Kraj

Pytania, na które Lewica musi sobie odpowiedzieć przez wakacje. Najważniejsze brzmi: po co w ogóle jest w rządzie?

Wszystkie kwestie, które Lewica powinna przemyśleć przed nowym sezonem politycznym, krążą wokół dwóch problemów: przyszłości Lewicy w rządzie oraz przyszłości jej koalicyjnego klubu, sojuszu między współtworzącą rząd Nową Lewicą oraz pozostającą poza nim Lewicą Razem.

Zaczęły się pierwsze od 2020 roku polityczne wakacje. Sejm nie obraduje, nie trwa żadna kampania wyborcza, do września wszyscy uczestnicy życia politycznego mogą odpocząć.  Lewica powinna jednak wykorzystać ten czas nie tylko na odpoczynek i regenerację przed nowym sezonem politycznym, który błyskawicznie, najpewniej już zaraz po wakacjach wejdzie w tryb prekampanii prezydenckiej, ale także na odpowiedzenie sobie na kilka ważnych pytań, kluczowych dla jej strategii w najbliższych latach. Wszystkie one krążą wokół dwóch problemów: przyszłości Lewicy w rządzie oraz przyszłości jej koalicyjnego klubu, sojuszu między współtworzącą rząd Nową Lewicą oraz pozostającą poza nim Lewicą Razem.

Co udało się dowieźć?

Wakacyjna przerwa, kończąca sezon polityczny, który zaczął się razem z jesienną kampanią w 2023 roku, skłania też do pytań o to, co Lewicy udało się dowieźć w ciągu pierwszych 8 miesięcy w rządzie.

Z pewnością najłatwiej powiedzieć, czego się nie udało: choć PiS stracił władzę w grudniu 2023 roku, to od tego czasu nic w Polsce nie drgnęło, jeśli chodzi o prawa reprodukcyjne kobiet. Cały czas obowiązuje stan prawny wprowadzony przez wyrok Trybunału Przyłębskiej  jesienią 2020 roku. Oczywiście, trudno za ten stan rzeczy obwiniać Lewicę – jej posłanki i posłowie robili wszystko, by jeszcze przed wakacjami przegłosować przynajmniej depenalizację pomocnictwa w aborcji. Jednak arytmetyka sejmowa jest, jaka jest, w tym Sejmie po prostu nie ma większości, by przegłosować cywilizowane rozwiązania w kwestii praw kobiet, będące standardem w praktycznie wszystkich państwach Unii Europejskiej.

Pomoc w aborcji nadal karana więzieniem dzięki PSL-owi

Niemniej, jak widać też z badań emocji w społeczeństwie, ta sytuacja frustruje szczególnie elektorat Lewicy, przekładając się na demobilizację – widoczną w wyborach lokalnych i europejskich. Wyborcy, a zwłaszcza młode wyborczynie, dla których kwestia praw kobiet była jedną z kluczowych dla mobilizacji przy urnach w październiku, mogą czuć się teraz rozczarowane i zadawać sobie pytanie, po co właściwie Lewica trwa w rządzie, skoro nie jest w stanie przeforsować w Sejmie tak kluczowej dla siebie sprawy.

Jak dotąd żadna wymierna zmiana nie zaszła na dwóch innych kluczowych dla Lewicy polach: związków partnerskich i wsparcia dla taniego, publicznego budownictwa na wynajem. Tu można jednak przynajmniej powiedzieć, że prace trwają i że są szanse na to, by po wakacjach zakończyły się sukcesem. Choć po tym, co działo się wokół ustawy depenalizacyjnej, nikt się chyba nie zdziwi, jeśli PSL będzie w stanie zgodzić się tylko na tak okrojoną wersję ustawy o związkach partnerskich, że będzie ona trudna do zaakceptowania dla Lewicy i jej elektoratu.

Z dużych, najbardziej nośnych lewicowych obietnic, udało się zrealizować tylko podwyżki dla pracowników akademickich – podwyżki dla pozostałej części budżetówki niestety w małym stopniu idą na polityczne konto Lewicy – które „obsługują” jednak względnie niewielką grupę wyborców, oraz rentę wdowią. Ten drugi program dotrze do znacznie szerszego grona beneficjentów i pomoże wielu osobom, których sytuacja materialna po stracie małżonka stała się bardzo trudna. Renta wdowia poza sensem socjalnym ma też swój wymiar polityczny: jak można przypuszczać, Lewica przy pomocy tego programu pragnie sięgnąć po senioralny elektorat, kiedyś stanowiący jeden z filarów jej poparcia, a w realiach starzejącego się społeczeństwa istotny dla każdej partii politycznej.

Zandberg, Trela i Gawkowski w równoległym niedokończonym sporze o Lewicę

Jednocześnie z rentą wdowią jest kilka problemów. Na niektóre z nich zwracała już uwagę na naszych łamach Katarzyna Przyborska. Szerszy, polityczny problem z tym projektem polega jednak na tym, że Lewica, niewiele dowożąc młodym wyborcom, grupie, wśród której w 2023 roku zanotowała najlepsze wyniki, uruchamia bardzo hojne świadczenie dla najstarszych, którzy na nią nie głosowali i nie ma żadnej gwarancji, że za sprawą renty wdowiej zagłosują. W dodatku wszystko to dzieje się w sytuacji, w której senioralny elektorat był wyjątkowo dopieszczany przez rządy PiS, czego najlepszym przykładem trzynasta i czternasta emerytura.

Młodzi ludzie zostali przez poprzedni rząd zamknięci i w domach i pozbawieni możliwości normalnej nauki i rozwoju, by chronić społeczeństwo przed chorobą niebezpieczną głównie dla starszych osób. Nie mówię, że należało puścić wirusa na żywioł i nie przejmować się seniorami, ale trzeba zdawać sobie sprawę, jak pokoleniowo rozkładały się koszty walki z koronawirusem. Gdy dziś młodzi idą na studia, barierą do edukacji w wymarzonym miejscu często okazuje się brak akademików i ceny najmu w dużych miastach. Gdy po zakończeniu edukacji zaczynają pracować, to często przekonują się, że nawet stabilna praca z nominalnie przyzwoitą pensją nie daje zdolności kredytowej, by zakupić normalne mieszkanie w dużym mieście.

Trudno kochać Lewicę, gdy jest tak niepoważna

 

Program budownictwa społecznego się jednak jak dotąd nie zmaterializował, zmaterializowało się za to kolejne świadczenie dla seniorów – trudno dziwić się, jeśli ta sytuacja wytworzy w młodszych Polakach przekonanie, że polskie państwo opiekuńcze jest niesprawiedliwie przechylone w stronę osób starszych i lekceważy potrzeby tych wkraczających w dorosłe życie, od których zależy przyszłość społeczeństwa. Długoterminowo nie byłoby dla Lewicy dobrze, gdyby kojarzyła się z tym postrzeganym jako niesprawiedliwy stanem – dowiezienie renty wdowiej bez zrealizowania żadnej dużej obietnicy ważnej dla młodszych wyborców może niestety utrwalić takie skojarzenie.

Z socjalem łatwiej niż z prawami człowieka

Patrząc na pierwsze osiem miesięcy funkcjonowania Lewicy w koalicji rządowej, widać, że ma i będzie miała wielki problem z przeforsowaniem w niej swojej światopoglądowej agendy, kluczowych postulatów dotyczących praw człowieka. Mimo zmiany układu rządowego i odbicia się politycznego wahadła od prawej ściany, gdzie zmierzało pod rządami takich postaci, jak Przemysław Czarnek, sejmowa większość cały czas pozostaje bardzo konserwatywna, bardziej niż polskie społeczeństwo. I nie wiadomo, jakie narzędzia sejmowa Lewica mogłaby zaangażować, by to zmienić – być może poza wielkimi mobilizacjami ulicznymi na wzór tych po wyroku Trybunału Przyłębskiej.

Trochę lepiej szło Lewicy z postulatami socjalnymi czy propracowniczymi. Choć tu największym testem będzie dowiezienie programu budownictwa społecznego – bo o ile Koalicja Obywatelska czy nawet walcząca o elektorat z Konfederacją Trzecia Droga rozumieją, że aby nie oddać pola postrzeganemu jako „socjalny” PiS, Koalicja 15 października musi zaoferować swój socjal, to w sprawie mieszkalnictwa duża jej część tkwi  w schematach sprzed ponad dekady, w przekonaniu, że mieszkania powinni budować deweloperzy, nie samorządy, a państwo może co najwyżej dopłacać ludziom do kredytu. Realna zmiana filozofii państwa w podejściu do problemu mieszkaniowego będzie więc naprawdę poważnym wyzwaniem Lewicy i jeśli temu podoła, to stanie się to jej największym osiągnięciem w obecnym rządzie.

Dlaczego lewica się wstydzi?

Także w obszarze socjalno-pracowniczym niektóre projekty Lewicy były utrącane i to w dość  bolesny dla niej politycznie sposób. Tak było choćby z ustawą o sygnalistach, a konkretnie przepisami przyznającymi ochronę osobom zgłaszającym naruszenia prawa pracy. Zostały one przyjęte w projekcie rządowym – co ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk przedstawiała jako wielki sukces Lewicy – a następnie przez Sejm. Utrącono je jednak w Senacie, a Sejm poparł zmiany izby wyższej. Gdy ta sama szefowa resortu pracy i polityki społecznej zapowiedziała ambitne podwyżki płacy minimalnej, zostały one natychmiast publicznie skorygowane przez Donalda Tuska, który zapewnił, że płaca minimalna będzie rosnąć o tyle, ile nakazuje prawo, ale niespecjalnie więcej.

Po co jesteśmy w rządzie?

Ministra Dziemianowicz-Bąk ze wszystkich polityczek i polityków Lewicy obecnych w rządzie najlepiej radzi sobie z komunikacją. Jako jedyna na bieżąco informuje, co robi jej resort, co udało się już osiągnąć, nad czym trwają prace, jakie są długoplanowe ambicje – np. związane z rozwiązaniami mającymi doprowadzić do skrócenia czasu pracy. Z podobną komunikacją o wiele gorzej radzą sobie pozostali przedstawiciele Lewicy w rządzie: minister Dariusz Wieczorek w resorcie nauki, ministra ds. równości Katarzyna Kotula, a zwłaszcza wicepremier ds. cyfryzacji Krzysztof Gawkowski.

Lewica chyba zaczyna dostrzegać ten problem, bo – jak w środę informowała Wirtualna Polska – po wakacjach planowana jest „wielka konwencja”, podczas której ma się pochwalić swoimi sukcesami. Konwencja podsumowująca rządowy dorobek Lewicy nie zaszkodzi, ale formacji potrzebny jest pomysł na bieżące komunikowanie tego, co właściwie robi.

Nowej Lewicy brakuje dziś jasnej opowieści tłumaczącej jej zwolennikom, po co właściwie jest w rządzie i co planuje osiągnąć przez udział we władzy. W październiku zeszłego roku ta odpowiedź wydawała się dość oczywista: Lewica wchodzi do rządu, by odsunąć od władzy PiS i zapobiec dalszemu osuwaniu się Polski w stronę hybrydowej „demokratury”, spychającej nas na boczny tor Unii Europejskiej i stwarzającej coraz większe zagrożenie dla praw takich grup, jak społeczność LGBT+ czy kobiety.

Czy podzielona Lewica dowiezie lewicowy program?

Im więcej czasu upłynie, tym mniej oczywista będzie ta odpowiedź – zwłaszcza jeśli wiosną kandydat PiS nie wygra wyborów prezydenckich. Lewica musi więc najpierw sama sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest dla niej strategicznym celem rządzenia, a następnie wymyślić narrację pozwalającą wytłumaczyć to wyborcom.

Od odpowiedzi na pytanie o cel trwania w rządzie zależą odpowiedzi na kolejne, nad którymi Lewica musi zastanowić się w najbliższych tygodniach: o to, jakie postulaty jest w stanie złożyć na ołtarzu koalicyjnej jedności, jakie są czerwone linie w żyrowaniu centroprawicowej polityki, na jakie rozwiązania, nieodpowiadające lewicowym wyborcom, można się zgodzić, by przeprowadzić te dla Lewicy kluczowe. Np. czy można poprzeć Kredyt  0 proc. w zamian za wsparcie rządu dla szeroko zakrojonego programu wsparcia budownictwa społecznego? Wreszcie, trzeba się też zmierzyć z pytaniem: kiedy można zagrozić odejściem od koalicyjnego stolika albo nawet faktycznie od niego odejść? Dziś taki ruch chyba ciągle byłby niezrozumiały dla większości elektoratu Lewicy, poza najbardziej ideologicznie wyrazistą i nadreprezentowaną w mediach społecznościowych jego częścią. Ale wygrane przez kandydata koalicji wybory prezydenckie – co, jak wiele wskazuje, jest bardziej prawdopodobnym scenariuszem – a także czas, zmienią polityczną dynamikę i Lewica powinna się na to przygotować.

Razem, ale jak?

 Konieczne jest też zastanowienie się nad scenariuszem na wybory prezydenckie. Jak podawała „Rzeczpospolita”, PiS może już w październiku ogłosić swojego kandydata, co oznacza, że prekampania zacznie się naprawdę wcześnie i będzie wyjątkowo długa. W wyborach prezydenckich kluczowe są personalia i wskazanie konkretnej osoby, zdolnej osiągnąć dobry wynik. Dla Lewicy będzie to trudne, zwłaszcza jeśli KO wystawi Rafała Trzaskowskiego, który będzie w stanie odebrać każdej lewicowej kandydatce wielu wyborców.

Zanim Lewica podejmie decyzje dotyczące personaliów, musi się jednak zastanowić nad tym,  jaką niszę zagospodarować w tych wyborach prezydenckich i jak chce się w nich zaprezentować, jaką opowieść na swój temat przedstawić Polkom i Polakom. Czy postawić bardziej na prawa człowieka, czy na sprawy socjalne, a może próbować łączyć obie kwestie? Jak rozegrać kampanię pokoleniowo? Oczywiste wydaje się na razie tylko to, że kandydatką powinna być kobieta, ale kandydatka Lewicy, ktokolwiek nią zostanie, potrzebować będzie szerszej narracji niż ta, że reprezentuje ona głos kobiet i chce walczyć o ich prawa.

Wspomniana jesienna konwencja ma być też manifestacją jedności w lewicowym klubie – wydaje się, że przynajmniej na razie rozwodu na Lewicy nie będzie. Przynajmniej do wyborów prezydenckich jest to rozsądna decyzja dla obu stron.

Jednocześnie konieczne jest ustalenie pewnych brzegowych warunków współpracy w klubie pozostającym częściowo w rządzie, a częściowo poza nim. Bo na dłuższą metę z pewnością nie może on funkcjonować tak, jak w ostatnich tygodniach, przed wakacyjną przerwą – w stanie ciągłego konfliktu, zupełnie niezrozumiałego dla wyborców.

Klasa ludowa machnęła ręką na lewicę około 2005 roku [rozmowa]

O ile odpowiedź na pytanie „po co Nowa Lewica jest w rządzie?” jest dla całej Lewicy strategicznie najważniejsze, to opracowanie reguł współpracy w koalicyjnym klubie jest kluczowym taktycznym wyzwaniem na nadchodzący polityczny sezon. Jeśli w sierpniu nie uda się ustalić działających reguł, to klub będzie dalej pękał, ciągnąc całą formację w dół.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij