Reformy PiS są jak gwałtowny atak pancernych zagonów, który ma zneutralizować i uciszyć przeciwników, a osłaniany jest przez artyleryjski ostrzał propagandy prorządowych mediów.
Na ostateczną ocenę Polskiego Ładu trzeba oczywiście jeszcze poczekać, ale bez wątpienia można już powiedzieć jedno: początki programu okazały się, dyplomatycznie mówiąc, niełatwe. Mówiąc bardziej wyraziście: zamiast ładu otrzymaliśmy chaos. Ludzie, którzy mieli zyskać, zobaczyli niższe pensje, księgowi i doradcy podatkowi rozkładają ręce nad nowymi przepisami, wiele grup zawodowych nie wie, na czym właściwie stoi.
Polski Chaos
Minister finansów wydał już pierwsze rozporządzenie korygujące przepisy podatkowe Polskiego Ładu – zmienia ono zasady naliczania zaliczki na podatek dochodowy i daje szanse na wyrównanie tym, którym zaliczka została pobrana w styczniu. Doradcy podatkowi mają jednak wątpliwości, czy rozporządzenie nie zwiększy chaosu, pojawiają się też głosy, że zostało ono wydane z naruszeniem prawa – rozporządzeniem nie można bowiem zmienić przepisów ustawy.
Korekty do Polskiego Ładu zapowiadał też rząd – ma się przyjrzeć, jak reforma zadziała na początku lutego, gdy kolejne grupy otrzymają już wynagrodzenia za styczeń. Także prezydent Duda stoi na stanowisku, że „Polski Ład wymaga korekt”. W obozie rządzącym, jak donosił Onet, mają nawet pojawiać się głosy, że wejście w życie podatkowych przepisów Polskiego Ładu trzeba odroczyć do 2023.
czytaj także
To, że tak to wygląda, nie dziwi chyba nikogo, kto obserwował, jak kończyły się inne projekty PiS, wymagające czegoś więcej niż przelanie ludziom pieniędzy na konto: rozbudowa elektrowni w Ostrołęce, Mieszkanie+, niekończąca się „reforma” wymiaru sprawiedliwości, plany dotyczące elektromobilności… Chaos wokół Polskiego Ładu nie jest wypadkiem przy pracy, jest konsekwencją całej politycznej filozofii i praktyki obozu władzy.
Po pierwsze, „wygrała ta partia i morda w kubeł”
Co składa się na tę filozofię pisizmu? Trzy główne filary. Po pierwsze, bardzo wąskie rozumienie demokratycznej legitymacji. Dla PiS to jest coś, co raz i bezdyskusyjnie uzyskuje się na cztery lata w wyborach i jeśli zdobędzie się samodzielną większość w Sejmie, można kierować się zasadą – jak sformułował to kiedyś Marcin Wolski – „wygrała ta partia i morda w kubeł”. Tymczasem, jeśli chce się wprowadzać realne reformy, nie można tak działać. Dla prawdziwych zmian trzeba za każdym razem budować masowe poparcie społeczne, zwłaszcza wśród grup, których one dotyczą albo których poparcie jest kluczowe dla powodzenia reformy.
Po drugie, tylko my jesteśmy partią moralną
PiS z zasady odrzuca politykę budowania konsensusu. Jego reformy są jak gwałtowny atak pancernych zagonów, który ma zneutralizować i uciszyć przeciwników, a osłaniany jest przez artyleryjski ostrzał propagandy prorządowych mediów. Co wynika z drugiego filaru pisizmu: przekonania, że tylko my jesteśmy partią moralną, a wszystkie inne nie. My reprezentujemy uczciwą większość Polaków, nasi przeciwnicy z założenia nie mają dobrych intencji. Albo chcą nam odebrać władzę – bo nie akceptują wyniku wyborów – albo bronią różnych mętnych interesów i niezasłużonych przywilejów.
Jeśli przyjmie się tę drugą zasadę, to nie trzeba oglądać się na wszelkie głosy krytyki – bo z definicji są one nieuczciwe i nieprawomocne. Interesy elektoratu reprezentowanego przez naszych konkurentów nie zasługują na to, by zostały uwzględnione. Gdy przyjmiemy takie założenia, to żadna realna debata społeczna wokół prezentowanych przez władzę propozycji zmian nie może się odbyć.
Po trzecie, wystarczy chcieć
Trzeci filar filozofii politycznej Nowogrodzkiej zakłada całkowity prymat woli politycznej nad zasadą rzeczywistości. PiS jest najbardziej woluntarystyczną siłą polityczną rządzącą Polską po roku 1989. Jego liderzy, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, wydają się przekonani, że największym problemem Polski po komunizmie był brak woli politycznej elit do dokonania realnych zmian, ich strach przed naruszeniem potężnych sieci interesów. Tymczasem wszystko, czego potrzeba do dokonania zmiany, to polityczna wola, sejmowa większość konieczna do jej przełożenia na prawo i realizujące ją posłuszne kadry.
Gdy przyjmiemy takie założenia, wszelkie głosy zastanawiające się, czy dane rozwiązanie faktycznie jest możliwe, czy mamy konieczne do jego wprowadzenia środki, nakazujące elementarną ostrożność, czy choćby doradzające brak pośpiechu przy przeprowadzaniu istotnych reform muszą się jawić jako imposybilizm i defetyzm.
Jak to się zwykle robi
Normalny demokratyczny rząd, przygotowując takie reformy podatkowe, jakie niesie Polski Ład, przeprowadziłby wokół nich szeroką debatę. Zadbał o realny dialog społeczny: ze związkami zawodowymi, przedsiębiorcami, wielkim i najdrobniejszym biznesem. Zamówiłby ekspertyzy. Wszystko po to, by jak najlepiej ocenić możliwe skutki nowych regulacji. Następnie pozwoliłby na realną debatę w Sejmie i Senacie.
Na końcu zadbałby o sensowne vacatio legis, tak by wszyscy mieli czas, by wdrożyć się do nowych zmian. Podjąłby realne działania, by państwo i jego instytucje były jak najlepiej przygotowane do zmiany. Zainwestowałby też w komunikację ze społeczeństwem, pokazującą, jak poruszać się w nowych realiach.
czytaj także
PiS reformę, którą na porządnie trzeba by robić pewnie z całą kadencję, wprowadził w rok. Na głosy krytyczne reagował paranoicznie, aż do wyrzucenia z rządu Gowina, co utrudniło zbieranie sejmowej większości. Całkowicie położył komunikację z podatnikami. Zużyto za to mnóstwo środków na propagandową kampanię, przekonującą Polki i Polaków, jak im się pod panowaniem Polskiego Ładu poprawi.
To nie jest sprawczość
Oczywiście, podobnie myśleć zdarza się i innym obozom politycznym. Także PO w latach 2007–2015 znacznie ograniczyło rolę parlamentu jako miejsca realnej, demokratycznej i merytorycznej debaty. O ile PiS uważa się za jedyną moralną partię, o tyle liberalne centrum – kiedyś Unia Wolności, dziś PO – za jedyną, którą popierać może i musi każdy myślący człowiek. Wszyscy, którzy głosują inaczej, racjonalni z definicji nie są.
Lewica z kolei bywa czasami zdolna połączyć oba te przekonania, postrzegając się jako najbardziej moralna, a zarazem najbardziej racjonalna siła na politycznej mapie Polski, co nie sprzyja przyciąganiu nieprzekonanych do tego wyborców.
Jednak tylko w PiS ten specyficzny schemat rozumienia polityki przybrał tak skrajne i pokraczne formy. Polityka prowadzona przez obóz rządzący na podstawie takich założeń kończy się na ogół twardym zderzeniem ze ścianą rzeczywistości.
Tak było z nieszczęsnymi reformami sądów. Rządzący robili wszystko, by podsycić nienawiść ludzi do sędziów, wytworzyć w społeczeństwie przekonanie, że sądownictwo to bagno wymagające osuszenia. Zapowiadali wielką reformę, ale robioną nie z sędziami, tylko przeciw nim. Bez żadnej realnej debaty ze środowiskami prawniczymi, bez debaty w Sejmie i Senacie.
Nie jest dla nikogo zaskoczeniem, jak się to skończyło. Sądy działają dziś wolniej niż przed reformą – a to ich przewlekłość była wskazywana w badaniach jako największy problem polskiego wymiaru sprawiedliwości. W sądownictwie mamy niespotykany wcześniej chaos prawny, z Izbą Dyscyplinarną, która nie jest sądem na czele. Wojna z sędziami skończyła się patem. Sprawa Izby Dyscyplinarnej blokuje potrzebne Polsce europejskie środki finansujące Krajowy Plan Odbudowy. Choć władza od pół roku mówi, że „Izba Dyscyplinarna nie spełniła pokładanych w niej założeń”, to nie potrafi z nią nic zrobić. Najbardziej uważni i pracowici dziennikarze polityczni stracili już chyba rachubę, ile razy właściwie nowelizowane były ustawy reformujące sądy. Wiele wskazuje, że podobny los – chaos, nieprzewidziane skutki, wielokrotnie łatanie przepisów przyjętych w zeszłym roku korygującymi rozporządzeniami i ustawami – może czekać Polski Ład.
czytaj także
Sprawność PiS w przepychaniu przez parlament swoich kolejnych ustaw budzi czasem podziw nie tylko wyborców tej partii, ale także środowisk nieprawicowych. Choć mogę zrozumieć, czemu w grupach całkowicie odciętych od wpływu na rzeczywistość brutalna siła PiS-owskiego walca może budzić zazdrość i podziw, przestrzegałbym, by nie mylić stylu sprawowania władzy przez partię Kaczyńskiego ze sprawczością. Sprawczość nie polega na przepchnięciu ustawy przez parlament i prezydenta. Polega na wprowadzaniu realnych zmian, budowaniu instytucji, które zdobędą powszechną społeczną legitymację i zmieniając naszą rzeczywistość na lepsze, przetrwają niejedną zmianę rządu i wychylenie politycznego wahadła w tę lub tamtą stronę. Z taką sprawczością, jak wiele Jarosław Kaczyński nie opowiadał o „przełamywaniu imposybilizmu”, rządy PiS nie mają nic wspólnego.