Jestem nauczycielką, wykładowczynią od 20 lat − i z całego mojego dorosłego życia nie przypominam sobie momentu, żeby młodzież dostała prawo do swojego głosu. A mają przecież coś do powiedzenia! – mówi Joanna Wowrzeczka w rozmowie z Katarzyną Przyborską.
Katarzyna Przyborska: Od paru lat dość powszechnie słychać narzekania, że młodzieży nie widać na protestach, że w obronie Trybunału Konstytucyjnego, konstytucji czy sądów na ulice wychodziły osoby po trzydziestce. A marsze KOD-u gromadziły głównie osoby 50+. Od czwartku 22 października mamy na ulicach tłumy ludzi w każdym wieku, w tym bardzo dużo młodzieży. Również w Cieszynie. Co się stało?
Joanna Wowrzeczka: Nie mogę mówić o młodzieży w całej Polsce, ale jestem wykładowczynią w Cieszynie, mam kontakt z młodzieżą w cieszyńskiej Świetlicy Krytyki Politycznej i z tego wyciągam wnioski. W ramach organizowanego przez Świetlicę seminarium, które w tym roku poświęcone jest odpowiedzialności, mieliśmy spotkanie z Michałem Krzykawskim, który przywołał postać Grety Thunberg. Mówił o tym, że młodzi ludzie, których symbolem jest Thunberg, postawili nas, pokolenie dorosłych, przed pytaniem o odpowiedzialność. Bo czy dorośli biorą odpowiedzialność, skoro to właśnie oni rozpędzili zmiany klimatyczne, których nie potrafią zatrzymać?
I mimo to pouczają.
Tak, przekazują młodzieży zdewastowany świat, a jeszcze ośmielają się ją pouczać, besztać za brzydkie słowa głośno wypowiadane na ulicach. „Nie możecie mówić »wypierdalać« albo »jebać PiS«, bo to brzydko, bo nie pasuje do waszych pięknych młodych ust, bo to jest niegrzeczne. Ale my możemy zniszczyć Ziemię”. Po tym wykładzie zrozumiałam, że tymi wulgaryzmami młodzi mówią „jak śmiecie?!”, tak jak Greta Thunberg mówiła w 2019 roku do liderów Organizacji Narodów Zjednoczonych. To akt rozpaczy.
czytaj także
Czyli próbują zedrzeć tę zasłonę, fasadę pozornej grzeczności, za którą dorośli usiłują ukryć kompletną klęskę naszej cywilizacji?
Tak. Dlatego użyłam tak mocnego słowa: rozpacz. Ale ona bierze się nie tylko ze względu na zmiany środowiskowe, o których w końcu zaczęło się mówić. Jestem nauczycielką, wykładowczynią od 20 lat − i z całego mojego dorosłego życia nie przypominam sobie momentu, żeby młodzież dostała prawo do swojego głosu. A mają przecież coś do powiedzenia! Dlatego to wołanie młodzieży jest rozpaczliwe. Trzydzieści lat demokracji, mówienia o obywatelskości, o panelach, naradach, równości, a jednocześnie jest grupa, której głosu nikt pod uwagę nie bierze. Teraz dzieje się to już kolejny raz.
A wcześniej?
Znamiennym wydarzeniem ukazującym przekonanie, że dzieci głosu nie mają, jest reforma edukacji i likwidacja gimnazjów. W jednym z cieszyńskich gimnazjów młodzież przeprowadziła badanie ankietowe na stu osobach. Trzy czy cztery pytania o przedmioty, które lubią, o reformy. Pamiętam, że odpowiedzi były ciekawe, poparte konkretnymi argumentami. Te sto osób miało coś do powiedzenia. Jak można było nie uwzględniać głosu młodzieży? Rząd zdecydował o reformie, nie pytając o zdanie osób najbardziej zainteresowanych sprawą. Nauczyciele mogli wyrazić swoje zdanie dzięki ZNP, bo są dorośli, choć ostatecznie i tak nie wzięto ich zdania pod uwagę. Młodzieży nikt nawet nie zapytał. My to robimy w cieszyńskiej Świetlicy KP. Przygotowując cykl seminariów, założyliśmy, że istotną ich częścią będą głosy młodzieży, że tu damy im przestrzeń do wypowiedzi.
To, o czym mówisz, opisuje doświadczenie dysonansu poznawczego. Dzieci i młodzież słuchają o demokracji i równości, ale jej nie doświadczają. System, w którym funkcjonują, jest sztywny, hierarchiczny. Między innymi dlatego teraz wychodzą na ulice. Ile osób było w Cieszynie?
W środę było około dwóch tysięcy osób.
W Cieszynie były wcześniej tak liczne demonstracje?
Nie. Największy dotychczas był Czarny Protest w 2016 roku. Cały dzień lało, a przyszło trzysta osób i wydawało mi się, że to wielki sukces. Potem w sprawie wolnych sądów przyszło około dwustu osób. Chodziliśmy przez cały miesiąc, po pięćdziesiąt osób codziennie się zbierało, na koniec garstka.
czytaj także
Były jeszcze demonstracje pracowników transgranicznych.
Rzeczywiście, wtedy przyszło jakieś tysiąc osób, mimo lockdownu. Na pierwszy spacer. Później tych osób było już zdecydowanie mniej. Mimo że grupa pracowników transgranicznych to około trzynastu tysięcy osób. Protest przyjął wtedy formę spaceru i to się sprawdziło. Dlatego teraz też jej użyłam, żeby uniknąć konfrontacji z organem kontrolującym. Uznałam, że spacer jest taką formą łagodną, zachęcającą do uczestnictwa, inaczej, niż kiedy mówisz „protest”. W czasie spaceru możesz rozmawiać, myśleć.
W piątek, na pierwszym spacerze, było już trzysta osób, byłam zdumiona frekwencją i bardzo szczęśliwa. Natomiast kiedy w poniedziałek zobaczyłam 1500 osób, to się rozryczałam i przez chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć. Ruszyliśmy z rynku, poszliśmy na spacer, zablokowaliśmy ulicę. Osób przybywało, nie chcieli się rozejść, mimo że spacer w Cieszynie nie jest łatwy, bo jest ciągle pod górę. Młodzież nadała tempo, aż prosiłam, żebyśmy zwolnili, bo idą z nami też osoby starsze. To był fajny element budowania wspólnoty, okazja, żeby zobaczyć tych, którzy się solidaryzują. W środę, 28 października, spacer był dłuższy i przyszło ponad dwa tysiące osób.
czytaj także
Kiedy umawiałyśmy się na rozmowę, mówiłaś, że będziecie szykować transparenty. Co na nich było?
Chyba to co w całej Polsce. Od „wypierdalać” i „jebać PiS” po takie całkiem abstrakcyjne…
Widziałam wczoraj „PiS podzielił nasz kraj bardziej niż pizza hawajska”…
I jeszcze „Andrzej Duda myśli, że in vitro to nazwa pizzerii”. Z muminkami było trochę. Ja się wczoraj skupiłam na zbieraniu haseł w języku mniej wulgarnym, tak jak Dziewuchy ze Śląska proponowały, że jeżeli jest problem z językiem, to dobrze jest przygotować hasła wcześniej. Mam taką głęboką potrzebę, żebyśmy rozbudowywali swoją świadomość i tworzyli wspólnotę nie tylko intuicyjną, nie tylko opartą na tym, co czujemy, ale też na tym, że wiemy, po co tam jesteśmy. Był tam człowiek, który odpytywał przypadkowych ludzi, po co tam są, nagrywał odpowiedzi. No i trafił też na takie osoby, które nie potrafiły spontanicznie odpowiedzieć, ileś odpowiedzi wyszło takich, że ktoś przyszedł się pobawić albo zrobić rozróbę.
Dlatego pomyślałam, żeby − czekając na tych, co się spóźnią − przypomnieć, o co chodzi w tym orzeczeniu, kto popiera strajk i po co idziemy. Skupiliśmy się też na pojęciu wolności. I patrząc, jak młodzież reagowała i o czym rozmawialiśmy, wiem, że wolność jest dla nich ważna. Mam nadzieję, że nie tylko jako pojęcie sklejone z rynkiem. I ten temat będę na kolejnych protestach rozwijać.
Nie dajmy sobie wcisnąć żadnego nowego pseudokompromisu aborcyjnego
czytaj także
Doświadczyli niedawno całkiem konkretnego ograniczenia wolności.
Na wiosnę zamknięto ich w domach. Właściwie uznając ich, tak jak to było, kiedy zamykano gimnazja, za grupę niemal przestępczą. Wtedy spatologizowano całą tę grupę wiekową. Jedną z powtarzanych tez była ta, że gimnazja to zalążki zła.
Tak, pamiętam te opowieści, mieli grać w słoneczko.
Połączyliśmy wtedy siły z Przemkiem Sadurą, który regularnie bada pole edukacji, i nie dopatrzyliśmy się tego, o czym grzmiano w mediach. To jest oczywiście okres trudny dla tożsamości, charakteryzuje się inną emocjonalnością…
Zgodną z wiekiem przecież…
Otóż to. Ale na pewno to stoi z daleka od przestępczości. W czasie lockdownu znowu nikt się ich nie zapytał − co oni na to. A efekt był taki, że jeszcze więcej czasu zaczęli spędzać w towarzystwie sprzętów elektronicznych, zaczęli za sobą tęsknić. Myślę, że ten wkurw zaczął narastać wtedy. To jest wiek, kiedy człowiek jeszcze nie wszedł w etap albo kulturę indywidualizacji, jeszcze nie ja i moje jest dla nich najważniejsze, ale grupa, społeczność rówieśnicza jest kluczowa, zaczyna wyznaczać standardy i kierunek rozwoju.
A tu tkwią właściwie w areszcie domowym.
I cierpią, bo w tym wieku kontakt z grupą jest bardzo potrzebny. Na szczęście mają internet. To też ostatni moment, kiedy dziewczyny i chłopcy ścierają się ze sobą, potem znów będą razem. Utrudniamy im rozwój, nie dajemy wsparcia ani terapii, za to jeszcze ich oskarżamy, traktujemy podejrzliwie albo wprost nazywamy złymi. Pamiętam, że straż miejska karała ich mandatem albo wzywała rodziców, że tam jakaś wataha młodzieży stoi − zamiast spróbować im cokolwiek wyjaśnić, porozmawiać z nimi.
czytaj także
Parę miesięcy później dowiedzieli się, że ten wiosenny areszt był bez sensu. Jesienią okazało się, że nie są już zagrożeniem, że mogą iść do szkoły. Wszyscy inni mają się dystansować, ale oni już nie. Tymczasem wielu z nich bało się, że zarażą się i zarażą swoich najbliższych.
Myśmy w czasie lockdownu robili m.in. spotkanie seminaryjne z Edwinem Bendykiem. Uczestniczyło w nim kilkanaście osób. Spotkanie odbywało się oczywiście przez internet. Zaczęli rozmawiać, mówili, że starają się rozumieć, dlaczego zostali zamknięci, że dla nich to ważny argument, że sami mogą nie zachorować, ale mogą zarazić innych. Powiedzieli wtedy: my to jakoś wytrzymamy. Zobaczyłam w nich wtedy taką…
Dojrzałość?
Tak. Edwin Bendyk też tak to nazwał, że są dojrzalsi niż my. Są dzielni. A parę miesięcy później okazało się, że ich poświęcenie właściwie było zbędne.
czytaj także
To, co widać na ulicach, na pierwszy rzut oka nie wygląda jak rozpacz. Jest w tym mnóstwo energii, sporo zabawy.
Ja się cieszę, że oni krzyczą, że są wkurzeni, bo to oznacza aktywność, siłę. Gdyby byli smutni, złamani, niczego by nie zrobili. To co z tego, że używają brzydkich wyrazów? Ale przecież nie wandalizują. W czasie środowego spaceru był taki ciekawy moment. Uczulałam na początku, prosiłam, żebyśmy się nie podłożyli, nie dali sprowokować. Trasa była taka, żeby ominąć kościoły. Niestety zapomniałam, że jest jeden po drodze, niemal pod koniec trasy, kiedy ta energia była ogromna, po półtoragodzinnym spacerze. Wchodzimy na rynek, mijamy kościół, ktoś tam mówi: „Precz z kościołem! Chodźmy tam!”, a cały tłum krzyknął: „Nie!”. Ja nic nie zdążyłam zrobić. Tylko się uśmiechnęłam w duchu, myśląc, że oni to świetnie rozumieją.
Nasz system edukacyjny skonstruowany jest tak, jakby zakładał, że ludzie przychodzą do szkoły z pustymi głowami i prawdopodobnie źli i dopiero nauczyciel musi im pracowicie wtłaczać wiedzę, w dodatku przymusem. W ten sam sposób myślą o obywatelach, a szczególnie o obywatelkach, rządzący: chcą egzekwować twarde prawo, zabierając możliwość wyboru, nie pozostawiając przestrzeni na własne decyzje, z góry zakładając naszą niemoralność. Trochę jak z koncepcji grzechu pierworodnego: jeszcze nic nie zrobiłaś, a już jesteś podejrzana. Jak z tego wyjść?
Przy tym XIX-wiecznym systemie nauczania nie da się odpowiedzieć na wyzwania współczesności. Młodzież też zna już inne sposoby nauczania, potrafi doskonale posługiwać się internetem. Duże znaczenie ma tu pochodzenie klasowe, jeden wykopie z internetu wspaniałe rzeczy, jeszcze je przetrawi i pokaże innym, a inny nie. Szkoła jednak w tym nie pomaga, a powinna nauczyć młodzież odróżniania fejku od prawdy, sprawdzania źródeł, wyszukiwania źródeł wiarygodnych i wartościowych. Przyzwyczajeni jesteśmy w Polsce, żeby mieć przewodnika, lidera, jakiś autorytet, który nas zepnie, pociągnie. Pomyślałam, że ten problem, o którym się mówi, że młodzież odwraca się od autorytetów, wynika nie z jakości młodzieży, ale z tego, że nikt się do młodzieży wprost nie zwraca. Brakuje też wizji przyszłości, która mogłaby młodzież uwieść i pociągnąć.
Potencjalne autorytety stają przed problemem, jakim jest dość obezwładniający system. Mogą w gruncie rzeczy zaproponować działania pozorne, które mają przykryć poczucie bezradności. Nie da się zatrzymać katastrofy klimatycznej, segregując śmieci. Od tej rozpaczliwej energii może być blisko do depresji. Gdzie tu jest klucz?
Edwin Bendyk mówił o tym, żeby nie zmarnować tego kryzysu, i kluczowe dla niego było właśnie włączanie do debaty młodzieży. Umiejętne wykorzystywanie takich sytuacji jak ta teraz, umiejętność wysłuchiwania, dawania poczucia, że ich głos jest ważny, dawałoby nadzieję na powolną zmianę. Nie rewolucyjną, miażdżącą, ale stopniową i konsekwentną. Musimy zobaczyć w obecności młodzieży na ulicy postawy obywatelskie. Boję się tylko, że zmarnujemy ten potencjał, że cokolwiek się teraz wydarzy, później wrócimy do tych zachowań, które znamy.
Młodzież wyraża swój wspólny interes: chce przeżyć [rozmowa z Edwinem Bendykiem]
czytaj także
Od paru lat mamy czas nieustannego napięcia, politycznego wzmożenia. Dzieci, które miały po 12 lat, kiedy PiS doszedł do władzy, teraz mają po 17. W międzyczasie nastąpiła reforma edukacji, informacja o nadciągającej katastrofie klimatycznej dotarła do mediów głównego nurtu. Wychowują się w tym napięciu. Jak to na nie działa?
No widać to po statystykach prób samobójczych. Żyjemy cały czas w poczuciu ryzyka. Doświadczamy skwaru latem, drzew jest coraz mniej. Młodzi dowiadują się, że rynek pracy, do którego byli przygotowywani, właśnie gaśnie, a mało kto umie opowiedzieć o zawodach przyszłości. Są instytuty, które się tym zajmują, ale nie korzystamy z tego, bo sektor edukacji nie współpracuje z sektorem nauki. Obietnica jakiegoś dobrego świata, dobrobytu – kończy się. Nasze pokolenie rosło z nadzieją dobrobytu.
Tak jak i rodziców albo dziadków po wojnie. Zawsze miało być lepiej.
Seriale i filmy też pokazują nam pewną dystopijną wizję przyszłości. Szykujemy się do wojny, WOT ogłasza: przyjdź do wojska, będzie fajnie.
Tylko nawet nie wiadomo z kim. Ten wróg albo pochodzi z przeszłości, albo z wyobraźni. Teraz ci, którym się śniła wojna, stoją przed kościołami. Z bezradności rośnie strach.
Przypomniał mi się transparent „Strach się ruchać”. Ten strach prowadzi do pasywności, bezruchu, paraliżu, do wycofania się. Rozpacz jeszcze ma energię, a strach wiąże się z depresją, poczuciem zamknięcia możliwości. No i jest to „ruchać”…
Odwrotność strachu. Emanacja energii i życia.
Mamy znowu bać się doświadczania własnego ciała, zakładać pasy cnoty i długie kiecki? To hasło mówi o tym, że chcemy żyć i prawo nie może wzbudzać w nas lęku. I będę bronić tego języka, bo skąd ten zakaz? Z nakazu grzeczności, z chęci podporządkowania. A bycie grzecznym nic nie oznacza.
**
Joanna Wowrzeczka – malarka (dr hab. od 2016) i socjolożka (dr od 2004). Radna Cieszyna, założycielka Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie. Zajmuje się badaniem pola sztuki w Polsce oraz problemem zdominowanych.