Kinga Dunin: Raczej nie wierzę w to, że te wybory odbędą się 10 maja. Wydaje się to niemożliwe chociażby ze względów organizacyjnych, no ale Jarosław Kaczyński już nie raz nam pokazał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. W takiej sytuacji bojkot jako działanie, a nie po prostu zaniechanie, bojkot jako akt polityczny, wydaje mi się całkiem sensownym wyborem obywatelskim.
Jesteśmy jak wolno gotowana żaba. Od kilku lat żyjemy w państwie „demokracji stanu wyjątkowego” – i wcale nie chodzi o pandemię koronawirusa, tylko o rzeczywistość, w której nie liczą się ani prawo polskie, ani unijne, ani demokratyczne procedury, a jedynie tworzone przez PiS fakty polityczne i wola prezesa. Mamy nielegalny Trybunał Konstytucyjny, wątpliwy Sąd Najwyższy, upartyjnione sądy i prokuraturę, podporządkowane władzy media publiczne, gwałcona jest konstytucja. Czy nadeszła pora na nielegalnie wybranego prezydenta?
Z punktu widzenia elektoratu pisowskiego sprawa jest jasna. Wybory ogłoszono, a stanu klęski żywiołowej nie, więc nie ma podstaw, żeby coś zmieniać. Kampania ze względu na pandemię COVID-19 toczy się przecież w mediach. Dobra władza w trosce o nasze bezpieczeństwo chce wprowadzić głosownie korespondencyjne, a zła opozycja jej w tym przeszkadza. Dla bezpieczeństwa Polaków może i czasem trzeba trochę nagiąć prawo. I tak nam dopomóż Bóg.
Druga strona politycznego sporu natomiast miota się w tym ukropie, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Opozycja od lat budowała narrację, w której to my bronimy państwa prawa oraz zasad liberalnej demokracji. Owszem, czasem odwołujemy się do dopuszczalnych aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa – ale tylko po to, by przywrócić ład, którego będziemy potem przestrzegać. „Precz z Kaczorem dyktatorem” to okrzyk, który tak naprawdę oznacza: „nie chcemy stanu wyjątkowego, tylko praworządności”.
W tej logice mieści się stanowisko opozycji i wspierających ją mediów, które domagają się przełożenia wyborów prezydenckich. Argumenty są dobrze znane. Mamy stan nadzwyczajny, mimo że nie uchwalono go formalnie i nie ujęto w aktach prawnych. Pandemia koronawirusa uniemożliwia prowadzenie skutecznej kampanii. Same wybory zagrażają życiu i zdrowiu, nie da się ich przeprowadzić w sposób demokratyczny i zgodny z konstytucją – nie będą powszechne, bezpośrednie, tajne, równe. Zmiany w prawie wyborczym też są niezgodne z konstytucją, a wprowadzanie ich w życie jest nielegalne. Ostatecznie to, co ma się odbyć, to nie będą wybory. To pseudowybory, oszustwo, farsa, zbrodnia, bezprawie, zamach na demokrację, usługa pocztowa, #niewybory… (cytuję z pamięci).
Dość oczywistą konsekwencją takiego myślenia, postawy lub dotychczasowej aktywności na rzecz obrony demokracji jest więc odmowa udziału w takich niewyborach. Wycofanie z nich kandydatów opozycji oraz bojkot ze strony wyborców. Oczywiście taki bojkot to rozwiązanie niosące różne trudne do przewidzenia konsekwencje i obliczone bardziej na przyszłą walkę polityczną niż na dziś. Oraz, co już wiemy, nie do przyjęcia dla sił opozycji.
„Należy przełożyć te wybory” jest jednak nadal głównym opozycyjnym postulatem. Mimo wszelkich łamańców, rozgrywania partyjnych gierek, nieumiejętności porozumienia się, myślę, że ten przekaz opozycji jest dla wszystkich jasny i zrozumiały. Przykrą okolicznością jest to, że powodzenie tego planu zależy od Gowina i kilku jego posłów, a negocjacje toczą się w atmosferze podgryzania się i wzajemnej nieufności. Ale jeśli ten plan się powiedzie, to pewno odetchniemy z ulgą, emocje przycichną, chociaż przyszłość też nie rysuje się ciekawie.
czytaj także
Gdyby do wyborów (niewyborów) miało jednak dojść, to każdy kandydat czy kandydatka opozycji ma dla nas drugi przekaz: „weźcie w nich udział i pozwólcie mi wygrać”. Nie „nam”, lecz właśnie „mi”, bo opozycji nie uda się wyłonić jednego wspólnego kandydata. To już jest przekaz z zupełnie innego porządku. To jest właśnie tryb stanu wyjątkowego, który wymaga wyjątkowych działań i znajduje się poza prawem. Wymaga, by mimo zagrożenia zdrowia i nielegalności całej procedury wezwać suwerena, żeby się stawił i pokonał Goliata w tej nierównej walce.
Niestety! Nie mamy opozycji, która potrafiłaby sprawnie zbudować retoryczny most między narracją „praworządności” i „stanu wyjątkowego”. Pokazać uczciwość, jedność, wolę mocy i być w tym wiarygodna. Kim, zdaniem opozycji, byłby tak wybrany prezydent z koperty? Jeśli już wzywa się mimo wszystko do udziału w tych wyborach, to może należałoby jasno powiedzieć, że kandydat(ka) opozycji będzie prezydentem „stanu wyjątkowego”, który, gdyby udało się jakimś cudem przywrócić demokrację w czasie jego kadencji, powinien ustąpić?
Czy opozycja jeszcze zdąży zbudować i uwiarygodnić jakąś sensowną opowieść w ciągu tygodnia–dwóch? Wątpię. Sytuacja ta jest mocno niejasna nawet dla żelaznych elektoratów opozycji, które mimo pandemii chciałyby zagłosować. „To nie są wybory”, ale „będziemy walczyć w wyborach”, choć w tym celu „nie zamierzamy poświęcić swoich partyjnych interesów”. Trudno się dziwić, że wielu wyborców odczuwa w tym wszystkim rodzaj dysonansu poznawczego.
Opozycja o dymisji Gowina: „Rząd zakiwał się przez głupi upór”
czytaj także
Kierować się kwestią smaku? Toż to naiwność, a aktywni politycznie przecież lubią kalkulować. Pójść na niewybory i podjąć walkę? A czy to ich nie zalegitymizuje? Wszelkie protesty powyborcze będą wówczas zbywane: przecież w nich wystartowaliście, czy gdybyście wygrali, też byście protestowali?
Hamletyzować tak można do ostatniej chwili , ale i tak nie znajdzie się trzeciego wyjścia: albo się bierze udział w wyborach, albo nie. Ewentualnie można jeszcze postawić na wezwanie do oddawania głosów nieważnych, co pozwoliłoby się policzyć. Jeśli nie wiesz, co zrobić, zachowaj się przyzwoicie, nawołują różne dawne autorytety. Ale bez wachlowania się wartościami można przewidzieć, że jeśli nie wiemy, co zrobić, to raczej nie zrobimy nic.
Podsumowując: w dominującej narracji „praworządnościowej” pomysł na udział w nielegalnych wyborach po prostu się nie mieści. Opozycja jednak nie umie stworzyć wiarygodnej opowieści dla trybu stanu wyjątkowego, a jej elektorat jest zdezorientowany i zdemobilizowany. Jej zachowania nie dorastają do nadzwyczajnej sytuacji. Słowem – opozycja po prostu robi to co zwykle.
czytaj także
I dodajmy – na razie suweren szyje maseczki, martwi się o jutro, ma w nosie wybory i te wszystkie rozkminki. Zapewne dość powszechnie nie zagłosuje bez żadnego trybu. Chyba że ktoś chce głosować na Dudę – to nie wymaga aż takiej myślowej gimnastyki. Nie wróży to nam sukcesu wyborczego.
W takiej sytuacji bojkot jako działanie, a nie po prostu zaniechanie, jako akt polityczny, wydaje mi się całkiem sensownym wyborem obywatelskim. Polityka to nie tylko partyjne szachy, a jakąś decyzję trzeba podjąć i nadać jej znaczenie polityczne. Nie podejmą jej za nas politycy, więc wszystko pewno skończy się akcjami na FB, a ja będę po stronie tych, którzy bojkotują, a nie tych, którzy po prostu nie głosują.
Potem można pomyśleć o protestach wyborczych, wszelkich sposobach na doprowadzenie do ich unieważnienia. Wiadomo, to, co piszę, nie spodoba się politykom. Cóż – na razie to wy daliście ciała. Ale wszystko ma swoje dobre strony. Z takiego społecznego protestu wobec tych (nie)wyborów można też uczynić amunicję i użyć jej w jakieś przyszłej bitwie.
Chyba że zdarzy się cud – i zobaczę jeszcze zjednoczoną, natchnioną, porywającą opozycję, pięknego Dawida, i uwierzę, że potrafi skopać on tyłek Goliatowi.