Dlaczego nasz rząd bawi się w małego autora-recenzenta-drukarza w jednym? Problem podręczników można rozwiązać mądrzej.
Adam Leszczyński wyjaśnia w „Wyborczej” pracownikom WSiP, którzy w liście otwartym do rządu skarżą się na zwolnienia („Wasz elementarz, nasz cmentarz”), że nie mają racji. Zwolnienia są skutkiem decyzji rządu, który za jednomyślną zgodą parlamentu postanowił drukować podręczniki do edukacji wczesnoszkolnej, co oznacza de facto likwidację jednej czwartej rynku podręczników. Pracownikom WSiP Leszczyński współczuje, ale tłumaczy im, że idą na bezrobocie, bo byli zatrudnieni „w patologicznych ramach stworzonych przez polityków”.
Inna rzecz, że Leszczyński trafnie diagnozuje te ramy: podręczniki wybierali nauczyciele, ale płacili rodzice, więc nie działał mechanizm konkurencji w zbijaniu cen. Działała za to konkurencja na jakość, ale to Leszczyńskiego – jak wielu lewicowców, którzy debatują o podręcznikach – nie zajmuje. Tak jakby jakość edukacji dzieci nie była wartością lewicową, a była nią tylko zawartość kieszeni rodziców.
Dlatego Leszczyński dostrzega zastrzeżenia ekspertów do rządowego „Elementarza”*, ale woli „jasną sytuację, w której płacę podatki bezpośrednio do kasy państwa, a nie prywatnej firmy, a państwo za to drukuje podręcznik – i daje go na tych samych zasadach zarówno bogatym, jak i biednym. To bardziej sprawiedliwe. I możliwe, że w sumie będzie tańsze”.
Tańsze będzie na pewno, bo koszt „Elementarz” ma wynieść według szacunków 28 zł (pierwotnie Donald Tusk zapowiadał, że będzie to „maksimum 10 zł”) plus 50 zł na ćwiczenia i pomoce (wcześniej były w pakiecie) plus koszty dystrybucji. Powiedzmy, że razem będzie to podatnika kosztowało 80–90 zł od dziecka, a do tej pory rodzice pierwszoklasisty płacili 200–250 zł.
Sprawiedliwość polega na tym, że zamożniejsi zapłacą proporcjonalnie więcej za książki dla dzieci niż ubożsi i że wszyscy zapłacimy za edukację nie swoich dzieci.
Będzie więc taniej i sprawiedliwiej, ma Leszczyński rację. Też mi się podoba. Ale czy uzasadnia to trudną do wyliczenia stratę dzieci? I ile zapłacimy za tę gorszą edukację jako społeczeństwo?
Czy uboga oferta rządowa nie skłoni zamożniejszych rodziców do kupowania dodatkowych pomocy edukacyjnych swoim dzieciom i czy nie ucierpi na tym równość? Czy to dobrze, że nauczyciele/ki zostają pozbawieni de facto prawa wyboru podręcznika i związanej z nim metody nauczania? Jak to wpłynie na ich rozwój zawodowy? Czy to dobrze, że państwo będzie drukować dzieciom książki, zachowując pełną kontrolę nad ich zawartością? Czy Leszczyński wie, w jakich krajach państwo tak robi, jaki jest tam jakość demokracji i jaki są tego edukacyjne skutki? Czy na pewno podobają mu się obyczaje Rosji Putina, Węgier Orbana (wprowadzają) i Ukrainy Janukowycza**? Czy entuzjazm Leszczyńskiego nie osłabnie, gdy podręczniki będzie drukował PiS, jeśli dojdzie do władzy?
Rzecz w tym, że wcale nie trzeba zadręczać się takimi pytaniami. A właściwie nie trzeba by. Jest bowiem rozwiązanie lepsze niż drukowanie książek przez panią minister.
Proste rozwiązanie, które pozwala uniknąć ryzyka związanego z oddaniem politykom i urzędnikom w ręce tak trudnego i ważnego zadania, a zarazem ograniczyć koszty i sprawiedliwie je rozłożyć. Co więcej, to rozwiązanie znane z większości krajów zachodnich ma obowiązywać także u nas, tyle że dla klas IV-VI podstawówki i w gimnazjum. Już od 2015 roku!
Polega ono na tym, że rząd – z podatków wszystkich obywateli, czyli sprawiedliwie – przeznacza na zakup podręczników (plus pomocy) określoną kwotę na jednego ucznia/uczennicę i tyle ma szkoła do dyspozycji. Szkoła kupuje podręczniki na rynku i (tak jak z „Elementarzem”) jest ich właścicielką, wydając je kolejnym trzem rocznikom. Pułap ceny wyznacza decyzja państwa i dzięki temu jest taniej. Wydawnictwa dalej konkurują na jakość, ale nie mogą windować cen.
Tak robią mądre państwa. Tak chce zrobić nasze państwo dla dzieci powyżej edukacji wczesnoszkolnej. To po co bawi się w małego autora-recenzenta-drukarza w jednym? Bo argument, by dać wydawcom po nosie, nie jest poważny jak na tak poważną sprawę.
Strasznie mi przykro, że nasza lewica, której wybitnym przedstawicielem jest Adam Leszczyński, patrzy na podręczniki do edukacji wczesnoszkolnej jednowymiarowo. Lewica nie może patrzeć tylko do kieszeni, musi podnosić głowę i rozejrzeć się po świecie.
*Zainteresowanych oceną pierwszej części „Elementarza” odsyłam do efektów pracy zespołu nauczycielek, ekspertek, edukatorek,w którym też brałem udział. Wskazaliśmy na ponad 300 pomyłek, dziwactw, wątpliwych rozwiązań metodycznych itp. Tylko niektóre z tych błędów zostały przez MEN poprawione, a tempo prac nad kolejnymi rośnie. Dwuczęściowy raport – na wyborcza.pl (Nasze uwagi. Strona po stronie).
** Poza wymienionymi krajami w Europie podręczniki drukuja też rządy w Grecji i Islandii.
Czytaj także:
Lipszyc, Pacewicz, Stasińska: Czy rząd powinien drukować podręczniki?