Skoro jedna trzecia młodych ludzi nigdy się nie wyprowadza od rodziców, a kolejna jedna trzecia mieszka z nimi do 35. roku życia, to znaczy, że rynek zawiódł na całej linii. Państwo musi wreszcie zacząć budować mieszkania, bez oglądania się na samorządy.
Ponad 80 proc. Polaków mieszka we własnych domach lub mieszkaniach. Najemcy to dla nich „element podejrzany”. Dlatego właściciele mieszkań często protestują przeciwko stawianiu w ich sąsiedztwie domów komunalnych, a samorządy prawie wcale nie budują – nawet wtedy, kiedy państwo zapewnia potrzebne na to środki.
Jeszcze w 2018 roku w Polsce oddano do użytku 1863 mieszkania komunalne. W 2022 roku było ich trzykrotnie mniej – 629. Zważywszy, że w Polsce jest 2477 gmin, statystyczna gmina budowała jedną czwartą mieszkania komunalnego.
Podczas rozmów koalicyjnych Partia Razem postawiła swój warunek wejścia do rządu: przeznaczenie na budownictwo komunalne 1 proc. PKB, czyli około 30 mld zł. Ponieważ jej tego odmówiono, Razem nie weszło do rządu. To była decyzja słuszna, zwłaszcza że masowy program budownictwa komunalnego był jednym ze sztandarowych postulatów tego ugrupowania w minionej kampanii parlamentarnej.
czytaj także
Od niepamiętnych czasów moja Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej postulowała uruchomienie takiego budownictwa w układzie finansowym: 80 proc. środków z budżetu państwa i 20 proc. od samorządu, co stanowiłoby wartość gruntu wniesionego do programu. I proszę, pod koniec kadencji do Ministerstwa Rozwoju zaprosił nas minister Waldemar Buda, zapewniając, że właśnie taki program został przez jego resort uruchomiony i na koncie w Banku Gospodarstwa Krajowego czeka przeznaczonych na ten cel 1 mld 600 mln złotych. Jednak minister skarżył się, że samorządy nie bardzo garną się do realizowania tego programu.
Z ostatnich informacji wynika, że część środków jednak spożytkowano i na koncie pozostało około miliarda złotych. Wśród gmin, które sięgnęły po to finansowanie, jest podwarszawska Kobyłka. Dostali z BGK 10 mln zł. Dołożyli 2 mln z własnego budżetu i zbudowali 32 mieszkania komunalne. W przeliczeniu na jedno mieszkanie gmina wydała po 62 tys. zł, resztę dołożyło państwo. Nic, tylko budować! Zapytałem burmistrzynię Kobyłki Edytę Zbieć, dlaczego tak mało samorządów decyduje się na budowę, skoro są na to środki. Odpowiedziała, że radni boją się narazić mieszkańcom, bo budownictwo komunalne jest bardzo niepopularne wśród ludności.
Dlaczego ludzie w naszym kraju uważają lokatorów komunalnych za uciążliwych sąsiadów? Przyczyn jest wiele. Zaczyna się od stereotypu o tym, że Polacy zawsze dążą do własności. Status lokatora wydaje im się niepewny, więc ludzie, którzy się na niego godzą, postrzegani są jako niegodni zaufania. Do tego zasoby komunalne to w większości budynki stare, w złym stanie technicznym, często nieposiadające toalet, centralnego ogrzewania czy innych udogodnień.
Jeszcze w czasach Polski Ludowej co bardziej zaradni i energiczni przeprowadzali się do bloków spółdzielczych, a w mieszkaniach komunalnych pozostawali słabsi, często ubożsi. Świadczy o tym fakt, że odsetek zadłużonych lokali jest w zasobach komunalnych najwyższy, mimo że czynsz jest tam regulowany.
W ciekawej pracy Robotnicy polscy Jan Malanowski pisał, że nowo budowany w latach 70. i 80. Ursynów zasiedlały głównie elity, artyści, ludzie nauki i pracownicy umysłowi aparatu partyjnego. Robotnicy bardzo rzadko dostawali tam mieszkania.
czytaj także
Druga przyczyna to zwyczaj kwaterowania ludzi po eksmisjach w specjalnie przeznaczonych do tego budynkach. Pomysł kwaterowania w jednym miejscu rodzin, które nie poradziły sobie z płaceniem niewygórowanych czynszów, musiał doprowadzić do powstawania gett, gdzie występowanie negatywnych zjawisk społecznych było szczególnie nasilone. W wielu miejscowościach mieszkanie pod takim adresem oznacza większą trudność ze znalezieniem pracy, a dla dzieci – stygmatyzację.
Powstało więc dość powszechne przekonanie, że w zasobach miejskich mieszkają ludzie nieprzystosowani społecznie, określani pogardliwie jako „patologia”.
Nieliczne samorządy, które mimo wszystko budują mieszkania pod wynajem, próbują zwalczać tę czarną legendę. Robią to w ten sposób, że przeprowadzenie się ze starych, często będących w złym stanie mieszkań komunalnych do nowego bloku jest rodzajem nagrody za regularne płacenie czynszu i wzorową postawę. A do zwolnionych w ten sposób starych mieszkań wprowadza się osoby z eksmisji czy po prostu z kolejki mieszkaniowej, które jednak nie mają dostępu do mieszkań w nowym bloku, bo są bezdzietne albo w przeszłości zalegały z czynszem.
Jednak zmiana mentalności w kraju właścicieli, gdzie najemcy wciąż są mniejszością, nie jest łatwa. Lokatorów komunalnych jest w Polsce niecałe 9 proc., a tylko około 5 proc. wynajmuje mieszkania na wolnym rynku. Przy czym ci ostatni to zwykle osoby młode, pragnące założyć rodzinę, którym wysokie czynsze blokują normalny start życiowy. Dlatego do Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej ustawia się coraz dłuższa kolejka młodych par, które chcą uzyskać najem komunalny, bo na wolnorynkowy czynsz ich po prostu nie stać.
70 proc. ludzi potrzebujących dziś mieszkania nie stać na kredyt hipoteczny czy najem wolnorynkowy. Zarazem te same osoby przekraczają kryterium dochodowe do uzyskania pomocy mieszkaniowej. To kryterium jest sztucznie zaniżone, żeby jak najmniej osób kwalifikowało się do pomocy mieszkaniowej, skoro mieszkań i tak brakuje. To dla nich trzeba budować czynszówki.
czytaj także
A skoro nie chcą tego robić samorządy, musi się tym zająć państwo. Wymaga to ze strony władzy państwowej silnej woli politycznej. W Niemczech, gdzie 54 proc. ludności mieszka w czynszówkach, nie byłoby to problemem. W Polsce, gdzie większość to właściciele mieszkań, opór trzeba dopiero przełamać.
Trzeba stworzyć państwowy Kombinat Budownictwa Mieszkaniowego, który na gruntach należących do skarbu państwa postawi bloki komunalne.
Jarosław Kaczyński tłumaczył niepowodzenie programu Mieszkanie+ tym, że nawet w szeregach jego własnej partii lobby deweloperskie okazało się zbyt silne. Można się obawiać, że w szeregach obecnie rządzących to lobby też nie jest słabe. Wiadomo bowiem, że kiedy na rynku pojawi się oferta mieszkaniowa dla młodych małżeństw w postaci tanich lokali komunalnych pod wynajem, ceny mieszkań znacząco spadną. Skończy się dotychczasowe eldorado, kiedy to deweloper nie wbijał łopaty bez gwarancji 30 proc. zysku. Każda władza, która taki wysiłek podejmie, będzie musiała się z tym lobby zetrzeć.
Niemoralność rentiera: dlaczego zarabianie na wynajmie to patologia
czytaj także
Pozostaje też pytanie, czy takie działanie władzy publicznej jest zgodne z konstytucją, która zawiera zasadę pomocniczości. Głosi ona, że miejsce do działania państwa jest tam, gdzie rynek sobie nie radzi. No to sprawdźmy: jedna trzecia młodych ludzi nigdy się nie wyprowadza od rodziców, a kolejna jedna trzecia mieszka z nimi do 35. roku życia. Patrząc jednocześnie na ceny mieszkań i płace, trudno mieć wątpliwość co do tego, że jeśli idzie o mieszkalnictwo, rynek zawiódł na całej linii.
Dopiero kiedy powstaną całe osiedla pełne młodych małżeństw z dziećmi, zniknie czarna legenda o tym, że mieszkańcy komunalni są gorsi od właścicieli.
Chętnych do pracy w państwowym kombinacie nie powinno zabraknąć. Zatrudnienie w nim da pracownikom budowlanym poczucie bezpieczeństwa, którego sektor prywatny nie zapewnia. Niewypłacanie lub opóźnianie wypłat na budowach to wciąż istna plaga.
Stała płaca, umowa o pracę na czas nieokreślony, urlop co roku, zwolnienia chorobowe i pewna emerytura. Żeby w firmie nie brakowało pracowników, pensje muszą być konkurencyjne. Jednocześnie rozwiązanie problemu mieszkaniowego to ważny czynnik dla poprawienia naszej demografii. Będzie wreszcie gdzie te dzieci począć i wychować. Trudno o lepszą inwestycję.
czytaj także
Przeciętny Polak jest przywiązany do swojej własności (mieszkania czy domu) niczym chłop pańszczyźniany do ziemi. Raczej nie mieści mu się w głowie przeniesienie do innego miasta, zwłaszcza odległego, żeby podjąć lepszą i bardziej odpowiadającą mu pracę. Operacja związana ze sprzedażą i kupnem mieszkania go przerasta. Ten brak mobilności pracowników powoduje często lokalne niedobory rąk do pracy i tworzy wyspy bezrobocia.
Wróćmy do momentu formowania rządu i wyobraźmy sobie, że Adrian Zandberg zostaje ministrem infrastruktury i dostaje żądany 1 proc. PKB na budownictwo. Możliwe, że on też nie skusiłby samorządów do sięgnięcia po te pieniądze, tak jak minister Buda miał trudności z rozdaniem swojego miliarda 600 mln. Ten problem można rozwiązać tylko na szczeblu centralnym, przez państwową inwestycję. I nie chodzi tu wyłącznie, ani nawet przede wszystkim, o pomoc biednym. Chodzi o zapewnienie życiowego startu młodemu pokoleniu. O mieszkania dla zakochanych.