Kraj

Ostolski: Nie wierzę, by cokolwiek można było zbudować na gruzach

Jeśli zmiana ma być trwała, musi być ewolucyjna i korzystać również z tego, co jest.

Patrycja Wieczorkiewicz: Nie obawia się pan, że podział lewicy na koalicję ZL i samodzielne Razem może przełożyć się na brak w parlamencie którejkolwiek z nich?

Adam Ostolski: Jestem spokojny o to, że Zjednoczona Lewica wejdzie do parlamentu. Kibicuję również partii Razem. Tak naprawdę nie rywalizujemy ze sobą o wyborców – mamy różne elektoraty. Trochę żałuję, że Razem nie jest częścią naszej koalicji, ze swoim socjaldemokratycznym programem świetnie pasowaliby do Zjednoczonej Lewicy.

Dlaczego lewicowy wyborca powinien oddać głos na Zjednoczoną Lewicę, a nie na niepobrudzonych dotychczas polityką i do bólu autentycznych razemowców?

Myślę, że paradoksalnie to Zjednoczona Lewica stawia na nową jakość w polskiej polityce. Razem reprezentuje stary styl jej uprawiania, oparty na ostrej rywalizacji i graniu na siebie. Młode pokolenie polityków i polityczek, wspólnie z którymi budowałem naszą koalicję, jak Barbara Nowacka, Krzysztof Gawkowski, Paulina Piechna-Więckiewicz czy Małgorzata Tracz, postawiło na współdziałanie i rozwiązywanie kwestii spornych w drodze rozmowy i kompromisu.

To nie przypadek, że właśnie młode pokolenie uznało, że pora położyć kres wyniszczającej konkurencji na lewicy, bo to jest  to samo pokolenie, które doznaje skutków wyniszczającej konkurencji w życiu społecznym – śmieciówki, bezpłatne staże, pętla kredytowa, niepewne emerytury.

To, co najbardziej niszczy życie polityczne w Polsce to jałowe spory i rytualny chaos. Jeśli rząd jest za czymś, opozycja dla zasady będzie przeciwko i odwrotnie. Priorytetem nie jest realizacja celów programowych, ale nabijanie sobie punktów kosztem przeciwnika.

Po wtorkowej debacie wiele osób dało się porwać duchowi rewolucji. Nie przechyla to szali na waszą korzyść.

Nie wierzę, by cokolwiek można było zbudować na gruzach. Jeśli zmiana ma być trwała, musi być ewolucyjna i solidnie korzystać również z tego, co jest. To fundamentalna kwestia – czy chcemy zaczynać wszystko od początku, czy uważamy, że jest możliwa stopniowa i trwała zmiana pokoleniowa w polskiej polityce. Myślę, że tworząc koalicję, pokazaliśmy, że taka dobra zmiana jest możliwa.

Potrafi pan współpracować nie tylko z osobami o podobnych poglądach. W sprawie rolników stanął pan ramię w ramię z reprezentantkami ruchu Kukiza.

Zrobiłem wspólną konferencję z Edytą Jaroszewską-Nowak, rolniczką ekologiczną, która jest liderką tego środowiska i tak się składa, że kandyduje z listy Kukiza. W sprawie polityki Ministerstwa Rolnictwa wobec rolników ekologicznych i w sprawie wykupu ziemi przez zagraniczne koncerny za pomocą podstawionych osób w województwie zachodniopomorskim mamy po prostu wspólne zdanie. Należało więc zadziałać ponad podziałami. Jestem gotowy współpracować z każdym, z kim łączą mnie wspólne cele, choć oczywiście są pewne granice.

Współpraca współpracą, ale nawet wśród zdeklarowanych zwolenników Zjednoczonej Lewicy pojawiają się obawy, że wśród tworzących ją ugrupowań pojawią się głosy separatystyczne.

Dołożę wszelkich starań, żeby po wyborach koalicja była kontynuowana. Zwłaszcza, że znajdziemy się w wyraźnie przechylonym na prawo parlamencie i bliska współpraca będzie lewicy niezbędna. Oczywiście może być tak, że osobiste ambicje poszczególnych osób staną na drodze dalszej współpracy partii koalicyjnych w parlamencie, ale jestem dobrej myśli. Budowanie koalicji nie było rzeczą łatwą, musieliśmy przezwyciężać opory i partyjne ambicje, a przede wszystkim niedowierzanie, że to się może udać. Udało się, więc czemu nie miałoby się udać także po wyborach.

Jest pan jedynką na szczecińskiej liście ZL, choć od lat mieszka pan w Warszawie. Mieszkańcy nie obawiają się, że osoba spoza regionu nie będzie miała rozeznania w jego problemach?

Takie wątpliwości pojawiały się na początku, zresztą głównie ze strony miejscowych mediów, ale udało mi się je rozwiać. Mieszkańcy i mieszkanki od razu wyczuli, że jestem po ich stronie. Poprzez stały kontakt utrzymywany z rodziną i przyjaciółmi mieszkającymi w regionie znam problemy jego mieszkańców, potrafię o nich mówić, a to, że jestem spoza lokalnego układu politycznego, sprawia, że mogę na nie spoglądać odważniej i z szerszą wizją.

Jako przewodniczący Zielonych skupi się pan na problemach ekologicznych?

Najważniejszą rzeczą dla wyborców, w tym dla mieszkańców województwa zachodniopomorskiego są kwestie związane z pracą i rozwojem gospodarczym. Mój region ma pod tym względem ogromny potencjał. Funkcjonuje tu wiele firm, które są jaskółkami nowego zielonego przemysłu. Produkują komponenty do wytwarzania energii ze źródeł odnawialnych – śmigła do wiatraków, elementy biogazowni, fotowoltaikę czy fundamenty pod farmy wiatrowe na morzu. W tej chwili produkują je na eksport. Śmigła z fabryki w Goleniowie jadą do Niemiec. Fundamenty pod farmy wiatrowe produkowane w Szczecinie będą montowane na Morzu Północnym. Zielony przemysł przyszłości rozwija się tu, jest wiedza i kompetencje, by rozwijał się dalej, jednak należy zapewnić temu sektorowi przewidywalną przyszłość, a przede wszystkim krajowe rynki zbytu. To jest moment, w którym ekologia spotyka się z polityką gospodarczą, obejmuje kwestię miejsc pracy i sprawiedliwości społecznej.

Pan wie, jak ten potencjał wykorzystać?

To, czego brakuje regionowi, to skok cywilizacyjny w stronę nowej, bardziej zielonej gospodarki.

To w Warszawie powinna zapaść decyzja, że Polska stawia na zieloną energię i poważnie traktuje jej rozwój. Do tej pory nie zapadła.

Platforma Obywatelska działa w tym zakresie opieszale, niechętnie i tylko pod naciskiem. Nie przepada za zieloną energią. PiS wręcz buduje swoją reputację na walce z energetyką wiatrową. Tylko lewica ma w swoim programie zobowiązanie do większego wsparcia energii ze źródeł odnawialnych.

Jest to ważne także dlatego, że wiąże się ściśle z gospodarką morską. Szczecin i Świnoujście to nie tylko miasta portowe, ale też miasta stoczniowe, a jak pokazują przykłady stoczni w Gdańsku czy Gdyni, przyszłość tej branży jest powiązana z energetyką odnawialną, zwłaszcza ze stawianiem farm wiatrowych na morzu. Takie wiatraki i fundamenty najlepiej produkować na brzegu blisko miejsca, gdzie będą zainstalowane, bo obniża to koszty transportu. Potrzebne są specjalne statki dźwigowe, aby te wiatraki zainstalować, a także statki, by obsługiwać farmy. Już teraz szkoły morskie w Polsce zaczynają kształcić ludzi w tym kierunku. Budowa jednego klastra farm wiatrowych to dziewięć tysięcy miejsc pracy utworzonych w ciągu kilku lat. To ogromna szansa i nie można jej zbyć, naklejając na tę kwestię etykietkę „ekologia”.

Koalicja opracowuje wspólny program dla Pomorza Zachodniego – co będzie jego najważniejszym punktem?

Ten region stoi na uboczu, jeśli chodzi o inwestycje rządowe. Tydzień temu w Szczecinie odbyło się posiedzenie rządu, pani premier obiecała, że po wyborach wiele tu wybuduje – dróg i nie tylko. Jednak nawet lokalni politycy partii koalicyjnych, PO i PSL, przyznają, że do tej pory nasz region był lekceważony, odsuwano jego potrzeby inwestycyjne na dalszy plan. Przykładem jest niedokończona droga S3, która ma połączyć porty w Szczecinie i Świnoujściu nie tylko z resztą kraju, ale z zagranicą. Port musi być dobrze skomunikowany. Inny przykład to obwodnica mojego rodzinnego Myśliborza. Na jej wybudowanie potrzeba 50 milionów złotych. W Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad co roku pozostaje kilkakrotnie większa kwota niewykorzystanych środków. A jednak warszawscy urzędnicy skąpią na tę obwodnicę. To przykładowe punkty naszego regionalnego programu – dobrego, lewicowego programu, który konkretyzuje zapisy koalicyjnego programu ogólnopolskiego pod kątem potrzeb województwa zachodniopomorskiego.

Zapewniał pan, że po wyborach zajmie się także kwestią kolejnych ferm norek.

To coś, co łatwo potraktować jak dziwactwo, dopóki nie pojedzie się na wieś, której problem dotyczy. Byłem na kilku zebraniach wiejskich poświęconych planowanym fermom czy skórowniom norek. To jest ogromny dramat lokalnej społeczności. W miejscu, w którym stanąć ma ferma, widać problemy Polski w pigułce. Polska eksportuje rocznie dziesięć milionów futer, głównie na rynki azjatyckie, a stamtąd sprowadzamy nowoczesną elektronikę – smartfony, tablety, komputery. Norkami w Polsce zajmują się głównie zagraniczne firmy. To pokazuje, że stało się coś dziwnego z naszym miejscem w światowym podziale pracy. Ludzie żyjący w pobliżu takich miejsc wiedzą doskonale, jak bardzo są one uciążliwe. Odór plaga much, skażenie wody pitnej, ryzyko zakażeń…

Mieszkańcy się buntują – co na to samorządy?

Niektóre stoją po stronie mieszkańców, inne po cichu popierają ten neokolonializm. Nie ma na to innej nazwy, bo ludzie odbierają fermy jako narzucone, jako coś, co postawiono wbrew nim, czasami w samym środku wioski. Widziałem skórownię norek dwadzieścia metrów od domów mieszkalnych. W dodatku od fermy czy skórowni odprowadza się tylko podatek gruntowy, więc mieszkańcy nie mają z nich żadnej korzyści – są kwalifikowane jako działalność rolnicza. Pokazuje to i problem, i potencjał wiejskiej demokracji. Dla mnie to symboliczne, że w poniedziałek, już po wyborach, planowana jest demonstracja w Karsku – wsi położonej niedaleko od Myśliborza. Bo to ludzie, którzy protestują, stanowią demokratyczny potencjał naszego kraju. A dobrze funkcjonująca demokrację wyobrażam sobie jako łączenie takich oddolnych działań na rzecz wspólnego dobra z polityczną reprezentacją w parlamencie.

Adam Ostolski – socjolog, działacz społeczny, współprzewodniczący Zielonych. Startuje z pierwszego miejsce z listy Zjednoczonej Lewicy w Szczecinie.

 

**Dziennik Opinii nr 297/2015 (1081)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij