Mimo że mam bardziej konserwatywne usposobienie od autorów „Społeczeństwa populistów” uważam, że bez antypaternalistycznej rewolucji społecznej nie zrobimy istotnego kroku naprawiającego reguły demokracji i osłabiającego czynnik populistyczny, rozumiany jako reakcja bezradnych i niesłuchanych.
Jeżeli to wszystko prawda, to musimy zmienić w naszym myśleniu o polityce więcej, niż napisali autorzy. Taka konkluzja wydaje się wynikać z lektury Społeczeństwa populistów Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego. Książki, która pewne myśli doprowadza do końca, a inne – zostawia w zawieszeniu.
Przede wszystkim nie mówi wprost o tym, czy opisane zjawiska to chwilowy kryzys, czy względnie trwała zmiana polityki. Z uważnej lektury wynika jednak, że to drugie. A skoro tak – to pojawia się ważniejsze pytanie: jak osłabić szkodliwy wpływ populizmu na funkcjonowanie państwa i społeczeństwa? Jak sprawić, by mimo populistycznej korozji radziły one sobie z wyzwaniami klimatycznymi, migracyjnymi, demograficznymi, poprawiały jakość usług publicznych, rozwiązywały nowe problemy?
Polityka populistyczna ma z tym ogromną trudność. Państwo rządzone przez populistów i dla populistów jest mniej zdolne do prowadzenia złożonej, obliczonej na lata polityki. Populizm zaś, jak piszą Sadura i Sierakowski – „zaraża nie tylko swoich sojuszników, ale także przeciwników” (str. 11), jest więc – do pewnego stopnia – wspólnym mianownikiem zmian politycznych. Zostanie z nami dłużej niż obecne rządy. Czym zatem jest?
Stary przeciwnik czy nowy klimat?
Autorzy wiedzą więcej, niż wynikałoby z konkluzji książki. Ale zdają sobie sprawę z tego, że adekwatna recepta przekracza ramy ich wpływu, podsuwają zatem receptę skrojoną na miarę. Dostosowaną do możliwości pobliskiej apteki. Realizującej recepty dla aktywistów i organizacji pozarządowych. Podzielam ich pesymizm w sprawie możliwości poradzenia sobie z problemem dziś. Ale gdy zbierzemy główne obserwacje – stanie się jasne, że poziom, na którym należy szukać odpowiedzi, to rozwiązania ustrojowe.
Zacznijmy od bardzo precyzyjnej definicji. „Populizm jest reakcją na niespełnione obietnice (fasadowej) demokracji”, a zarazem tym, „co nie zmieściło się w danym systemie politycznym i zaczęło być rozstrzygane poza instytucjami państwa” (str. 9). Zatem już ta podstawowa intuicja wiedzie autorów ku problemom natury ustrojowej. Ku punktowi, w którym demokracja nie tyle zawiodła – to zbyt nieprecyzyjne – o ile nie była dostatecznie funkcjonalna, by wpisać to tajemnicze coś w swoją logikę.
Sadura i Sierakowski: Są w Europie populiści, którzy wywracają się na twarz, a nie na mordę
czytaj także
Kilka stron dalej autorzy podpowiadają kolejny ważny element wiedzy o populizmie, który „był i jest przede wszystkim reakcją na globalizację i nierówności” (str. 16). Czyli na pewien model globalnego kapitalizmu, w którym o nierówności łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej. Zwłaszcza że są one w Europie tuszowane względnym komfortem codziennego życia, tak różnym od sytuacji klasy robotniczej czy chłopów sto lat wcześniej. I jeszcze jedno. Dla ówczesnej lewicy te nierówności bywały argumentem za rewolucją. Dziś nimi nie są.
Populizm jest nowym wyzwaniem w tym sensie, w jakim zmienia się demokracja w obecnej fazie nowoczesnych porządków, z nowym, bardziej atomizującym społeczeństwa kapitalizmem i nowymi formami zbiorowej komunikacji. Jest ciekawy nie jako nurt polityczny, ale jako nowe środowisko uprawiania polityki. Środowisko, w którym dość trwałe postawy społeczne zyskują nowe formy wyrazu. I blokują pewne dawne sposoby uprawiania polityki.
Świetna konkluzja mówiąca, że „lekcję oświecenia wykorzystaliśmy nie do modernizacji społecznej, ale do modernizacji egoizmu” (str. 86) jest zarazem jednym z ważniejszych wyzwań, o jakim wspominają autorzy. Modernizacja egoizmu domaga się modernizacji równoważących go mechanizmów ustrojowych i społecznych. Sprawia, że gra z populizmem nie ogranicza się do przestrzeni rywalizacji partyjnej, ale staje się istotnym elementem sporu o instytucje w ogóle.
Istota zmian
Dlatego, zamiast czekać na pojawienie się formacji impregnowanej na populizm i zdolnej do tego, by wygrywać wybory i rządzić, warto zastanowić się nad mechanizmami, które będą równoważyć wynikającą z wad obecnej polityki i obecnego modelu gospodarczego korektę polityki z wymogami sprawnego rozwiązywania problemów. I które są możliwe do wprowadzenia przez istniejące siły polityczne, po zmianie władzy.
Warto w tym celu przyjrzeć się źródłom współczesnego populizmu, które Sadura i Sierakowski identyfikują jako: zwrot postmodernistyczny, słabą na Wschodzie tradycję liberalizmu politycznego oraz kwestię zaufania.
czytaj także
Czynnik pierwszy – postmodernistyczny – jest ciekawy, bo pokazuje, że z furtki, która była w zamiarze przeznaczona dla elit akademickich i kulturalnych, za sprawą mediów społecznościowych zrobiła się szeroka wyrwa, przez którą zaczął przełazić tłum. Wcześniej w epoce mediów redagowanych i cenzurowanych nie miałby takiej szansy. A uspołeczniony postmodernizm wydaje się nie tyle lekceważeniem samej prawdy, ile jej strażników i konstruktorów. Jest reakcją na mechanizm podawania świeckich prawd do wierzenia maluczkim.
Tę właśnie reakcję świetnie wykorzystują najbardziej zdeterminowane nurty populizmu. Sadura i Sierakowski twierdzą, iż to „populiści nauczyli się, że w takiej rzeczywistości zwycięża ten, kto jest bardziej bezwzględny” (str. 53). Nie jestem przekonany, czy nie wiedzieli tego wcześniej na przykład neoliberałowie. Bo jeżeli tak było, to znaczy, że mamy raczej do czynienia z postępami bezwzględności. A populiści to ogniwo w tym cyklu prymitywizacji polityki.
Drugi wymieniony przez autorów czynnik warto byłoby opisać uważniej. Sądzę, że wymagałoby uważnej lektury książki jednego z polityków obecnego obozu władzy, ale zarazem bardzo błyskotliwego eseisty – Zdzisława Krasnodębskiego. Jego Demokracja peryferii, będąca wbrew tytułowi świetnym opisem liberalizmu peryferii, mówi nie o tym, że go nie było, ale o tym, na czym polegała jego odmienność od zachodniego wzorca. Był to liberalizm wzywający peryferie do zaniechania ambicji i postaw, które ukształtowały liberalizm zachodni. Był liberalizmem mandarynów, poinformowanych o europejskim standardzie i oczekującym posłusznego podporządkowania się ich zaleceniom.
Był zatem arystokratyczny, apodyktyczny i w konsekwencji antyindywidualistyczny. Z liberalizmem krajów centrum nikt przy zdrowych zmysłach nie zamierzał eksperymentować.
Trzeci czynnik, jakim jest brak zaufania, jest w zasadzie stały. Nic nowego się tu – wraz z rządami PiS, czy nawet całą epoką rywalizacji PiS-PO – nie pojawiło. Wystarczy uważnie przyjrzeć się realiom walk na górze i na dole, by wiedzieć, że nieufność jest swego rodzaju zbiorową mądrością Polaków. Utrudniającą życie, ale wynikającą z doświadczenia.
Autorzy chyba nieszczęśliwie określają praktyki wynikające z tej mądrości „relacją folwarczną”, choć trafnie określają, że jej istotą jest odniesienie do relacji osobistych tworzących szersze, ale spersonalizowane sieci powiązań i zależności. Jednak sama „folwarczność” jest o tyle niebezpieczna, że dla wielu odczyta tę metaforę tak, iż w procesie tym uczestniczy raczej klasa ludowa niż wyższa. A jest tak, że reguły tego typu obowiązują wszędzie. Może nawet „na dole” częściej są jakoś sformalizowane.
O sensownej strategii depersonalizacji relacji publicznych pisał u zarania Trzeciej Rzeczpospolitej Adam Podgórecki, ale raczej nie przyniosło mu to uznania. Strategie silnego instytucjonalizmu były skrajnie niepraktyczne. Z wyboru i woli elit, a nie „zwykłych” ludzi, których uważano za niezbyt godnych zaufania, by powierzyć im realny wpływ na cokolwiek.
Czy w polskiej polityce jest miejsce dla marzycieli, którzy nie są populistami?
czytaj także
Nowe reguły i społeczna rewolucja
Pierwsze pytanie, jakie warunkuje w ogóle proces odbudowy instytucji politycznych dotyczy tego „kto komu w ogóle może zaufać” – na poziomie innym niż personalny. Mimo pesymizmu dotyczącego możliwości zbudowania zaufania na tyle uogólnionego, by pozwalało na konstrukcję „całości”, można sensownie poszukiwać rozwiązań cząstkowych. Takich, które wychodzą od proponowanej przez autorów idei „wysp zaufania” i tworzą szersze rozwiązania. Tworzą reguły sprzyjające generowaniu zaufania.
Jednym z obszarów takich reguł może być wzmocnienie mechanizmów równowagi. Wzmocnienie, a nie stworzenie. Trudno mi bowiem zgodzić się z autorami, gdy piszą, że w naszym regionie nie występują mechanizmy checks and balances – wszak istnienie polskiego samorządu terytorialnego stanowi znakomity element równowagi, osłabiany przez PiS, ale funkcjonujący w ostatnich ośmiu latach i umożliwiających rozwój pewnych polityk publicznych, które w warunkach rzeczywistego monopolu władzy po prostu by nie zaistniały. Wzmocnienie równowagi polega na nowych regułach obrony podmiotowości samorządu, zarówno poprzez wzmocnienie jego głosu na poziomie procesu ustawodawczego, jak i poprzez zbudowanie lepszych niż obecne podstaw jego samodzielności finansowej.
czytaj także
Inny obszar generowania zaufania – to wzmocnienie roli organizacji pozarządowych, które okazały się ważną formą samoorganizacji społecznej w czasie kryzysu migracyjnego. Jak słusznie podkreśla Kuba Wygnański, państwo potrzebuje dziś „obywatelskiego tlenu”, dostarczanego w różnych obszarach życia społecznego. Tymczasem na różnych poziomach, nie tylko tych zarządzanych przez PiS, organizacje pozarządowe próbuje się wpisać w logikę politycznego klientelizmu.
„Współpraca i zaufanie są nieporównywalnie tańszym paliwem niż opłacana lojalność, na której bazują populiści” (str. 238). Niestety, wiele obserwacji wskazuje, że nie jest tańsza i dlatego z opłacanej lojalności korzystają całe sektory i instytucje. Mechanizmów klientelistycznych nie wymyślił Kaczyński, choć je na poziomie zarządzania państwem udoskonalił. Ale partnerstwo jest na różnych poziomach zbyt pracochłonne i ryzykowne, żeby je stosować. Powstała ogromna grupa ludzi, którzy w ten sposób po prostu nie potrafią działać. Ta druga kultura – równościowa – jest dziś nadal w mniejszości.
Dlatego – mimo że mam bardziej konserwatywne usposobienie od autorów Społeczeństwa populistów – uważam, że bez antypaternalistycznej rewolucji społecznej nie zrobimy istotnego kroku naprawiającego reguły demokracji i osłabiającego czynnik populistyczny, rozumiany jako reakcja bezradnych i niesłuchanych. Niestety, przeciwnikiem w tej rewolucji będzie nie tylko PiS. I nie tylko elity polityczne. Społeczna odmowa akceptacji paternalizmu dotknęłaby bowiem obyczajów, kształtujących reguły w gospodarce, edukacji, obyczajowości związanej z religią, życiem rodzinnym, relacjami międzypokoleniowymi.
Sadura i Sierakowski opowiadają o społeczeństwie populistów, czyli o nas wszystkich [wideo]
czytaj także
Autorzy Społeczeństwa populistów słusznie bowiem prowadzą nas od – charakterystycznych dla początków rządów PiS – diagnoz skupionych na rządzących i ich zwolennikach, do szerszych obserwacji. I do innych recept. Po PiS nie można liczyć na kolejny partyjny „marsz przez instytucje”, bo może okazać się, że nowe oddziały przemaszerują przez nie, w ogóle ich nie dostrzegając. Ostatnie osiem lat pogłębiło bowiem procesy dezorganizacji państwa. Jeżeli autorzy mają rację i populizm będzie nam dłużej towarzyszył w jego obecnej toksycznej formie, to ważniejsze jest poszukiwanie sposobów, w jaki można łagodzić jego szkodliwe i niebezpieczne skutki. Pole tej gry zostało opisane, warto sięgnąć do nowych reguł, nowych narzędzi i tworzyć aksjologiczne przeciwciała.