Kraj

Płatek: Prawicowa władza może zmienić Konstytucję. To największe ryzyko

Dyskryminacja najsłabszej choćby grupy czy jednostki prowadzi do wydania całego społeczeństwa na arbitralność siły i arbitralność władzy

Cezary Michalski: Kampanię wyborczą zdominowały społeczne lęki – realne i ośmielane przez prawicę że liberalne świeckie państwo prawa nie gwarantuje bezpieczeństwa i dobrobytu. To pcha ludzi w stronę akceptacji dla rozwiązań autorytarnych, nacjonalistycznych, do odrzucenia bardziej uniwersalnych formuł ideowych i politycznych jako „zbyt słabych”. Jakie w tej sytuacji są pani polityczne priorytety jako kandydatki do Senatu RP?

Monika Płatek: Trudno powiedzieć, że coś nie działa, jeśli nie robimy nic, żeby zadziałało. Mamy pewne wyobrażenie na temat liberalnej demokracji czy państwa prawa, ale czy to wyobrażenie kiedykolwiek zrealizowaliśmy w praktyce? Problem zaczyna się już w momencie naszego wyjścia z poprzedniego systemu. Świadomie używam pojęcia „poprzedni system”, bo nie byliśmy ani państwem komunistycznym, ani socjalistycznym, natomiast byliśmy państwem, gdzie sporo było postawione do góry nogami. W tym sensie, że uczyłam w szkole i na uniwersytecie, co jest w Konstytucji i jaki jest porządek prawny, natomiast w praktyce działała jedynie zasada przewodniej roli partii. Po przełomie pojawił się garnitur porządnych ludzi mających pewien projekt tego, jak powinna działać liberalna demokracja i świeckie państwo. Ale jednocześnie już na samym początku ci sami dobrzy ludzie zachowali się jakby wciąż w logice poprzedniego systemu. Dopuszczono do złamania podstawowych zasad i nie stworzono warunków dla budowania świeckiego państwa.

Religia wprowadzona do szkół nawet bez ustawy, Komisja Majątkowa działająca w całym majestacie bezprawia…

Zachowano się trochę tak, jak zachowuje się często ofiara przemocy w rodzinie. Ona jest oczywiście losowo i bez wyboru wrzucona w przemoc rodziny, w której przyszła na świat, ale później bardzo często bierze sobie nieprzypadkowo partnera, który te patologiczne zachowanie wobec niej reprodukuje. To jest to, co zna najlepiej, i z tym się identyfikuje. Weszliśmy w tę samą koleinę, jakby uważając, że sami nie damy rady zbudować państwa czy społecznego ładu bez „starszego”, który jest mądrzejszy, bo obudowany tradycją, i może nam przewodzić w budowaniu nowego porządku.

Jakie w związku z tym są pani polityczne priorytety ?

Moje priorytety polityczne? Zakładając, że zostaję wybrana, wiem, że jako senatorka mam zaledwie jeden głos.

Jednym głosem można z pozoru niewiele, jeśli chodzi o przeforsowywanie rozwiązań prawnych bądź ich blokowanie. Ale można sporo, gdy w grę wchodzi nadanie tonu, przedstawienie argumentów i pilnowania obecnego porządku konstytucyjnego.

Można zakwestionować tezę o „realności lęków”, pokazując, jak się te lęki stwarza, żeby zdobywać władzę, i podtrzymuje, aby tę władzę i jej nadużywanie uzasadnić, jednocześnie nie rozwiązując problemów.

Wystarczy pokazać, że rządzący wcześniej polityczni konkurenci nie potrafią tych problemów rozwiązać. A samemu przedstawić się jako „mocny człowiek”, „mocna partia”, co sugeruje, że „jak dacie nam pełnię władzy, będziemy potrafili wszystkie problemy rozwiązać”.

A jednocześnie ci „mocni ludzie” czy te „mocne partie” nie tylko żadnego rozwiązania nie przedstawiają, ale poprzez intensyfikowanie społecznych lęków w ogóle uniemożliwiają prowadzenie rozmowy, jak różne problemy można rozwiązać. Uniemożliwiają jakąkolwiek racjonalną pracę w celu ich rozwiązania. Moje pierwsze zadanie byłoby takie, żeby nie pozwolić na wyparcie racjonalnej dyskusji przez emocje i lęki kreowane przez „mocnych ludzi”. Jeśli się do Senatu nie dostanę, będę dalej robić swoje, ale w Senacie, w polityce na tym szczeblu, ma się po prostu silniejszy głos. Nie można mnie zbywać tak, jak się mnie często zbywa dzisiaj, kiedy proszę konkretne instytucje o fakty i dane, a dostaję ogólniki. I dziś nic na to nie mogę poradzić, a będąc częścią władzy ustawodawczej, mogę skuteczniej egzekwować kontrolę poziomu stosowania prawa.

Weszłam w tę kampanię – choć pomysł pochodził od Barbary Nowackiej – także mając na uwadze potrzebę szerszej centrolewicowej formacji i jej parlamentarnej reprezentacji. W Polsce potrzebna jest polityczna równowaga, właśnie dla przetrwania liberalnej demokracji. Potrzebna jest dobra, odpowiedzialna konserwatywna prawica, potrzebne jest centrum i potrzebna jest myśląca lewica. Gdyby jej zabrakło, pozostałby tylko ten narastający prawicowy przechył.

W dodatku polska prawica nie jest dziś konserwatywna w żadnym rozsądnym sensie, ani w wymiarze przedkładania racjonalności nad emocje, ani w wymiarze realizmu politycznego czy geopolitycznego, ani w swoim stosunku do instytucji i do stanowienia prawa.

Dlatego zaproszenie Barbary Nowackiej przyjęłam. Jeśliby bowiem prawica tego typu uzyskała całą władzę i zdołała doprowadzić do sytuacji, w której rozpocznie się proces zmiany Konstytucji, to trzeba mieć siłę i zdolność, żeby się temu oprzeć. Projekt nowej Konstytucji niesie z sobą w Polsce groźbę zniszczenia państwa demokratyczno-liberalnego.

Mówi pani o projekcie Konstytucji autorstwa Jarosława Kaczyńskiego?

Tak, Kaczyńskiego i PiS. To jest groźny projekt i stąd obrona obecnej Konstytucji to dla mnie priorytet. Jeżeli pan się przyjrzy projektowi Konstytucji, który chciałaby zrealizować prawica, widać, że zmierza ona do eliminacji liberalnego, świeckiego państwa prawa. Projekt eliminuje sens obecnego art. 2. obowiązującej dziś w Polsce Konstytucji, który mówi, że RP jest „demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” i gwarantuje, że nie padniemy ofiarą arbitralności władzy. Idąc dalej, zmienia art. 18 Konstytucji, który mówi o rodzinie i małżeństwie jako związku kobiety i mężczyzny, ale w swoim obecnym kształcie wcale nie stoi na przeszkodzie ani związkom partnerskim, ani małżeństwom jednopłciowych. Tu także prawicowy projekt Konstytucji ma doprowadzić do sytuacji, gdzie pewna grupa obywateli będzie jawnie dyskryminowana już na poziomie ustawy zasadniczej.

Projekt Konstytucji PiS przyznaje taką władzę prezydentowi, która może prowadzić do rządów autorytarnych.

Nie gwarantuje też niezawisłości sądów. Stwarza warunki i daje pole do popisu dla dyskryminacji i arbitralnych decyzji, w oparciu o własne fobie i głód władzy. W tych warunkach każda grupa mniejszościowa i społecznie słabsza może być zagrożona szykanami i eksploatacją

Jednak prawica i znaczna część polskiego Kościoła tę pani analogię konsekwentnie odrzuca. Mówiąc, że „większość jest normalna”, więc nie musi się bać dyskryminacji podobnej do tej, jaka spotyka „nienormalną mniejszość”.

Wiemy z historii i z teraźniejszości, jak się przesuwają takie kryteria „normalności”, właśnie pod wpływem arbitralnej siły, która raz złamie zasadę państwa prawa w odniesieniu do jednej, choćby najmniejszej czy najsłabszej grupy, a nawet jednostki. Przyzwyczajamy się wówczas do tego, żeby wynajdować jakąś cechę człowieka lub grupy ludzi i na podstawie tej cechy traktować tych ludzi gorzej w społeczeństwie. Ale w innym momencie może się okazać, że każdy z nas będzie miał jakąś cechę, mogącą być pretekstem do tego, żeby go gorzej potraktować, żeby mu jakieś prawa odebrać. A demokracja – jaką mamy w Konstytucji – wymaga, by większość rządziła z uwzględnieniem interesów mniejszości i bez ich dyskryminowania.

Pani mówiła o artykule 2. Konstytucji, gwarantującym państwo prawne, równość wobec prawa. My już jednak wiemy z praktyki, że silna instytucja, silny podmiot mogą wpływać zarówno na kształtowanie prawa, jak też na jego egzekwowanie. Profesor Ewa Łętowska wymieniła w wywiadzie dla Dziennika Opinii trzy typy takich podmiotów w Polsce, przeciwko którym prokuratorzy nie chcą wszczynać spraw, a sędziowie nie chcą wydawać orzeczeń. To jest Kościół, to są bardzo bogaci ludzie lub firmy i to jest władza, także na poziomie lokalnym.

Ma pan tego bardzo konkretny przykład w ostatniej sprawie ze Zduńskiej Woli, gdzie ludzie zmuszeni do płacenia haraczy zostali skazani za to, że płacili łapówki, natomiast człowiek, który to organizował i wymagał płacenia sobie haraczy, bo był prezydentem miasta, został uznany za niewinnego. To jest mechanizm, który grozi nadszarpywaniem państwa prawa. Prawo ma instrumenty pozwalające temu przeciwdziałać; problem zaczyna się, gdy je ignorujemy.

Ustępując przed siłą.

Nie trzeba uchodźców czy gejów, żeby ludzi z pozycji siły pozbawiać podstawowych praw. Wystarczy, że w Zduńskiej Woli daliśmy na cały kraj przyzwolenie na sytuację, że kto ma siłę, ten ma w garści instytucje egzekwujące prawo.

I my nie podskoczymy, bo nie ma żadnego innego organu, żeby nas przed siłą ochronić. Choć teoretycznie wszystkie instrumenty są. Podobnie jest z polityką rodzinną. Mówi się o niej, ale nie uprawia.

Jak to nie, przecież wszyscy ścigają się na obietnice formułowane z wiarą w to, że jak kobieta dostanie 500 złotych, to urodzi dziecko. A za kolejne 500 złotych urodzi następne.

Już kiedy pan mówi, że „kobieta dostanie”, popełnia pan błąd, zakładany zresztą przez autorów wszystkich tych pomysłów instrumentalizujących kobiety. Po pierwsze, to nie jest polityka rodzinna. A po drugie, nie można traktować człowieka instrumentalnie. Nie można mówić, że kobiety mają rodzić dzieci, bo ktoś ma zarobić na moją emeryturę. Wolę na moją emeryturę zarobić sama, niż traktować życie kobiety i życie dziecka jako narzędzie tego, żeby na moją emeryturę „wystarczyło”.

Specjalistami od emerytalnego „wskaźnika zastąpienia” stają się nawet biskupi. W dodatku najbogatsi uciekają z powszechnego systemu podatkowego i emerytalnego do rajów podatkowych, w „optymalizację podatkową”, do prywatnych funduszy emerytalnych. A biedniejsi, którzy są w tym powszechnym systemie pozostawieni, mają sobie dać radę, „rodząc jak najwięcej dzieci”.

A jeśli jeszcze w tym kontekście będziemy mówić tylko o kobiecie, to popełniamy kolejny błąd. Dzieworództwo, owszem, jest w naturze możliwe, ale jest niezwykle rzadkie, gdy chodzi o ssaki. Jesteśmy ssakami.

No więc także ojciec dostaje 500 złotych, co w niektórych wyjątkowo patologicznych sytuacjach prowadzi do tego, że dzieci są poczynane przez takiego ojca jako nadzieja na komplet zasiłków. Nie tylko w Polsce tak się dzieje. A jeśli PiS wygra, to przy ośmiorgu dzieci taki ojciec dostanie 4000 złotych miesięcznie i to będzie sukces polityki demograficznej prawicy.

On tego też nie dostanie, bo jak wyliczymy, ile to jest w skali całego budżetu państwa, to Polska nie będzie tych miliardów miała. Ja jestem wystarczająco stara, żeby pamiętać PRL. I wiem, co się dzieje, kiedy władza nie może spełnić swoich obietnic. My często nie pamiętamy ogólnych haseł z kampanii wyborczej, tego, co powiedziano na temat polityki zagranicznej, energetycznej itp. Natomiast to, co nam obiecano dać, pamiętamy świetnie. Niespełnione obietnice, o ironio, wzmacniają populizm.

Brak spełnionych obietnic budzi gniew, który zaspokaja się fajerwerkami skandali. Mają dać odpowiedź, dlaczego z naszych obietnic został się jeno dym i świst.

Dawniej zawsze przestępcy byli winni temu, że ustrój nie był w stanie spełnić obietnic dawanych klasie robotniczej, więc więzienia pękały w szwach; siedziała w nich oczywiście ta sama klasa robotnicza. Teraz też obawiam się, że zamiast wyborczej gotówki dostaniemy wyborcze mięso w postaci afer, które będą wybuchać jedna po drugiej. By przekierować społeczną złość, będą nagonki na polityków innych formacji i pewnie kolejni pedofile, nowi seksualni przestępcy zagrażający naszym dzieciom, bo nic się tak dobrze nie sprzedaje, jak mieszanina krwi, seksu, dzieci. No i dostaniemy kolejne obietnice zaostrzenia kar, nigdy nie dość surowych.

W 2006 roku widzieliśmy, jak zamiast realizacji socjalnych obietnic „Polski solidarnej” Jarosław Kaczyński organizował „wojnę z układem”. I to socjalny elektorat przy nim utrzymało. Potem widzieliśmy, jak Tusk uruchamiał „chemiczną kastrację pedofilów” i „ustawę o bestiach”.

Zastępczo działa to świetnie. Zamiast realizować własne obietnice wyborcze i zamiast skutecznie egzekwować istniejące prawo, walczy się o zwiększenie kar i maksymalną brutalizację języka.

Podobnie rzecz się ma z polityką rodzinną. Nie da się współcześnie załatwić polityki rodzinnej przez instrumentalizację ludzi, przez kary i nagrody pieniężne. Nie da się tego zrobić w sytuacji, gdy w naszym kręgu kulturowym od co najmniej stu lat ludzie łączą się w pary nie dlatego, że takie są ich potrzeby ekonomiczne, że takie są potrzeby łączenia gruntów albo zachowania tradycji rodowej, ale ze względu na własne uczucia, miłość, chęć samorealizacji. W tej sytuacji ani nie można już mówić, że jedni mogą, inni nie mogą, ani nie można liczyć na to, że za 500 złotych kobiety będą rodzić, a rodziny staną się bardziej trwałą instytucją społeczną.

Mamy narzędzia prawne, żeby rodzina była miejscem samorealizacji. Jednym z takich narzędzi jest konwencja przeciwko przemocy wobec kobiet i przemocy w rodzinie. Mamy instrumenty prawne, które – gdyby były używane efektywnie – mogłyby wyrugować patriarchalny system instrumentalizowania kobiet i mężczyzn. Bo system patriarchalny uderza również w mężczyzn. Przeciętna życia mężczyzny w Polsce jest dziś niższa niż kobiety, i ta różnica niewiele ma wspólnego z naturą, a wiele z kulturą, czyli z gender. To jedna z konsekwencji nacisku narzuconego na jednego tylko człowieka w grupie, jaką jest rodzina, że ma być odpowiedzialny za całość. Tymczasem rodzina to zespół i musi działać zespołowo. Ale żeby tak było, trzeba nie tylko wyeliminować z rodziny przemoc, ale też uświadomić kobietom i mężczyznom, że mają prawo się w rodzinie samorealizować i wspólnie odpowiadają za stan tej instytucji, którą wspólnie współtworzą bez z góry założonych podziałów i ról.

Odpowiedź prawicy jest prosta: liberalne prawo i rodzina oparta na partnerstwie i samorealizacji nie wymuszą na kobiecie urodzenia kilkorga dzieci. Prawo autorytarne i model rodziny znany ze społeczności fundamentalistycznych wymuszą. Zachód ze swoją koncepcją samorealizacji i emancypacji popełnił zdaniem prawicy błąd, w konsekwencji którego „zostaniemy zalani przez inne rasy i wyznawców innych religii”. To jest dzisiaj język prawie całej polskiej prawicy i znacznej części polskiego Kościoła.

Moim zdaniem nawet te wielkie rasistowskie wizje są drugorzędne, ukrywają zupełnie inne potrzeby. W gruncie rzeczy sprawa jest prostsza: ten, kto ma władzę nad płodnością drugiego człowieka, ma absolutną władzę nad drugim człowiekiem. Kto ma władzę nad płodnością kobiety, decyduje o całym jej życiu bez żadnych ograniczeń. Z jednej strony chce korzystać z jej pracy, ale jest coś jeszcze: chce żeby jej praca i jej podległość dawała jemu jako mężczyźnie – nieraz mającemu bardzo silnie zaburzone poczucie wartości – poczucie dominacji, władzy, wyższości, lepszości. Nie chodzi o „zalanie przez obcą rasę czy religię”, chodzi o to, żeby utrzymać status quo polegające na tym, że mam władzę, mam wygodę, a mam je tylko wtedy, gdy głoszę to, co głoszę. Gdybym musiał się bez tej pomocy skonfrontować z innymi ludźmi, z kobietami, to z moim poziomem wiedzy, wykształcenia, pracowitości… okazałoby się, że jestem zerem.

Wielu prawicowych chłopców i mężczyzn, których miałem okazję poznać, faktycznie własny lęk i nieudacznictwo – także w stosunku do kobiet – w ten sposób maskuje.

W związku z tym muszą straszyć innymi rasami i religiami, ale to nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. W Internecie chodzi fragment mojej wypowiedzi wyrwany z kontekstu, z dyskusji na Uniwersytecie im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Ma niby świadczyć o tym, że gadam głupstwa. Tymczasem rozmawialiśmy tam o związkach jednopłciowych. Argumentem przeciwko nim miał być brak dzieci w takich związkach. Przedstawiłam przykład z Izraela. W Izraelu największa liczba dzieci na jedną rodzinę jest w rodzinach ortodoksyjnych, ale najwięcej dzieci jest wychowywanych przez pary jednopłciowe. W jednej rodzinie ortodoksyjnej jest przeciętnie szóstka dzieci, a pary jednopłciowe wychowują przeciętnie trójkę – z in vitro, ze związków wcześniejszych… – tyle że są grupą w Izraelu liczniejszą niż rodziny ortodoksyjne. Dopiero trzecia grupa to zwykli heterycy, którzy mają po jedno, dwoje dzieci. I teraz skonfrontujmy to z prawicowymi wyobrażeniami o „wymieraniu”. Jest też przykład Francji i krajów skandynawskich. To nieprawda, że najwięcej dzieci rodzi się tam w rodzinach imigranckich, w dodatku fundamentalistycznych. Najwięcej dzieci rodzi się tam w rodzinach, które mają dobre życie. I to jest dwójka, trójka dzieci. Dzieci rodzą się tam, gdzie jest możliwość dobrego życia i uczciwego dzielenia się obowiązkami w rodzinie.

Trójka dzieci jest do połączenia z emancypacją kobiety, jeśli sprzyja temu otoczenie instytucjonalne, prawne, kulturowe. Ale nasi fundamentaliści wiedzą, że dziesiątka dzieci zmienia sytuację kobiety w sposób nieodwracalny.

To nie jest jednak argument rasowy czy religijny, ale argument patriarchatu. Tym mocniej podnoszony przez tych mężczyzn, którzy nie czują się silni wobec kobiet, jeśli te kobiety są wobec nich w sytuacji osób równych lub choćby względnie równych. Wtedy argument, że nas coś „zaleje”, ukrywa chęć ocalenia czy zbudowania własnej dominacji. Bo jesteśmy raczej prymitywni, dość niewykształceni, nieumiejętnie rozwiązujemy własne problemy życiowe i te fantazje na temat podległości kobiet mają nam pomóc. To takie przyjemne, kiedy można się na kimś innym wyżywać. I jeszcze ukrywać sadystyczne skłonności za jakimś wyższym celem, obroną cywilizacji chrześcijańskiej, narodu, rasy. Wreszcie „obroną życia”. Ale to są ci sami ludzie, którzy każą to życie natychmiast poświęcić za ojczyznę. Nasze poświęcenie dla ojczyzny ma polegać na śmierci, podczas gdy to jest jednak inna epoka i trzeba się poświęcać w ten sposób, że się dobrze żyje, pracując, także na rzecz innych.

Kiedy rozmawiamy o ustępowaniu prawa przed siłą, trudno nie przywołać orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie klauzuli sumienia. Z jednej strony przed Trybunałem był reprezentowany interes silnej instytucji, najsilniejszej w Polsce, czyli Kościoła. Stały nacisk lobbystyczny, Naczelna Rada Lekarska broniąca doktora Chazana, dobrzy prawnicy, m.in. Michał Królikowski, który w dodatku płynnie przechodzi między „sektorem państwowym” i Kościołem. Po drugiej stronie mieliśmy tylko list byłego marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego, który już tej funkcji nie pełni, a obecna marszałek Sejmu nie chce się w tę „kontrowersyjną sprawę” mieszać. Bardzo pojednawczy list prokuratury, która też nie chce w obecnej sytuacji dalej się wtrącać, bo się władza zmieni i będzie zapamiętane, który prokurator „walczył z Kościołem”. To przypomina procesy pomiędzy wielkimi korporacjami i ich ofiarami, gdzie nie ma szans, żeby korporacja przegrała, bo ma prawników, pieniądze, może apelować bez końca. Siła miażdży równość wobec prawa. Jak to zmienić, żeby świeckie państwo, jego instytucje, zwolennicy, dysponowali siłą analogiczną?

Dałoby się to zmienić. Nawet ten warunkowy tryb jest niewłaściwy, bo my dysponujemy odpowiednimi narzędziami. Jako społeczeństwo, państwo.

Teoretycznie, potencjalnie.

Faktycznie, tyle że ich nie używając. Ale po kolei. Ja nie wiem, czy potrzebni byliby reprezentanci Sejmu na posiedzeniu Trybunału Konstytucyjnego, nie przesadzałabym też z rolą Królikowskiego, której… nie będę komentować. Lepiej, żeby nikogo tam nie było, niż gdyby mieli przyjść i gadać od rzeczy. Oczywiście byłoby dobrze, gdyby przyszli właściwi, kompetentni i pokazali kontekst tej sprawy, która nawet nie powinna trafić do Trybunału Konstytucyjnego, bo przecież w klauzuli sumienia jest wszystko, co konieczne, żeby rozstrzygnąć złamanie prawa przez doktora Chazana. Nie jest wcale konieczne wskazanie zastępcy przez lekarza uważającego, że wiara nie pozwala mu na przeprowadzenie jakiegoś zabiegu. To jest obowiązkiem konkretnej placówki, zarządzającego placówką. Trybunał Konstytucyjny zresztą to potwierdził.

Co nie oczyszcza z odpowiedzialności prawnej Chazana, bo on był dyrektorem państwowego szpitala, a jednak szczyci się przez cały czas, że cały „jego” szpital, wszyscy „jego” lekarze nie przeprowadzali zabiegów zgodnych z obowiązującym prawem, wymaganych przez prawo.

Oczywiście, on łamał kształt klauzuli sumienia także w tej wersji doprecyzowanej przez Trybunał Konstytucyjny.

Chazan, który wychodzi z posiedzenia Trybunału i się cieszy, jest osobą niemądrą. Nie rozumie wyroku.

To jednak prawda, że także Trybunał Konstytucyjny mówi o swoim wyroku w sposób nieprecyzyjny i nieodpowiedzialny. Ale co zostało potwierdzone konkretnie? To mianowicie, że zgodnie z obowiązującym prawem w danej placówce zdrowia ma być zorganizowane świadczenie zakontraktowanych działań medycznych. Szef tej placówki musi wiedzieć, który z lekarzy nie wykonuje jakiegoś zabiegu, ale ma jednocześnie cały garnitur lekarzy, którzy ten zabieg wykonują i do nich kieruje pacjentów. Jeśli jednak wyrok Trybunału rozumieć inaczej…

A sprawę dodatkowo gmatwa uzasadnienie przedstawione przez Trybunał.

…to oznacza, że jest on przyzwoleniem na pełną anarchię i nieposzanowanie Konstytucji na straży której stoi Trybunał Konstytucyjny.

Klauzula sumienia, w obecnym układzie sił, w dodatku po uzasadnieniu Trybunału Konstytucyjnego, że sumienie jest ważniejsze niż obowiązujący ład prawny, w połączeniu z oportunizmem Naczelnej Rady Lekarskiej, z narastającym naciskiem Kościoła na lekarzy i aptekarzy… To wszystko sprawi, że na całych obszarach Polski kobiety będą pozbawione dostępu do zabiegów zgodnych z obowiązującym prawem, do badań prenatalnych albo do środków antykoncepcyjnych.

Ale to już nie dotyczy klinik prywatnych.

Uważa pani, że w ten brutalny sposób rynek będzie wydrążał fundamentalizm?

Nie, po prostu kobiety będą częściej umierać. Będzie się rodzić mniej dzieci. Będzie mniejsza gwarancja, że będą się rodziły zdrowe. I będziemy mieli jeszcze większy problem demograficzny. Jeśli przyjąć, że Trybunał Konstytucyjny uznał, iż klauzula sumienia ma pierwszeństwo przed innymi wartościami, obejmuje to wszystkich, nie tylko lekarzy. W takiej sytuacji również ja mogę uczyć prawa nie według jego treści, ale według własnego widzimisię, które określę klauzulą sumienia. Sumienie to jest zestaw subiektywnych danych światopoglądowych. Jeśli przyzwolić, by było pretekstem, który pozwala powiedzieć: „czniam prawo”, „robię tak, jak ja chcę”, to by oznaczało, że Trybunał Konstytucyjny, czyli instytucja, która powinna stać na straży państwa prawa i na straży przestrzegania prawa, przyzwala, by dowolną prywatę nazwać klauzulą sumienia. To grozi totalną rozwałką, jeśli następne grupy zawodowe będą się teraz mogły powoływać na swoje sumienie – demonstrując swoją władzę nad innymi, swoją siłę wobec słabszych.

My wciąż jako społeczeństwo nie odpowiedzieliśmy sobie na pytanie, jak można by było rozebrać trzy razy państwo, gdyby ono było dobrze zarządzane, w którym jakość życia wszystkich ludzi i powszechne dobro obywateli byłyby brane pod uwagę. Trzeba sobie wreszcie uczciwie powiedzieć, że trzy rozbiory były możliwie, bo było bezhołowie, partykularyzm. I dbanie o „swoje na wierzchu”. Dziś powraca ten sam sposób myślenia i to może doprowadzić do podobnie złych skutków. Jeśli w dodatku pohukiwanie jakiejś kolejnej prawicowej władzy w Polsce rzeczywiście doprowadzi do tego, że wycofamy się na margines Unii Europejskiej albo od Unii będziemy się odcinać… wtedy nawet jakieś szczególne działania Putina wobec nas nie będą konieczne. Wystarczy to, co sami sobie i własnemu państwu zrobimy.

Bardzo bym tego wszystkiego nie chciała. To także powód, dlaczego zdecydowanie popieram działania Barbary Nowackiej i skupionej wokół niej grupy nowoczesnej lewicy. Dlatego też postanowiłam w tych wyborach startować.

Monika Płatek – prawniczka, startuje do Senatu z listy Zjednoczonej Lewicy w okręgu podwarszawskim.

**Dziennik Opinii nr 288/2015 (1072)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij