Kraj

Nie wystarczy, by Kanie, Rachonie i Telewizje Republiki przestały nam odbierać smak życia

Nie tylko nowy rząd, ale także my wszyscy jako społeczeństwo musimy sobie odpowiedzieć na trzy pytania na temat mediów publicznych.

Nowa sejmowa większość chce jak najszybciej rozmontować TVP i inne media publiczne jako narzędzie pisowskiej propagandy. Trudno się dziwić, to, co działo się w ciągu ostatnich ośmiu lat w mediach publicznych, a zwłaszcza w publicystyce i „informacji” TVP, przekraczało wszelkie standardy i wszelkie granice żenady.

Jednocześnie samo usunięcie obecnej ekipy z TVP i Polskiego Radia nie wystarczy, by stworzyć dobre media publiczne. Choć dziś strona demokratyczna, w tym zachowująca minimum rozsądku część prawicy, chce przede wszystkim, by „Kanie, Rachonie” i desant z Telewizji Republika przestały „odbierać nam smak życia”, to osiągnięcie tego celu postawi dopiero naprawdę istotne pytanie: w jaki sposób sensownie zaprojektować media publiczne na miarę połowy drugiej dekady XXI wieku.

Lewicowy Netflix, czyli jak niegodziwi producenci narzucają twórcom polityczną poprawność (i deprawują młodzież)

Kruszenie betonu

Oczywiście, samo oderwanie Kani i Rachoniów od nadajnika też nie będzie łatwe. PiS zrobił bowiem bardzo wiele, by zabetonować swoje wpływy w mediach publicznych. W tym celu w 2016 roku utworzono nowy organ: Radę Mediów Narodowych. Zgodnie z odpowiednią ustawą to ona powołuje i odwołuje zarządy i rady nadzorcze mediów publicznych: TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej. Rada dubluje w dużej mierze funkcję konstytucyjnego organu, jakim jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.

Tak jak w wypadku wielu stworzonych przez PiS instytucji, także konstytucyjność działania RMN jest dyskusyjna. Pod koniec 2015 roku PiS przyjął tzw. małą ustawę medialną, która odebrała KRRiTv uprawnienia do powoływania zarządu i prezesa państwowej radiofonii i telewizji, przekazując je ministrowi skarbu. Mała ustawa medialna została zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego. Ten w grudniu 2016 roku – w ostatnich dniach prezesury Andrzej Rzeplińskiego – wydał wyrok stwierdzający, że przepisy całkowicie wyłączające KRRiTv z wyboru władz TVP i PR są niekonstytucyjne.

W międzyczasie PiS utworzył jednak RMN, przenosząc do niej kompetencje, jakie mała ustawa medialna dawała ministrowi skarbu. Rządzący układ uznał więc, że wyrok TK jest bezprzedmiotowy, odnosi się bowiem do nieistniejącej już rzeczywistości prawnej. Choć na zdrowy rozsądek odebranie pewnych kompetencji KRRiTv powinno być niekonstytucyjne niezależnie od tego, czy trafiły one do ministra, czy do RMN, to wyrok TK nigdy nie został wykonany i Rada do dziś decyduje o obsadzie mediów publicznych.

Większość trzech piątych mają tam przedstawiciele PiS: Krzysztof Czabański, współpracujący z Kaczyńskim od początku lat 90., Piotr Babinetz, poseł PiS od 2007 roku oraz Joanna Lichocka – prawicowa dziennikarka, współscenarzystka kilku smoleńskich filmów dokumentalnych, zasiadająca jako posłanka PiS w Sejmie od 2015 roku. Ich kadencje upływają dopiero w 2028 roku.

By je skrócić i wykonać wyrok TK, potrzebna byłaby jednak zmiana ustawowa. A tę najpewniej zawetuje prezydent Duda. Jeśli chce bowiem myśleć o powrocie do krajowej polityki, to nie może przedstawić się elektoratowi jako ktoś, kto „oddał Tuskowi” TVP.

W obozie demokratycznym pojawiły się dwa pomysły, co zrobić z TVP, omijając weto prezydenta. Pierwszy mówi o unieważnieniu uchwałą Sejmu uchwał z 2022 roku, wybierających obecnych, wskazywanych przez Sejm członków RMN – pozostałych, wskazanych przez sejmową opozycję, nominuje prezydent.

Taka droga wyzwoli jednak kontrowersje prawne. Prezes Kaczyński powie najpewniej, że uchwała jest tak sprzeczna z porządkiem prawnym, że przez to z automatu nieważna, a odwołani członkowie RMN też nie przyjmą jej do wiadomości. Czekać nas będzie spór o to, kto jest, a kto nie jest członkiem Rady i kto ma prawo decydować o obsadzie zarządów mediów publicznych.

Mucha, komunia i ciarki żenady, czyli co zapamiętamy z debaty prezydenckiej

Drugi dyskutowany sposób to postawienie mediów publicznych w stan likwidacji przez ministra kultury. W tej sytuacji zadania zarządów TVP, Polskiego Radia i PAP przejęliby wskazani przez ministra likwidatorzy, RMN nie miałaby wpływu na ich wybór. PiS uprzedził jednak i ten ruch. W niedzielę wieczorem, w ostatnich godzinach swojego urzędowania, Piotr Gliński przesłał do RMN propozycję poprawki do statutu TVP, stanowiącą, że w razie likwidacji spółki funkcję likwidatora pełni obecny zarząd. Co uniemożliwiłoby użycie procedury likwidacji do usunięcia obecnej ekipy z TVP. RMN bez zaskoczenia zaakceptowała poprawkę większością 3:2. Pytanie, czy zarejestruje ją sąd, czy nie uzna, że przesadnie ogranicza ona kompetencje właściciela – skarbu państwa reprezentowanego przez ministra kultury.

Trzy pytania o media publiczne

Nowa większość ma jasny polityczny mandat do zmian w mediach, wkrótce zyska kontrolę nad władzą wykonawczą, ma też lepsze zaplecze prawnicze niż PiS, co daje jej mocniejsze karty w ewentualnych sporach przed sądami, jeśli pisowska ekipa z mediów publicznych zdecyduje się właśnie w sądach bronić swoich pozycji. Sądzę więc, że prędzej czy później demokratyczny obóz odzyska media. I wtedy dopiero zacznie się naprawdę ciekawa dyskusja, co dalej.

Bo przecież nie możemy po prostu wrócić do tego, co było w mediach publicznych przed ich przejęciem przez PiS na przełomie 2015 i 2016 roku. Jeszcze przed PiS media publiczne działały w sposób, który stawał się coraz bardziej anachroniczny, nienadążający za zmianami przyzwyczajeń widowni, porzucającej radio i telewizję na rzecz nowych mediów.

Nie tylko nowy rząd, ale także my wszyscy jako społeczeństwo musimy sobie odpowiedzieć na trzy pytania na temat mediów publicznych. Po pierwsze: do czego właściwie ich dziś potrzebujemy, jakie treści mają produkować i emitować? Po ośmiu latach wiemy z pewnością, jak nie chcemy, by wyglądały, czym jednak zastąpić media spod znaku pasków Wiadomości, programu Jedziemy!, sylwestrów w Zakopanem i Korony królów?

Takiemu talentowi jak Kurski partia zginąć nie da

Po drugie trzeba się zastanowić, jak zapewnić telewizji prawdziwą niezależność od polityków, czyli w praktyce jej prawne i finansowe zabezpieczenie. Po trzecie, konieczne jest takie wymyślenie mediów publicznych, by odnalazły się w rzeczywistości cyfrowej, gdzie liniowa telewizja coraz bardziej staje się żywą skamieliną.

Czy media publiczne są nam w ogóle potrzebne?

W odpowiedzi na pierwsze z tych pytań na ogół można usłyszeć, że media publiczne są niezbędne jako źródło informacji i przestrzeń dla pluralistycznej debaty publicznej, narzędzie edukacji, tworzenia i rozpowszechniania kultury.

Takie odpowiedzi mogą dziś w Polsce budzić uzasadniony sceptycyzm. Media publiczne od dawna nie pełnią bowiem tych funkcji, zwłaszcza jeśli chodzi o informację i debatę publiczną. W sytuacji, gdy media publiczne, z TVP na czele, zmieniły się w narzędzie tępej propagandy jednej partii, to media prywatne i obywatelskie skutecznie patrzyły na ręce władzy, ujawniały jej afery, dostarczały obywatelom informacji niezbędnych do tego, by świadomie dokonywać obywatelskich wyborów. To one utrzymywały przy życiu demokratyczną agorę.

Media publiczne są jednak potrzebne jako filar systemu medialnego, wolny od rynkowych zawirowań, zdolny poświęcić środki na podejmowanie tematów, które dla mediów prywatnych są zbyt mało głośne lub zbyt kosztowne. By to zagwarantować, nie wystarczy fundusz wspierający realizację misyjnych treści w prywatnych czy obywatelskich mediach – choć taki z pewnością powinien zostać w Polsce powołany.

W krajobrazie medialnym charakteryzowanym przez nadmiar informacji, manipulacji i dezinformacji media publiczne powinny odgrywać też rolę najbardziej rzetelnego źródła informacji i miejsca ich analizy. Co by to miało znaczyć w praktyce? W sytuacji, gdy prawica krzyczy, że traktaty europejskie likwidują polską państwowość, Donald Tusk przestrzega przed „naiwnym euroentuzjazmem”, a Leszek Miller porównuje zasadę jednomyślności w głosowaniach w Radzie Europejskiej do liberum veto, to media publiczne powinny być tym miejscem, gdzie obywatel może znaleźć najbardziej rzetelne i sprawnie podane informacje na temat tego, o co właściwie chodzi w reformie traktatów, i wyrobić sobie zdanie, kto ma rację.

Oczywiście, wymagałoby to całkowitego resetu obecnych mediów publicznych i odbudowę praktycznie od zera umowy społecznej łączącej je z obywatelami – ale w sytuacji, gdy coraz więcej mediów przesuwa się na pozycje tożsamościowe, taka misja uzasadniałaby sens mediów publicznych.

W idealnym scenariuszu mogłyby się one stać przestrzenią debaty, która w Polsce dziś coraz bardziej zanika. Tożsamościowe bańki nie chcą ze sobą rozmawiać, politycy praktycznie nie chodzą na wywiady do mediów uznawanych za nie dość przyjazne. Jeśli sfera publiczna nie ma się dalej rozpadać na oddalające się od siebie wyspy, potrzebne jest jakieś miejsce spotkania. Miejsce, gdzie wolnorynkowiec zderzy się z trudnymi pytaniami lewicowego dziennikarza, a polityczka partii Razem ze świetnie przygotowaną neoliberalną publicystką.

Czy media publiczne muszą zabijać?

Media publiczne są też potrzebne jako okno na świat, w sytuacji, gdy media tną środki na korespondencje zagraniczne, a o świecie poza Polską piszą głównie przy okazji wielkich kryzysów lub przełomowych wyborów. Z drugiej strony powinny też dostarczać treści związanych z lokalnym życiem politycznym.

Przy projektowaniu mediów publicznych po PiS potrzebny jest więc namysł nad tym, jak sprawić, by stały się rzetelnym, budzącym zaufanie źródłem informacji i analiz, pozwalającym obywatelom na partycypację w demokratycznych procesach, jak efektywnie zobowiązać je do informowania o świecie i Polsce poza Warszawą. To znacznie ważniejsze wyzwanie niż zapewnienie odpowiedniej reprezentacji wszystkich możliwych w Polsce poglądów. Od tego, czy przy zaproszeniach do telewizyjnej publicystyki nie zostanie pominięty, dajmy na to, redaktor Semka, ważniejsze jest to, by media publiczne były miejscem, które ludzie otwierają jako pierwsze, gdy zastanawiają się, o co tak naprawdę chodzi w nowej propozycji władzy.

Funkcja kuratorska

Media publiczne od dawna nie pełniły swojej funkcji nie tylko w odniesieniu do demokracji, ale także kultury. Trudno wskazać na ważny serial, dokument czy koncert, który wywołałby istotną dyskusję po emisji w TVP. Znów niszę tę wypełniały skutecznie prywatne podmioty. Najciekawsze artystycznie, wywołujące najszersze dyskusje seriale powstawały w ostatnich latach nie w telewizji, ale na platformach VOD. I to mimo że niektóre z tych produkcji wydawały się wręcz stworzone dla publicznego nadawcy – np. serial Wielka woda, łączący polityczno-historyczną refleksję z katastroficznym widowiskiem i historią rodzinną. Telewizja publiczna powinna produkować podobne treści, zdolne przykuć do ekranów widzów przychodzących z bardzo różnych punktów wyjścia, tworzących szerokie, różnorodne wspólnoty odbiorcze, łączące popularność z wysokim kapitałem kulturowym.

Państwo przewiązane sznurkiem i sklejone gumą do żucia. „Wielka woda” to historia naszej przyszłości?

Są też formaty i gatunki, gdzie podmioty prywatne czy działające oparte o trzeci sektor nie zastąpią mediów publicznych. Na przykład krótkie formy filmowe, które do tej pory nie mogą się odnaleźć ani na prywatnych platformach VOD – gdzie dobrze radzą sobie raczej seriale dokumentalne – ani w kinach, gdzie dominuje dokumentalny pełny metraż.

Media publiczne mają też rolę do odegrania w nowej rzeczywistości audiowizualnej, którą charakteryzuje nadmiar dostępnych treści. W tej sytuacji potrzebne są media pełniące funkcję kuratorską, dokonujące selekcji treści i oferujący widzom ciekawe ścieżki ich eksploatacji. Media publiczne, korzystając ze swoich bogatych archiwów, są szczególnie predestynowane do pełnienia takiej funkcji, zwłaszcza wobec – mówiąc szumnie – polskiego dziedzictwa audiowizualnego.

Głównym narzędziem sprawowania tej funkcji nie może być już jednak telewizyjna czy radiowa ramówka. Myśląc o przyszłości mediów publicznych, warto wrócić do propozycji Obywatelskiego Paktu dla rzecz Mediów Publicznych z 2016 roku. Jego autorzy słusznie postulują konieczność budowy Portalu Mediów Publicznych jako ich trzeciego filaru, równoważnego z TVP i Polskim Radiem. Portal ten miałby być „najważniejszym narzędziem udostępniania zasobów kultury polskiej, upowszechniania zasobów archiwalnych Polskiego Radia, Telewizji Polskiej i innych instytucji kultury w Polsce”. Dziś, po siedmiu latach, powiedzielibyśmy nawet, że to portal powinien być docelowym interfejsem, przez który nowe media publiczne będą komunikować się z odbiorcami, miejscem, gdzie pojawiają się treści audio i wideo, skąd można streamować telewizyjne kanały.

Czy nowej większości starczy odwagi, by wyłączyć ręczne sterowanie?

Pakt porusza też jeszcze jeden kluczowy wątek: gwarancji niezależności dla mediów publicznych. Nie wystarczy bowiem rozbroić pisowską Radę Mediów Narodowych, potrzebne są mechanizmy, które oddzielą media publiczne od polityków, wzmocnią za to w nich głos obywateli.

Pakt proponował między innymi system rekomendacji środowiskowych – ze strony stowarzyszeń reprezentujących dziennikarzy, twórców audiowizualnych itp. – na stanowiska w zarządach mediów publicznych. Warto go rozważyć, podobnie jak wzmocnienie roli pracowników mediów – po wcześniejszym usunięciu z nich pisowskich propagandystów – którzy powinni mieć możliwość odrzucenia szefa, jeśli będzie próbował zmienić media publiczne w narzędzie propagandy.

Konieczne jest też zapewnienie mediom niezależnych źródeł finansowania – zarówno od kaprysów polityków, jak i rynku – co oznacza powszechną opłatę, podatek na media publiczne. Z początku, jak każdy podatek, będzie on wywoływał opór, jeśli jednak media będą się wywiązywać ze swoich zadań i odnowią umowę z publicznością, może zostać zaakceptowany.

By uniknąć marnotrawienia tych środków, przepisy powinny jasno określać, jaką część budżetu media publiczne powinny przeznaczać na kulturę, edukację, publicystykę itd.

To oczywiście wszystko bardzo wstępne pomysły, wymyślenie mediów po PiS wymagać będzie długotrwałej dyskusji. Pozostaje pytanie, czy nowa większość oprze się pokusie włączenia ręcznego sterowania i da w końcu mediom publicznym konieczną do działania przestrzeń.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij