne znaczenie ma to, by Sejm, a zwłaszcza Senat, były przestrzeniami, gdzie dochodzi do debaty, i na pewno będę o to silnie zabiegać. A doświadczenie zarówno prowadzenia konsultacji społecznych, jak i uczestniczenia w nich mi w tym pomoże.
To w jaki konkretnie sposób chciałaby pani zwiększyć udział społeczeństwa w procesie legislacyjnym?
Tam, gdzie jako Lewica jesteśmy w prezydiach komisji, możemy starać się jak najczęściej organizować wyjazdowe posiedzenia, wysłuchania publiczne i konsultacje społeczne dotyczące konkretnych problemów. Planujemy też organizować posiedzenia z udziałem strony społecznej. Tak będzie chociażby w zespole bezpieczeństwa ruchu drogowego. Robi to też zespół założony przez Katarzynę Piekarską z KO. Zajmuje się on prawami zwierząt i kolejne posiedzenie dotyczące azylu dla dzikich zwierząt będzie miał w Poznaniu. Dużo większe możliwości ma Senat, bo dzięki temu, że opozycja ma w nim większość, można prowadzić nieco dłuższy namysł nad projektami ustaw i otwierać dyskusje, które będą włączać ludzi w sam proces legislacyjny, co nie zawsze będzie możliwe w Sejmie. Są więc przestrzenie, w których już możemy powoli otwierać się na obywateli. I w ten sposób budować nowe, lepsze standardy.
**
Magdalena Biejat jest posłanką Lewicy, socjolożką od lat związaną z organizacjami pozarządowymi. Członkini Rady Krajowej Lewicy Razem, mieszkanka warszawskiej Pragi.
Jędrzej Dudkiewicz jest dziennikarzem, publicystą. Stały współpracownik portalu organizacji pozarządowych NGO.pl. Publikował m.in. w „Polityce”, „Newsweeku”, „Dzienniku. Gazecie Prawnej”, Krytyce Politycznej, Oko.press i Magazynie „Kontakt”.