Kraj

Niepełnosprawni nie grają w „wielkiej, biało-czerwonej drużynie”

Protest opiekunów osób z niepełnosprawnością przed Sejmem, 27 kwietnia 2018. Fot. Jakub Szafrański

Protest niepełnosprawnych i ich opiekunów to wydarzenie, które zmusza do opowiedzenia się po którejś stronie. PiS już to zrobił. Czas na innych.

Moment przełomu, punkt szczytowy poparcia, kryzys, po którym partia zmierza w dół po równi pochyłej – można się przeliczyć, wieszcząc „koniec początku”, jeśli w ogóle nie „początek końca” PiS. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wraz z sejmowym protestem rodzin osób niepełnosprawnych, obóz rządzący zderzył się ze ścianą – i nie chodzi tylko o twardą determinację najbardziej może zaniedbanej w Polsce grupy społecznej. Okazało się bowiem, że ludzie jawnie skrzywdzeni – przez rażąco w tej sprawie niesolidarne państwo – nie mieszczą się w „wielkiej, biało-czerwonej drużynie”. Żądają, zamiast okazać poparcie i wdzięczność. Na wroga zaś nijak się nie nadają. Krótko mówiąc: tego nie było w scenariuszu, a i zaimprowizować tej sceny PiS nie potrafi. Czy ktoś jednak zdoła rozpisać ją na nowy dramat? A może aktorzy wcześniej się zmęczą?

Dotąd PiS parł do przodu, czasem kluczył, potrafił zrobić pół kroku w tył i półtora w bok. Reagował, pozorował zmianę, czasem nawet przełykał porażkę w ciszy, jak przy dostrzeżonej tylko przez ekspertów ustawie o RIO. Teraz działa metodą prób i błędów. Nie dlatego, żeby Jarosław Kaczyński stracił nagle swój legendarny zmysł taktyczny. Wygląda na to, że obóz „dobrej zmiany” doszedł do granic opowieści o Polsce i o swym w Polsce przywództwie.

O sytuacji i potrzebach niepełnosprawnych i ich opiekunów pisał u nas obszernie Rafał Bakalarczyk.

Niepełnosprawnym należy się więcej – i równiej

System wsparcia ludzi w najcięższej bodaj sytuacji życiowej ze wszystkich grup zależnych od solidarności całej wspólnoty, a przede wszystkim państwa, jest arbitralny, bardzo często niesprawiedliwy, a zakres udzielanej pomocy nie wystarcza na elementarne potrzeby. To nie jest oczywiście „wina Kaczyńskiego”, tylko pokłosie kilkudziesięciu lat zaniedbań, przy czym reguły pomocy są dziś często mniej korzystne niż w roku 1990, na co wskazywał np. profesor Ryszard Szarfenberg. Los osób zależnych i ich opiekunów to zatem konsekwencja obojętności i zaniechań wielu ekip. Mimo że nawet światlejsi liberałowie – deklaratywnie – traktują pomoc państwa dla osób niepełnosprawnych jako coś oczywistego i sprawiedliwego, ci najbardziej potrzebujący z różnych powodów nie mogli się przepchnąć na przód kolejki. A rządzili już chadecy, postkomunistyczna lewica, neoliberalni związkowcy w sojuszu z Kościołem, rzecznicy Polski sprawiedliwej i europejscy liberałowie. Wszyscy są po trochu winni, ale to właściwie bez znaczenia.

Polską rządzi bowiem partia, która wygrała kampanię wyborczą i utrzymała przez dwa lata wysokie poparcie między innymi nową filozofią podziału dóbr: Polacy dotąd zarabiali za mało w stosunku do bogactwa narodowego; po niemal 30 latach od upadku realnego socjalizmu, z których prawie połowę spędzili w zjednoczonej Europie, mają też prawo dużo więcej oczekiwać od swego państwa. Trudno się pod tym nie podpisać. Gdyby jeszcze rządzący nie podkopywali dobrobytu ruiną otoczenia prawnego, personalnym bezhołowiem w spółkach skarbu państwa, konfliktem z życiodajną dla naszej gospodarki UE i nie załatwiali sprawy podatków dokręceniem skarbowej śruby i frazesem, że „wystarczy nie kraść” – pojęcia „dobra zmiana” w gospodarce można by pewnie używać, nawet jeśli z zastrzeżeniami, to bez cudzysłowu.

A skoro „da się”, budżet jest w rewelacyjnym stanie, Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej – odmowy wsparcia najbardziej potrzebujących do poziomu jakkolwiek cywilizowanego nie da się w żaden sposób uzasadnić. Co tymczasem robi rząd? Symuluje otwartość i dialog z protestującymi, ale wychodzi z tego głównie mem z premierem pytanym o przyczyny niemocy w tej sprawie, skoro PiS inne ustawy przepycha w 24 godziny. Składa propozycję, w której idzie z pomocą nieco dalej niż poprzednie rządy – ale na tle realnych potrzeb i własnej propagandy sukcesu to żałość, a nie oferta. Dalej, obóz władzy próbuje taktyki dezintegracji protestujących i podpisuje umowę z „konstruktywną opozycją”, czyli organizacją dla nich niereprezentatywną – sytuacja rodem z antykomunistycznych teorii spiskowych o dobieraniu sobie rozmówców do Okrągłego Stołu. Wreszcie, puszczają nerwy – bo w świadome „spuszczenie z łańcucha” posła Żalka czy posłanki Krynickiej jako harcowników nie wierzę. W międzyczasie służby porządkowe próbują protestujących udręczyć do reszty, ograniczając dostęp do elementarnych wygód.

Protestowali pod Sejmem, bo walczą o godność

Jarosławowi Kaczyńskiemu pobyt w szpitalu pozwala minimalizować straty, tzn. ograniczyć memiczny potencjał wydarzeń z nim samym w roli głównej. A raczej pozwalałby, bo ktoś jednak nie zadbał o decorum i zdecydował się pozwolić na służalczy rytuał z dostarczeniem prezesowi kul przez samego generała.

O co tu chodzi? Doraźnie premier Morawiecki musi bać się rozkręcenia „spirali roszczeń” w sytuacji, gdyby rząd poszedł na dalekie ustępstwa. Już ponad rok temu sam mówił o polityce rodzinnej na kredyt, zapewne lepiej niż my wszyscy zna wartość zapewnień o szczelności systemu VAT; wie również o zależności długu (40 procent denominowane w obcych walutach) od kursu złotego, rozumie (oby) zagrożenie związane z nową perspektywą budżetową UE, wreszcie zdaje sobie sprawę, że o skokowy wzrost inwestycji prywatnych będzie trudno.

Polacy niemal powszechnie uznają słuszność postulatów protestujących, ale – i to jest ciekawy paradoks – dla PiS gra może być z wielu powodów niewarta świeczki. Pomijając kalkulacje budżetowe, sprawa niepełnosprawnych, choć silnie obecna w liberalnych i lewicowych mediach, zmobilizowała maksymalnie kilkutysięczne poparcie uliczne, o czym pisał ostatnio Jakub Majmurek.

Majmurek: Trzy marsze i pat

Do tego, choć solidarność z osobami zależnymi nie budzi żadnych kontrowersji, to już tryb jej domagania się – niekontrolowany, oddolny, spontaniczny i pełen determinacji – kłóci się z dotychczasową logiką, w której to rząd wskazuje jakąś społeczną potrzebę, legitymizuje ją na gruncie wartości (polski naród liczny i silny tradycyjną rodziną), a następnie zaspokaja, za co wyborcy są mu wdzięczni. Ustąpienie wobec etycznego roszczenia do solidarności (a nie tylko – jak dotąd – przed siłą oporu, jak w sprawie aborcji) może uruchomić dynamikę dużo groźniejszą niż prozaiczny przyrost deficytu budżetowego.

Wreszcie, pomoc niepełnosprawnym i ich opiekunom zwyczajnie nie mieści się w solidarystycznej wizji PiS, bo to solidarność specyficznie ograniczona. Co oczywiste, do członków polskiej wspólnoty narodowej (dlatego właśnie uchodźcom mówimy: paszli won!, czasem dosłownie, jak w Brześciu), ale także – za tę myśl dziękuję Dorocie Szelewie i Michałowi Polakowskiemu, którzy rozwiną ją wkrótce na naszych łamach – członków „produktywnych”. Co prawda, pojęcie produktywnych Polaków i tak poszerzyło się: do ciężko pracujących i płacących podatki z czasów transformacyjnych doszli jeszcze rodzice i opiekunowie tych, którzy ciężko pracować i płacić podatki mają w przyszłości. Reprodukcja społeczna (w ramach tradycyjnej rodziny) została w ostatnich latach uznana za pracę użyteczną i godną wynagrodzenia, bo od niej Polska rosnąć ma silna nie tylko już w PKB na głowę, ale i w rdzenne, polskie głowy właśnie. Ale gdzie na tej mapie priorytetów mieszczą się niepełnosprawni i ich bliscy? Wydaje się, że żaden frazes o „cywilizacji życia” i nieutylitarnym traktowaniu osoby ludzkiej nie może przykryć faktu, że 500-złotowy dodatek „na życie” dla niepełnosprawnych niezdolnych do samodzielnej egzystencji traktowany jest jako roszczenie nadmierne.

PiS może grać na przeczekanie i utratę zainteresowania mediów jeszcze z jednego powodu: główna partia opozycyjna jest dramatycznie niewiarygodna jako rzeczniczka protestujących. Jak mało kiedy hasło „gdzie byliście w tej sprawie przez osiem lat?” wydaje się na miejscu i nie bez powodu liderzy PO nie dołączyli do sobotniego marszu solidarnościowego z Rodzicami Osób Niepełnosprawnych. Czy w tej sytuacji efekt protestu – los konkretnych ludzi i ich opiekunów, ale też wartości naszej wspólnoty politycznej – zależeć mają tylko od stopnia osobistej desperacji Rodziców Osób Niepełnosprawnych?

Jerzy Owsiak podsunął protestującym trop – założenie organizacji reprezentującej ich interesy. Brzmi rozsądnie. Tyle że konflikt RON z rządem ukazuje dużo więcej niż niezaspokojone potrzeby – los niepełnosprawnych i ich opiekunów to ślepa plamka (żeby nie powiedzieć: czarna dziura) solidarności wspólnoty, w której słowo to służy dziś za pusty frazes albo dyskursywny cep. Jak to leciało w pewnej głośnej ostatnio książce Macieja Gduli? Wydarzenie, które zmusza do opowiedzenia się po którejś stronie? Zajęcia stanowiska etycznego, wskazującego horyzont dobra i nie dające się tolerować zło? To miał być ten game changer, rozbijający stary duopol, przekreślający nieaktualne spory, definiujący sytuację na nowo?

Proszę bardzo. Polska, w której solidarność to nie tylko „inwestycja o wysokiej stopie zwrotu” (bo i tego języka PiS zdołał się już nauczyć), ale też wsparcie tych, od których ekonomicznego zwrotu oczekiwać nie mamy prawa. Kraj, gdzie przez dostępne usługi publiczne – np. opiekuńcze – wspomagamy udział w życiu społecznym tych, którym najbardziej go brakuje, nawet jeśli rzadko przełoży się na PKB czy lepszą demografię. Wreszcie państwo, które przynosi ulgę w codziennych uciążliwościach i traktuje to nie jako łaskę, tylko elementarny wskaźnik cywilizacji – choć niekoniecznie najbardziej opłacalny w perspektywie uzysku głosów za wydaną z budżetu złotówkę. Nie będzie lepszej okazji niż ten protest, by z taką wizją trafić ludziom do przekonania.

Dobra, narrację się wyszlifuje. Diagnozy społeczne są już dawno napisane. Konflikt za to rozgrywa się na naszych oczach – wiarygodni politycy mają niepowtarzalną, być może, szansę, by zrobić z niego Wydarzenie. Zdeterminowanie obywatele, słuszne sprawy, życzliwa opinia publiczna, zużyte scenariusze starych samców alfa – to wszystko nie spada z nieba, a już na pewno nie naraz.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij