Po 15 października napisałem kilkanaście tekstów o kwestiach przyrodniczo-politycznych, które w kampanii wyborczej odegrały znaczącą rolę. Teraz, z perspektywy 11 miesięcy, analizuję ich temperaturę. Od ostrożnej nadziei po rosnące rozczarowanie.
Chciałbym usiąść w lesie bez strachu, że przez pomyłkę strzeli do mnie myśliwy czy że las się zapali, bo wciąż mamy w połowie kraju ekstremalną suszę i stan zagrożenia pożarowego. Ale najbardziej chciałbym usiąść i nie myśleć o tym, że kiedy wyjdę, będę musiał – razem z aktywistami, przyrodnikami, naukowcami – rzucić się do kolejnej walki. O bobry, wilki, łosie, słonki, jarząbki, Puszczę Białowieską, Odrę, Wisłę, setki małych rzek rozkopywanych przez koparki albo inne skrawki przyrody, które padają codziennie ofiarą zachłanności korporacji dewelopersko-rządowo-samorządowych.
czytaj także
Od 15 października napisałem kilkanaście tekstów o kwestiach przyrodniczo-politycznych, które w kampanii wyborczej odegrały znaczącą rolę. Teraz, z perspektywy 11 miesięcy, analizuję ich temperaturę. Od ostrożnej nadziei po rosnące rozczarowanie. Od „zielonej agendy”, listy 100 konkretów, umowy koalicyjnej – po podeptanie obietnic wyborczych w głosowaniu nad Europejskim Prawem Odbudowy Przyrody (Nature Restoration Law), fasadowych ruchach w sprawie Lasów Państwowych, braku wsparcia dla reformy myślistwa, aż po ostatnie wydarzenia, kiedy premier wypowiedział wojnę bobrom i wilkom, co w przypadku tych pierwszych stało się już memiczną opowieścią o polskim zrzucaniu odpowiedzialności za nieszczęście powodzi na wszystkich poza nami samymi.
Pod dyktando Wodza
W ciągu niespełna roku rządów koalicji w sprawie przyrody i jej ochrony nie zmieniło się nic. Co prawda mamy moratorium na wycinkę lasów cennych przyrodniczo, ale to działanie tymczasowe, a nie długotrwałe; uchroniło szereg ekosystemów leśnych przed zagładą, ale na jak długo? Tego chyba nikt nie wie.
Może to brzmieć niesprawiedliwie wobec działań wiceministra Dorożały, który jest jednym z najaktywniejszych ministrów ostatnich miesięcy. Jednak zarówno jemu, jak i jego szefowej, Paulinie Hennig-Klosce, brakuje poparcia ze strony szefa rządu. Widać to na przykładach najważniejszych głosowań dla przyrody: wspomnianego Nature Restoration Law czy czwartkowego głosowania w sprawie osłabienia ochrony wilków w Europie. W obu głosowaniach decyzje podejmował Wódź, mimo odmiennego stanowiska ministerstwa.
czytaj także
Niestety, ani przy NRL, ani przy wilkach Ministerstwa Klimatu nie było stać na gest Leonore Gewessler, austriackiej szefowej resortu środowiska, dzięki której NRL w ogóle weszło w życie, mimo sprzeciwu premiera Austrii. Warto zaznaczyć, że Gewessler, mimo pogróżek własnego szefa, dalej dzierży tekę ministry. Jednak w przypadku wilków nawet Austria zagłosowała za zmianą kategorii z „ściśle chronionych” na „chronione”, co w praktyce otwiera drogę do zmian na poziomie krajów członkowskich i umożliwienia polowań na te bezcenne dla ekosystemów zwierzęta.
Przypomnijmy kontekst tego głosowania: we wrześniu 2022 roku Dolly, 30-letnia klacz, kucyk, została zagryziona przez wilki. Według doniesień „Guardiana” pasła się przy domu w otoczonej lasami miejscowości Beinhorn w Dolnej Saksonii, w Niemczech. Jej wybieg nie był zabezpieczony ogrodzeniem pod napięciem, który skutecznie chroni przed wilkami. A wilk nie ma powodu, żeby ganiać za łaniami po lesie, kiedy pod nosem jest łatwa zdobycz – i nie ma w tym jego winy.
czytaj także
Ten miał jednak pecha, którego ściągnął też na całą populację swoich europejskich braci i sióstr. Dolly była bowiem ulubienicą jednej z najbardziej wpływowych osób w Europie – Ursuli van der Leyen, szefowej Komisji Europejskiej. Okazuje się, że kiedy naruszony zostaje spokój wpływowego, bogatego homo sapiens z północy Europy, inni mieszkańcy i mieszkanki planety nie mogą już czuć się bezpiecznie.
O co chodzi w nagonce na bobry
Prawa do zemsty szefowej KE nie odmawia oczywiście jeden z jej najbliższych przyjaciół, Donald Tusk. Mam jednak wrażenie, że przy okazji ma do ugrania i zażegnania inny spór, który nie jest mu na rękę: z myśliwymi i leśnikami. Wspomniany minister Dorożała, odpowiedzialny w ministerstwie na ochronę i konserwację przyrody, wytoczył zgodnie ze społecznymi oczekiwaniami ciężkie działa: chce reformy łowiectwa i leśnictwa. A to dwie ogromnie wpływowe, bogate i transpolityczne grupy.
Wśród 100 tysięcy polskich myśliwych roi się od znanych nazwisk z każdej strony sceny politycznej (na czele z byłym prezydentem Bronisławem Komorowskim), biznesu, dyplomacji i coraz częściej po prostu bogatych dzieciaków szukających adrenaliny. Z kolei lobby leśne to armia zgarniających pokaźne wypłaty leśniczych i ich przełożonych oraz potężna gałąź przemysłu. O koniecznych zmianach w leśnictwie pisałem tutaj.
Do tego mamy kolejny program odstrzału dzików w ramach kompletnie do tej pory nieskutecznej metody walki z ASF, który co prawda wychodzi od ministerstwa, ale dobrze uzupełnia się z opisaną powyżej retoryką. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to puszczanie oka do PSL w sprawie budowania poparcia przed wyborami prezydenckimi.
Dorożała prowadzi rozmowy, bojkotowane przez stronę łowiecką, za to premier wspiera zakusy myśliwych do polowań na gatunki chronione: na poziomie europejskim na wilki, a lokalnie – nagonkę na bobry. Na jednej z konferencji prasowych Tusk nawiązał do rzekomych głosów pojawiających się w Głogowie i wcześniej, że to właśnie one uszkodziły wały przeciwpowodziowe. Warto prześledzić te zarzuty i na nie odpowiedzieć.
W obronie Wieliszewa. Co jest nie tak z polską gospodarką wodną?
czytaj także
Po pierwsze, bobry nie kopią nor w suchym terenie. Wejście do nory bobrowej zawsze znajduje się pod wodą, w przeciwnym razie nie spełnia ona podstawowej funkcji, jaką jest ochrona przed drapieżnikami. Woda jest dla nory bobrowej jak drzwi w naszych mieszkaniach. Oznacza to więc, że jeśli w wałach są nory bobrowe, to są one zbudowane za blisko rzeki i stanowią niejako jej brzeg, co jest absurdalne z punktu widzenia ochrony przeciwpowodziowej i stanowi błąd w sztuce. W przypadku Głogowa musiałoby to oznaczać, że woda chlupała o wały długo przed nadejściem powodzi. Wiemy, że tak nie było, a stan Odry był wskutek suszy niski. Jeśli wały są odsunięte od rzeki, to niemal ze stuprocentową pewnością nie są to nory bobra, ale np. lisa lub borsuka. Z kolei jeśli są to stare nory bobrowe (zbudowane, kiedy woda była blisko wałów), to przechodzimy do punktu drugiego.
Wały przeciwpowodziowe to budowle hydrotechniczne wzniesione przez ludzi na podstawie określonych parametrów. Jak każda budowla tego typu, muszą być konserwowane i naprawiane przez odpowiedzialne za to służby. W celu ochrony przed rozkopaniem przez zwierzęta, ale też przez ludzi (co widziałem wielokrotnie na wałach wiślanych w Ciszycy koło Warszawy), wały powinny być zabezpieczone siatkami tuż pod powierzchnią ziemi. Gdzie były więc w ostatnich dniach służby odpowiedzialne za konserwację wałów w Głogowie? Ile czasu zajęło wielkiej wodzie przepłynięcie od Lądka-Zdroju do Głogowa? Czy bobry wykopały swoje nory w ciągu tygodnia? W suchych wałach?
Wreszcie – premier robi z siebie, za przeproszeniem, głupka, słuchając takich afektywnych wypowiedzi i nie zadając pytań służbom odpowiedzialnym za konserwację i utrzymanie budowli hydrotechnicznych. A może słucha głównie ministra Kosiniaka-Kamysza, który gotów jest wytoczyć przeciwko bobrom regularną armię?
Pisałem o przypadku przerwania drogi między Łobzem a Węgorzynem pod naporem ogromnej ilości wody, która nie była w stanie zmieścić się pod niewielkim przepustem drogowym. Również wtedy w świat poszła informacja o winie bobrów. Ale kiedy woda opadła, z przepustu wyciągnięto dwa worki z piaskiem, które albo spłynęły z wodą, albo przepust był nimi zatkany. Czy oprócz szkalowania bobrów ktoś poniósł za to konsekwencje? Nie słyszałem.
Świat musi ugrząźć w bagnie. I to dosłownie, bo inaczej zabraknie nam wody
czytaj także
Nad opisywaną przeze mnie wielokrotnie rzeką Małą woda zalewa okoliczną stajnię. Tu również przez lata winne były bobry, dopóki nie przyjrzano się dokładnie zmianom terenu na przestrzeni ostatnich 15 lat. Okazuje się, że stosunki wodne zmienił deweloper, budując w poprzek doliny luksusowe osiedle i blokując przepływ wody. Ale to bobrom niszczono regularnie domy i siedliska za pomocą koparek wysyłanych przez Wody Polskie.
Myślę, że warto odnieść się jeszcze do informacji podanych na Facebooku przez gminę Otyń, która podała, że na wałach odrzańskich trwa akcja płoszenia bobrów petardami. W odpowiedzi na doniesienia z Głogowa Stowarzyszenie Nasz Bóbr oraz dr Andrzej Czech próbowali zebrać materiał dowodowy. Na specjalny adres mailowy można było wysłać zdjęcia takich szkód. Nie otrzymano ani jednego zdjęcia.
Mimo że nie pokazano żadnych dowodów na obecność bobrów na wałach, to jest to oczywiście możliwe. Dlaczego? To bardzo proste. My również uciekamy przed wielką wodą, kiedy zalewa nam dom, na najwyżej położony, bezpieczny punkt. Tak samo robi wiele istot – od pająków po lisy, borsuki czy bobry właśnie. Wały w Otyniu są oddalone od rzeki i raczej nie jest możliwe, żeby bobry w nich mieszkały – z powodów, które opisałem wyżej.
Fasadowa ochrona
W najnowszym raporcie Nie jest dobrze, bobrze, opublikowanym przez Stowarzyszenie Nasz Bóbr, podsumowano realizację statusu ochrony częściowej tego gatunku. Niestety, jak sugeruje już tytuł, także w tym przypadku ochrona przyrody w Polsce okazuje się fasadowa. Tzw. derogacje, czyli odstępstwa od ochrony gatunkowej, które przekładają się na zezwolenia na niszczenie tam, siedlisk oraz odstrzał zwierząt, wydawane są w całym kraju przez Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska (RODŚ) na prawo i lewo, bez specjalnej refleksji i w przerażającej wielości przypadków bez wizji terenowej czy nadzoru przyrodniczego.
To przerażająco podobne choćby do wydawania zezwoleń o zabudowie na terenach zalewowych czy też obszarach cennych przyrodniczo, które opisywałem niedawno w cyklu #LicząSięSkrawki. Na krytykę zasługuje też dostępność tych danych – w niektórych regionach, np. w województwie mazowieckim, w ogóle nie udostępniono ich stowarzyszeniu, co jest jawnym pogwałceniem prawa o dostępie do informacji o ochronie przyrody.
Raport pokazuje, że wydawane decyzje derogacyjne są sprzeczne z ustawą o ochronie zwierząt, ponieważ decyzje często obejmują okres rozrodu zwierząt i wychowu młodych.
Nie uwzględniają też faktu, że w siedliskach bobrów żyją setki innych, często ściśle chronionych gatunków płazów, gadów, ptaków i ryb. Nad derogacjami i ich wykonaniem nie ma nadzoru przyrodniczego i brakuje raportów z ich wykonania – mówimy więc o zarządzaniu gatunkiem chronionym i kompletnie nie wiemy, jak jest on wykonywany.
Co więcej, bardzo rzadko dostrzegane są alternatywne praktyki radzenia sobie z sytuacjami konfliktowymi. Autorzy raportu zapytali o nie przedstawicieli RDOŚ i wydziały ochrony środowiska w losowych gminach. Jak piszą, „w każdym przypadku informowano nas, że należy złożyć wniosek o zniszczenie tamy lub odstrzał bobrów, tylko raz sugerowano zabezpieczenie drzew siatką”.
czytaj także
Smutna to rzeczywistość i bez specjalnych widoków na zmianę. Prowadzona przez rządzących narracja jest populistyczna, emocjonalna, niesprawiedliwa. Traktuje się w niej ziemię jak miejsce zamieszkane tylko przez ludzi i tylko dla ludzi. Nie znajdujemy naszej winy w niczym, co dzieje się wokół. Wypieramy nasz wpływ, łatwo wskazując palcem winnych: deszcz, rzekę, bobry, ekologów, niewystarczająco jasne prognozy. W tym swoim zacietrzewieniu rządzący nie są w stanie wydobyć z siebie żadnego trzeźwego osądu. Bo zrzucanie winy na „innych” zawsze działa, niezależnie od władzy. Prawa ręka wskazuje winnych, a lewa rozdaje odszkodowania. Najlepiej takie, które pozwolą znowu wybudować się na zalewowym terenie.
Sytuacja jest wciąż bardzo trudna. Nie uderzam w poszkodowanych – ale oni sami, kiedy już wrócą do stabilniejszego życia, powinni w sądach pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy zawinili. A można ich wymienić niemal z nazwiska – ktoś gdzieś podpisuje dokumenty, strategie, decyzje. Nic nie zostaje anonimowe.
Ale najłatwiej zacząć strzelać do bobrów, bo to ich wina, że kopią w niezabezpieczonym wale przeciwpowodziowym. Wina łosi, że nabijają się na bezprawnie postawione ostre płoty. Wina ptaków, że rozbijają się o lustrzane szyby w wieżowcach. Wina drzew, że zabijają się na nich pędzący z nadmierną prędkością kierowcy. Wina dzików, że zarażają się ASF. Wina rzeki, że zalewa deweloperkę na terenach zalewowych. Wina wody, że jej naporu nie wytrzymuje tama gotowa na znacznie mniejszy nacisk niż ten występujący w dobie zmiany klimatu. Zawsze ich wina. Nigdy nasza.