20 procent mieszkań w Warszawie to pustostany. Gdyby wróciły na rynek, zwiększyłaby się dostępność mieszkań, a ceny najmu nieco by spadły. By tak się stało, wystarczy obłożyć puste mieszkania podatkiem. Ale kto przegłosuje taką ustawę, skoro nawet wśród posłów jest tylu rentierów?
Duże miasta wyludniają się ze względu na wysokie ceny mieszkań. Przez 22 lata XXI wieku Poznań stracił w ten sposób 42 tysiące mieszkańców. W Warszawie szacowana cena za metr kwadratowy wynosi 14 700 zł – w trakcie 2023 roku wzrosła o 22,99 proc. Podobnie jest w Krakowie czy choćby Trójmieście.
Jednocześnie rośnie liczba mieszkań stanowiących inwestycję, lokatę kapitału, które nie pełnią funkcji mieszkalnej. Stoją puste. W Warszawie na ponad milion mieszkań blisko 207 tys. jest obecnie niezamieszkanych. W tym ponad 10 tysięcy to mieszkania komunalne.
Gdyby choć połowa tych mieszkań trafiła na rynek, ceny zakupu i wynajmu radykalnie by spadły. Cały ten spekulacyjny kryzys można by zakończyć – wystarczyłoby obłożyć puste mieszkania podatkiem, zaczynając, powiedzmy, od trzeciego. Problem jednak w tym, że ci, którzy mieliby o tym zadecydować, zwykle sami korzystają na spekulacyjnie zawyżonych cenach mieszkań. Bo większość polityków już dawno „zainwestowała” w nieruchomości.
Sposób na absurdalnie drogie mieszkania? Podatek niepoprawny politycznie
czytaj także
W grudniowym tekście Posłowie jak rentierzy „Gazeta Wyborcza” pisała: „posłanka Koalicji Obywatelskiej Małgorzata Janyska ma aż osiem nieruchomości, z których – zgodnie z oświadczeniem – nie ma żadnych przychodów. Jej kolega z partii Stanisław Gorczyca ma z kolei siedem nieruchomości. I one też nie generują żadnego przychodu. Podobne podejście reprezentuje ponad 20 posłów i posłanek, którzy mając co najmniej trzy nieruchomości, deklarują brak zysków z najmu”. Z deklaracji majątkowych parlamentarzystów jasno wynika, że kupują mieszkania i że przeważnie jest to wyłącznie inwestycja, bo ich nie wynajmują ani sami w nich nie mieszkają. Sejm w takim składzie raczej podatku od pustostanów nie uchwali, bo jest to sprzeczne z czysto finansowym – klasowym – interesem zasiadających w nim wybrańców narodu.
„Według danych ośrodków badawczych w Polsce brakuje około 1,5–2 mln mieszkań. Tymczasem, jak podaje GUS, około 1,8 mln lokali to pustostany” – informuje serwis money.pl. Oczywiście, część tych pustostanów to nienadające się do niczego rudery; inne położone są gdzieś, gdzie nikt nie chce mieszkać, bo nie ma tam żadnych perspektyw. Jednak większość powinna trafić na rynek, jeżeli pojawi się kiedyś „wola polityczna” zdolna przełamać egoizm klasowy tych na górze.
Rząd PiS nawet taki podatek zapowiedział, ale go jakoś nie wprowadził. Zwykle taki podatek wprowadzają władze lokalne. Tak jest np. w kanadyjskim Vancouver, czy w belgijskim Leuven, gdzie płaci się 1000 euro podatku rocznie od pokoju w pustym mieszkaniu.
W krajach rozwiniętych występowanie pustostanów jest dość powszechne. W strefie euro jest to 10 proc. wszystkich mieszkań, a w Stanach Zjednoczonych nawet 12,7 proc. Tymczasem w Warszawie – jakieś 20 proc.
Wielu właścicieli twierdzi, że wynajem jest zbyt ryzykowny. Zwracają jednak uwagę wyłącznie na zbyt silną ich zdaniem ochronę lokatorów. Tymczasem problem tkwi w cenie najmu, w relacjach między dochodami a czynszami. Potencjalni najemcy w swojej masie nie są w stanie regularnie oddawać za najem całej miesięcznej pensji. Prędzej czy później zaczną zalegać z czynszem. I nawet gdyby zgodnie z prawem można ich było od razu wyrzucać na bruk, to nie przybędzie od tego tych wypłacalnych. Najemcami są bowiem osoby, którym z powodu za małych lub niestabilnych dochodów odmówiono kredytu na mieszkanie. A ci „wypłacalni” spłacają już własne mieszkania. W rezultacie poluzowanie przepisów sprawi tylko, że będzie większa rotacja, ale większość lokatorów na wolnym rynku i tak już zalega i zalegać będzie, bo nie są w stanie związać końca z końcem.
Gdyby jednak udało się uczynić inwestycje w nieruchomości mniej opłacalnymi, gdyby odpowiedni podatek sprawił, że trzymanie pustych mieszkań przestanie się opłacać, podaż wyraźnie by wzrosła. Wtedy spadłyby ceny mieszkań, a ludzie przestali zalegać z czynszem. Zysk byłby wprawdzie mniejszy, ale pewniejszy. Ten instrument poprawia sytuację mieszkaniową szybciej i mniejszym kosztem niż kosztowne projekty budowlane. Jest poza tym bardziej racjonalny i ekologiczny, bo pozwala optymalnie wykorzystać już istniejące zasoby.
czytaj także
Wyludnianie się miast z powodu spekulacyjnie zawyżonych cen mieszkań ma również aspekt klasowy. Powoduje, że wynoszą się z dużych miast osoby uboższe i młode. Nie znaczy to, że na przedmieściach dużych miast czy w okalających je miejscowościach, dokąd się wynoszą, znajdują zatrudnienie. Przeciwnie – nadal dojeżdżają do pracy w metropolii, stojąc w niekończących się korkach. Ale i to może zostać wkrótce utrudnione, bo tak jak w Warszawie czy Krakowie nie będzie tam można wjechać starym (tanim) samochodem.
Lud Warszawy, który kiedyś odbudował stolicę, by w niej zamieszkać, dziś jest ze Śródmieścia i innych centralnych dzielnic wypychany. Sposobem na pozostanie w mieście, blisko centrum, jest wynajmowanie mieszkania komunalnego. Jednak zasób takich mieszkań się kurczy w wyniku prywatyzacji (wykup z bonifikatą, reprywatyzacja), a nowych nie buduje się prawie wcale.
Część miejskiego zasobu popada w ruinę z powodu ustawicznego zaniedbania. Miasto jest złym gospodarzem i gdy tylko ma okazję, pozbywa się własności. Gdyby jednak rozdać ludziom z kolejki mieszkaniowej klucze i pozwolić im wyremontować i zasiedlić 10 200 miejskich pustostanów, kolejka mieszkaniowa zniknie. Nie znaczy to jednak, że problem mieszkaniowy zostanie rozwiązany – kolejka jest krótka tylko z powodu restrykcyjnych kryteriów, które utrudniają ubieganie się o pomoc mieszkaniową gminy.
czytaj także
Ustawą z 16 grudnia 2020 roku rząd PiS wprowadził mechanizm „lokal za grunt”, pozwalający przy sprzedaży gruntów budowlanych deweloperom stawiać warunek, że część ceny zostanie rozliczona w nowo wybudowanych mieszkaniach, które tym samym powiększą zasób lokalowy gminy. Ustawa weszła w życie w kwietniu 2021 roku, ale wygląda na to, że mieszkań z tego nie ma i nie będzie. I znowu na przeszkodzie stoją interesy ekonomiczne decydentów. Co czwarty radny Rady Warszawy jest milionerem. Znów: wielu z nich to inwestorzy, którzy kupili mieszkania z myślą, że będą rosły w cenę. A każde zwiększenie dostępności mieszkań z niską ceną najmu obniżyłoby wartość ich inwestycji.
Było już tak, że samorządy mogły skorzystać z funduszy unijnych na budowę mieszkań komunalnych albo noclegowni. Większość gmin wybrała noclegownie.
Spekulacja na rynku nieruchomości jest w kapitalizmie stałym mechanizmem bogacenia się elit. Z każdym zapłaconym bajońskim czynszem rośnie rozwarstwienie. Pieniądze wędrują z dołu do góry. Nabywcy wierzą, że mieszkania nigdy nie przestaną drożeć i że mogą się dorobić na samej zwyżce cen, bez udostępniania mieszkań lokatorom-najemcom. Ale każda bańka spekulacyjna kiedyś przecież pęka. I wtedy państwo, które skąpiło pieniędzy na tanie budownictwo czynszowe, znajdzie pieniądze na ratowanie banków i deweloperów. Bo wbrew temu, co głoszą rządzący, pieniądze są, tylko nie dla nas. Tak było w 2008 roku w USA i tak będzie u nas.
Na naszych oczach korporacje rozbierają postawione kilka lat temu wieżowce ze szkła i stali. Na ich miejscu postawią kolejne, jeszcze wyższe wieżowce i biurowce. Mamy w Warszawie największą w Europie niewykorzystaną powierzchnię biurową. A nowa wciąż powstaje. Interes się kręci w diabelskim rytmie zarabianych kosztem środowiska i nas samych olbrzymich pieniędzy. Bez sensu, ale za to z zyskiem. Kto bogatemu zabroni?
W świecie, gdzie niszczy się żywność, żeby nie spadła cena, choć ludzie wciąż mrą z głodu, to marnotrawstwo nie powinno dziwić. Tak rządzi pieniądz i rynek. Gdyby rządzili ludzie, w miejsce tych drapaczy chmur zbudowalibyśmy piękne osiedla mieszkaniowe, z mnóstwem terenów zielonych między domami i znakomitą infrastrukturą użyteczności publicznej. Dużo są warte nasze grunty, skoro kapitalistyczny mastodont bawi się na nich klockami za miliardy. Gdyby władze miejskie były po naszej stronie, wyrwalibyśmy za nie tak potrzebne nam mieszkania. Ale prezydent i jego świta są raczej wspólnikami tej budowlanej paranoi i mieszkaniowej spekulacji.
Mieszkanie prawem, nie towarem – historia pewnego nieporozumienia
czytaj także
O tym, że można budować mieszkania komunalne, świadczy przykład Włocławka, gdzie na ulicy Celulozowej właśnie oddano do użytku dwa bloki ze 144 mieszkaniami, a kolejne się budują. Smutne jest tylko to, że ten znakomity jak na niewielkie miasto wynik wyrasta na krajową potęgę, bo jak twierdzi wiceprezydent miasta, mieszkania wybudowane we Włocławku w 2022 roku stanowią 43 proc. wszystkich mieszkań komunalnych oddanych tamtego roku w kraju.
Przemysł we Włocławku zaorał Balcerowicz. Po słynnej „Celulozie” została tylko nazwa ulicy, na której postawiono bloki czynszowe. Pamiętam czasy, kiedy każdy sklep spożywczy miał ochroniarza, a na krawężnikach stali kilkuletni chłopcy z zardzewiałymi gwoździami w ręku i proponowali „popilnowanie samochodu”. Z tej biedy jakimś cudem urodził się lewicowy samorząd i zbudował mieszkania.
Problem mieszkaniowy to ściana, przed którą stoją młodzi. Idą wybory samorządowe. Postarajmy się, żeby takich Włocławków było więcej!