No wreszcie, po latach harówki i kilometrach wyrąbanych górniczych chodników, Bytom zyskał zasłużoną sławę i chwałę! - pisze w felietonie Izabela Sowa-Jasińska.
Minął już tydzień od mojego powrotu ze świąt w rodzinnym Bytomiu, a jakoś nie potrafię zapomnieć hasła zobaczonego na budynku w centrum miasta, niedaleko mojego starego mieszkania przy reprezentacyjnym placu Słowiańskim. Jego pierwszy człon donosi dumnie: „Bytom zna cały świat”. No wreszcie, po latach harówki i kilometrach wyrąbanych górniczych chodników, po latach życia w cieniu i górniczym zapomnieniu, Bytom zyskał zasłużoną sławę i chwałę! Należy mu się i basta.
To przecież tutaj w PRL-u pod 220-tysięcznym miastem powstało złożone z ośmiu kopalń węgla kamiennego mroczne Królestwo, gdzie wiecznie umorusani mieszkańcy dzień w dzień fedrowali, strzelali na zawał, łupali, zasypywali, zalewali dziesiątki powęglowych tras i korytarzy. To były piękne czasy, miasto żyło pełną piersią, codziennie, przez siedem dni w tygodniu czuliśmy tę energię i podziemny żywioł pracy w ruchu ciągłym oświetlaną setkami górniczych lamp. Blood, Sweat and Tears. Duma i poczucie sensu. Oba miasta – to na „powierzchni” i to ulokowane na licznych „poziomach 600” – były w stałym kontakcie. Tektonika dialektyka: pękające ściany, krzywe podłogi, zapadające się jezdnie i chodniki, płaskie ogródki przeistaczające się w działki na wzgórzach. Był ruch, było życie.