Nie wierzcie chwalcom Konfederacji, że „chodzi im tylko o podatki”. Świat według ich ponurych marzeń to antyutopia, w której silny gnębi słabszego. Nad bramą wisi tablica „Nie będzie raju na Ziemi”, a pod nią akwizytor sprzedaje T-shirty z hasłem „Żadnej litości dla biedoty”.
Marks twierdził niegdyś, że kapitalizm uruchamia „całe jakby spod ziemi wyczarowane rzesze ludności”. Podobnie jest dzisiaj z prawicowym populizmem, który konfrontuje nas z demagogami, często sprawiającymi wrażenie, jakby nagle spadli z kosmosu. Ale prawda okazuje się inna – to nie są Marsjanie, lecz synowie tej ziemi, tego klimatu, ideologii przezroczystej i wszechobecnej jak powietrze.
Przy czym, nawet jeśli ich myśli i slogany pochodzą z importu, rodzime bagno je odruchowo naturalizuje, bo taki mamy klimat od początku transformacji. Jednym z przykładów tej dialektyki jest kariera Mentzena, Korwina, całej Konfederacji, a najogólniej – jaskiniowego libertarianizmu w III RP.
Smużka resentymentów
Nasz libertarianizm to formacja swojska, głęboko zakorzeniona w glebie rodzimego socjaldarwinizmu. Dziedziczymy go po endeckich dziadach zafiksowanych na „walce o byt” oraz po PRL-owskich ojcach i matkach przeoranych anomią i znieczulicą, zwichniętych przez zasadę „radźcie sobie sami”. A po 1989 roku doktrynerzy transformacji przeprogramowali nam dziadków i rodziców, instalując poprzednim formacjom ideologiczno-kulturowym tryb wolnej amerykanki.
Ale uwaga: wolna amerykanka ma podzespoły przesądów i dogmatów, importowane z zamorskich jaskiń. Aby zilustrować, co z nich nadal przypływa, sięgnę na chwilę po wspominki z osobistego pamiętnika.
Mniejsza o listy opozycji. Sondaż obywatelski pokazuje, jak umacnia się prawica
czytaj także
W 2020 roku, przed wyborami prezydenckimi w USA, odnalazła mnie na Facebooku moja dziewczyna z liceum. Rozstaliśmy się trzydzieści lat temu, gdy po maturze wyemigrowała do Stanów. Nasz kontakt ustał po wymianie kilku listów; w jednym z nich informowała mnie, że pracuje jako opiekunka do dzieci „u oszukańczych Żydów w Nowym Jorku”.
Po trzech dekadach wypłynęła znów w moim polu widzenia – dowiedziałem się, że mieszka na Florydzie i razem z mężem oraz wszystkimi znajomymi głosuje na Trumpa. Dlaczego? „Wiesz, tu nie chodzi o żadną politykę, tylko o podatki”.
Zrazu wziąłem to za dobrą monetę, ale kilka czatów na Messengerze zrodziło podejrzenie, że chodzi o coś więcej. Zacząłem dopytywać, drążyć – i okazało się, że za zasłoną „podatków” pracuje cały kompleks ideologiczny. Szczepionki na COVID-19 produkowane są z abortowanych płodów; Biden to komunista, który z Florydy zrobi Kubę, a z całego kraju Wenezuelę; trzeba się bronić przed terrorem Antify, bo to żydokomuna odpowiedzialna jest za atak na Kapitol. W ostatnim czacie przed ponownym rozwodem moja dawna miłość ostrzegła mnie pryncypialnie, bym przestał deprawować „dzieci”, czyli studentki i studentów – marksizmem.
Haust historii
Powyższa herstoria rezonuje mi dziś w pamięci, gdy kolejni znajomi donoszą o bliższych i dalszych znajomych, albo o przysłowiowych taksówkarzach, rozważających głosowanie na Konfederację wyłącznie z powodu „rozsądnych rozwiązań gospodarczych”.
To oczywiście ściema. Fraza „nam chodzi tylko o gospodarkę” jest parawanem ulepionym z kitu, za którym czają się popędy i pragnienia niemające nic wspólnego z ekonomią – no, chyba że ekonomia to zawsze agentka prowokatorka działająca na usługach ideologii politycznej (jako marksista mam skłonność, by tak uważać).
W przypadku Konfederacji ideologia rekrutuje młodych figurantów, takich jak Mentzen czy Bosak, żeby robili młodym wyborcom brunatny bigos z mózgu – ale w dyspozytorni siedzi stary ślepowron Korwin, tak sklerotyczny jak jeden z dobrze opisanych przez naukę gatunków faszyzmu.
Co mu się śni? Skąd wyskakują jego fantazje? Aby to zrozumieć, warto zapuścić sondę w głąb zamorskiej jaskini.
W 1949 roku niemiecki socjolog Leo Löwenthal i polski psycholog Norbert Guterman (wyemigrował z antysemickiej Polski w latach 20. ubiegłego wieku) opublikowali klasyczne studium Prophets of Deceit. A Study of the Techniques of the American Agitator. Książka analizuje socjotechnikę używaną przez amerykańską prawicę do obsesyjnego tropienia „żydokomuny” w latach 40., ale równie dobrze można ją czytać jak podręcznik ponadczasowy. Wówczas okaże się kopalnią uniwersalnej wiedzy o odruchach warunkowych i propagandowych schematach, na których w czasach kryzysu żeruje kapitalistyczny faszyzm. Pasożytowi chodzi o to, żeby każdą próbę ograniczenia wolnej amerykanki okrzyknąć jako komunistyczny atak na fundamenty cywilizacji chrześcijańskiej.
W takim układzie kluczową rolę odgrywa lista demagogicznych „zażaleń”, a pierwsze miejsce na liście okupuje „zażalenie ekonomiczne”. Zawsze skierowane do rzekomo represyjnego państwa i jego siepaczy, czyli poborców podatkowych.
Podatek jako taki jest komunistycznym zboczeniem, narzuconym przemocą przez czerwonych „nudystów”, żeby ogołocić ciężko pracujących chrześcijan z owoców ich krwawicy. Gwałt na „narodzie” kulminuje wtedy, gdy „nasze podatki” idą na „pomaganie innym nacjom”, jednocześnie zaś imigranci czyhają wewnątrz „na nasze miejsca pracy”.
czytaj także
Co ważne, resentyment ekonomiczny jest adresowany do sytych, lecz ciasnogłowych i skąpych burżujów z wyższych warstw klasy średniej, a jednocześnie do robotników i drobnomieszczan zagrożonych pauperyzacją i zjazdem w hierarchii społecznej. Dlatego do zażaleń gospodarczych dochodzą kulturowe i moralne. Żydokomuna wykorzystuje swój „materializm” do niszczenia naszych „wartości” etycznych i kulturowych, do „zatruwania umysłów naszych dzieci”. Zdemoralizowana „banda marksistów, uchodźców i lewackich kosmopolitów doi szampana, a my nie mamy masła do chleba powszedniego”.
W świetle tych sloganów widać wyraźnie, że „piątka Mentzena” z 2019 roku to prosta kalkomania, która w skali 1:1 małpuje podręcznikowe zgrzytanie zębami. „Trzeba mówić ludziom, że Żydzi dostaną naszą polską ziemię”, a potem „założą Polakom chomąto i będą uprawiać nimi pole”. Po wybuchu wojny w Ukrainie Żydów zastąpili Ukraińcy – teraz trzeba mówić ludziom, że oni zabiorą nam pracę i wyłudzą socjal. Do tego powtarzać, że lewactwo to zbieranina „nierobów”, wyciągająca łapy po cudze. A poza tym, ceterum censeo, nie chcemy w Polsce zboczeńców oraz poborców podatkowych, czyli Unii Europejskiej.
Serio?
Rosnąca popularność typów pokroju Mentzena sygnalizuje, że czarna komedia, jaką jest szarpanina liberalnej demokracji z prawackim populizmem, jeszcze bardziej czernieje.
Ale jak to możliwe, że wyborcy traktują poważnie brednie wypluwane przez pajaców? Ostatnio pytania tego typu powracają cyklicznie, a liberalna i lewicowa opinia publiczna często formułuje je z oburzeniem belferki, zawsze branej z zaskoczenia przez kolejny wyskok patostreamera czy tiktokera, który wskoczył w brunatny garniak „speca od ekonomii”.
W Prophets of Deceit… Löwenthal i Guterman wyjaśniają, że nie ma w tym nic zaskakującego. Reakcyjny agitator jest skuteczny wówczas, gdy z jednej strony gra doradcę podatkowego, a z drugiej pajacuje. Dzięki temu ma szansę podać ludziom pieczeń faszyzmu, obsmażoną na złoto z dwóch stron.
czytaj także
Gadanina o „gospodarce” sprawia, że faszyzm nie jest już kawałem mięcha, ciśniętym po chamsku na burżuazyjny, drobnomieszczański i robotniczy obrus. Po odpowiedniej obróbce w ogóle przestaje być faszyzmem – to lekkostrawny stek „rozsądnych pomysłów gospodarczych”.
Bo tu przecież nie chodzi o politykę, a tylko o podatki – no i o dobrą zabawę. Do mięcha dokleimy dowcipasy i ulepimy wam piłkę – podryblujcie sobie, potrenujcie kiwanie i kopanie. Można też pożonglować, również nożami i pochodniami. A jakby co, to przecież my tylko żartujemy; ja tego wcale nie mówiłem. Indagowany dzisiaj o swoją „piątkę”, Mentzen odpowiada: „Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, niech sobie ten wykład po prostu obejrzy. To nie są moje poglądy”.
Realizm i radykalizm dla kuców, czyli kucaczy
Komedia oszustów bywa też komedią żałosnych, lecz groźnych pomyłek. Kabareciarze z Konfederacji chcą być nie tylko pajacami i doradcami podatkowymi – marzą o poważniejszych rolach. A w każdym razie żerują na ambitniejszych marzeniach swojej klienteli.
Doradca w najszerszym sensie pragnie być wszechstronnym ekspertem od „sukcesu życiowego” (a przynajmniej takim chcieliby go widzieć wyborcy) – który zarazem będzie „realistą”, specem od „twardego stąpania po ziemi” w poważnej grze o pieniądz i prestiż. Ponieważ jednak sukces trudno osiągnąć w ramach „systemu” – faworyzującego Żydów, Ukraińców, feministki, zboczeńców i nierobów sięgających po socjal – „realista” odkrywa w sobie potrzebę „buntu”. Pajac marzy o transformacji w jokera walczącego z „systemem”.
czytaj także
Fantazje te są kompletnie pomylone. W Osobowości autorytarnej (1950) Adorno wyjaśnia, czym w istocie jest imperatyw „trzeba myśleć realistycznie”. Wyraża on reakcyjną złość skierowaną przeciw „utopii”, w ramach której wszyscy – bez względu na rasę, płeć, preferencje seksualne, wyznanie, narodowość, obywatelstwo czy stan konta – będą mieć równe prawa i równe możliwości. Co ważne, klienci o profilu faszystowskim odrzucają „utopię” nie dlatego, że uważają ją za niemożliwą, ale dlatego, że z ich perspektywy jest ona niepożądana. W gruncie rzeczy i nade wszystko nie chcą jej urzeczywistnienia. To sedno „realizmu”.
Ten z kolei, choć często udaje antysystemowość, jest skryptem dla oportunistów. Główny przekaz i przykazanie? Opłaca się afirmować zasadę „naturalnie” dominującą w stosunkach społecznych. „Należy stawać w obronie konformizmu, który jest równoznaczny z rezygnacją z wszelkiego elementarnego postępu”. Innymi słowy: silniejszy ma prawo wyzyskiwać i upokarzać słabszych.
Na tym tle występuje wątek dominujący. Antyutopia ma nad bramą hasło „Nie będzie raju na Ziemi”. Pod bramą akwizytor sprzedaje T-shirty z hasłem „Żadnej litości dla biedoty”.
Według Adorna to stereotyp kluczowy w przypadku ideologii gospodarczej, której hołdują pseudorealiści inwestujący w oportunizm. „Zniesienie świadczeń dla bezrobotnych, odrzucenie interwencji państwa w »naturalną« grę podaży i popytu na rynku pracy, duch maksymy »kto nie pracuje, ten nie je« – wszystkie te wątki należą do tradycyjnych mądrości […] ludzi, którzy uważają, że systemowi liberalnemu zagraża socjalizm”.
W ramach „chrześcijańskiego” libertarianizmu („kto nie pracuje, ten nie je” to maksyma św. Pawła) istotną rolę odgrywa pogardliwy sadyzm sprzężony z cynicznym masochizmem (darwiniści to często ofiary tak skutecznie zgwałcone przez darwinizm, że czerpiące głęboką satysfakcję z kultywowania jego dogmatów). „Dobrym przykładem jest przekonanie, że gdyby ludzie nie byli poddani presji, aby pracować, nie robiliby tego – rozumowanie ściśle związane z pogardą dla natury ludzkiej i cynizmem”.
czytaj także
Tu po raz kolejny wracamy do domu, i znowu ze Stanów, gdyż Adorno badał nastroje w USA w latach 40.: „Człowiek o osobowości potencjalnie faszystowskiej oskarża ubogich, którzy potrzebują wsparcia, o pasywność i roszczeniowość”. Ta pseudoetyka od początku transformacji była również elementarzem Korwina, a następnie wychowała Mentzena w duchu jaskiniowego sadomasochizmu.
Konfederacyjny sadomasochizm okazuje się przejściem od nierealnego „buntu” do realnej uległości. „Bunt” kuców czerpie satysfakcję ze znęcania się nad słabszymi (nierobami, zboczeńcami, imigrantami), bo „realizm” maluje słabszych jako prominentnych konkurentów w „walce o byt”, rzekomo faworyzowanych przez „system”. Małostkowy sadysta czuje się w takim układzie antysystemowym radykałem. Ale jest tylko konformistą, trybikiem, który napędza, a jednocześnie konserwuje machinę rzeczywistego systemu.
Posłusznie odwala tę podłą robotę z dwóch powodów. Po pierwsze, nie widzi sedna systemowego oszustwa, przedstawiającego słabszych jako uprzywilejowanych. Po drugie, nie chce dostrzec, że to nie słabi są realnym zagrożeniem, lecz programatorzy układu, w którym jedynie garstka ma szansę na godne życie, a cała reszta wyszarpuje sobie nawzajem ochłapy.
czytaj także
Gdyby zobaczył to wszystko, zrozumiałby może, że jego prawdziwym wrogiem jest właśnie Mentzen. Akwizytor darwinizmu, agitator reklamujący kapitalistyczny raj, gdzie 99 procent populacji będzie wegetować na półkach skalnych, a stosunki między ludźmi zostaną zredukowane do wzajemnego spychania się w przepaść.
Sadysta właśnie tego nie chce rozumieć. I nawet kiedy coś zaczyna mu świtać, z rozmysłem przymyka oczy. Lgnie do swoich wrogów i rzeczywistych krzywdzicieli, waruje przy ich stołach, łasi się do totemów. Rozkosz czerpie z kultywowania tego, co w rzeczywistości codziennie go gwałci – a przy tym śni na jawie, że zaraz awansuje do jaskini dla VIP-ów, gdzie będzie gwałcił innych. W realu kuc jest kucaczem, wypiętym masochistą.
Co z tego wyniknie?
Mentzen może przejść lifting i napompować się odświeżaczem powietrza, ale z japy i tak wyskakuje mu karzeł reakcji. Jego klienci hodują narcystyczne wyobrażenia na własny temat, ostatecznie jednak wybierają uległość wobec nagiej siły. Siła ich uwodzi, obezwładnia, podnieca i zmusza do posłuszeństwa.
Według Löwenthala i Gutermana credo klienteli w istocie brzmi: „Bądź jednym z policjantów”. Dlatego rzekomi wolnościowcy z lubością patrzą na „zagładę swobód obywatelskich” i „terroryzowanie bezsilnych mniejszości” (Prophets of Deceit…).
Klientela wpatruje się w lustro, szukając tam jokera, ale najlepiej odnajduje się w tłumie kopiącym leżącego, kiedy policja już nie przeszkadza, a wręcz zachęca. Nie mam wątpliwości, że tak będzie w Polsce, jeżeli na to pozwolimy. Ci, którym „nie chodzi o politykę, tylko o podatki” – bez mrugnięcia okiem, a nawet zacierając ręce, będą kibicować państwu policyjnemu Kaczyńskiego i Bosaka w nowej kadencji.
Co robić?
Chyba że im przeszkodzimy. Ale jak? Z perspektywy marksistowskiej warunkiem wstępnym skutecznej polityki musi być zrozumienie reakcyjnej ideologii. Trzeba zlustrować jej genealogię. Zrozumienie Mentzena zakłada więc lustrację Balcerowicza, który ostatnio oświadczył w Radiu ZET: „najwięcej nacisku na wolność gospodarczą znajduję w tej chwili w Konfederacji”.
Warto wobec tego uświadomić opinii publicznej, zwłaszcza „centrowym” liberałom broniącym transformacji jak Gdańska, fakt fundamentalny: Balcerowicz jest w gruncie rzeczy skrajnie prawicowym libertarianinem. Być może zresztą był nim zawsze, tyle że jako wicepremier i minister finansów nie miał możliwości – z powodu różnych ograniczeń – zrealizować w pełni swych „wolnościowych” marzeń.
czytaj także
Skompilował je natomiast w antologii Odkrywając wolność (2012). Jako autor wstępu i redaktor tomu „odkrywca” afirmuje libertarianizm, dla którego sednem pożądanej wolności nie są prawa obywatelskie i polityczne, lecz leseferyzm gospodarczy. Dokładnie taki, jakiego chcą konfederaci.
Fetyszem tego leseferyzmu jest niekontrolowana przez państwo samowola w procesie zawierania kontraktów. Każdy, kto ją krytykuje, twierdząc na przykład, że trudno nazwać wolnością konieczność ekonomiczną, która zmusza pracowników do sprzedawania swojej pracy przedsiębiorcom – to kłamca. Kłamliwe jest wszak twierdzenie, że w tym układzie jedna ze stron umowy okazuje się „słabsza niż inna, więc prawo musi ją chronić, ograniczając wolność umów”. Poza tym każde ograniczenie to mniej lub bardziej zawoalowany „marksizm”, pleniący się nawet w krajach rzekomo kapitalistycznych. Zagrożenie ze strony „marksizmu” można z kolei porównać do niebezpieczeństwa, jakie stanowi „radykalny islam”.
Tyle sam Balcerowicz we wstępie do antologii. Później sekunduje mu plejada „wolnościowców”.
Jeden z nich ubolewa, że Madoff poszedł do paki, podczas gdy twórców takich przekrętów jak państwowe ubezpieczenia społeczne opiewają podręczniki historii, „prezydentów Roosevelta i Johnsona sławi się za to, iż zostawili nas z długiem w wysokości 100 miliardów dolarów, w efekcie piramidy finansowej o nazwie Social Security and Medicare” (W.A. Niskanen, Niewymagająca ofiar etyka kapitalizmu).
Inny odsłania bardziej szokującą prawdę. Demokratyczna redystrybucja, niwelowanie nierówności dochodowych i społecznych wcale nie redukuje wyzysku. Przeciwnie, pogłębia go, ponieważ to „biedni i średniacy wyzyskują bogatych”. Na tym polega realna „niesprawiedliwość”, zamaskowana przez lewicową „grę destrybutywną” (A. de Jasay, Rozważania nad sprawiedliwością społeczną).
Marksistowskie utyskiwania na takie rewelacje mogą z oczywistych względów nie ruszać naszych liberałów. Być może jednak zainteresuje ich krytyka ze strony klasycznego liberała. Andrzej Walicki uznał książkę Balcerowicza za ponure kuriozum, nie tylko niemające nic wspólnego z rzeczywistym liberalizmem, ale będące wyrazem poglądów „skrajnie konserwatywnych i głęboko antyliberalnych” (A. Walicki, Wolność ludzi czy wolność rynku? Uwagi o antologii Leszka Balcerowicza, 2013).
Wypasanie dinozaurów. Jak „Wyborcza” pomaga PiS wygrać wybory
czytaj także
Z perspektywy Walickiego cała ta agitacja musi prowadzić do akceptacji skrajnego zniewolenia. „Warto przypomnieć w związku z tym, że idea nieograniczonej własności prywatnej i »świętości kontraktu« pojawiła się w chrześcijańskiej Europie wraz z teorią absolutnie wolnej woli, która w paradoksalny sposób uzasadniała niewolnictwo”. Tam, gdzie panuje wolna amerykanka w dysponowaniu własnością prywatną, człowiek równie dobrze „może sprzedać się w niewolę wraz z całym potomstwem, a kontrakt taki jest obowiązujący dla przyszłych pokoleń”.
Teorie tego typu tworzyły podstawę kapitalizmu merkantylnego w XVI wieku, później zaś wykorzystywano je w USA, by uniemożliwić likwidację niewolnictwa. „Amerykańscy właściciele niewolników w wielu przypadkach mieli bowiem po swojej stronie formalnie nabyte prawo własności”.
Od siebie dodam, że dokładnie tą samą argumentacją posługiwano się w celu obrony absolutyzmu. Absolutyzm nikogo nie zniewala – poddani po prostu zawierają kontrakt z władcą, dobrowolnie wymieniając swobody obywatelskie i prawa polityczne za opiekę i ochronę, jakie gwarantuje monarchia (R. Tuck, Natural Rights Theories, 1979).
czytaj także
Libertarianizm fetyszyzujący „wolność gospodarczą” okazuje się więc nie tylko antyliberalny, jest również wrogiem demokracji. I nic dziwnego, że Mentzen deklaruje: „Ja demokratą? Jestem monarchistą!”. Nie chodzi mu przecież o realną wolność dla wszystkich. Gadanina „wolnościowców” to tylko zasłona dymna; za parawanem idzie gra o przywileje dla najbogatszych, o uzasadnienie samowoli jednego procenta.
Co zatem robić? Demaskowanie tej gry na bieżąco, odsłanianie doraźnych i historycznych motywacji, które ją animują – to taktyczne zadanie marksistowskiego materialisty. W perspektywie strategicznej natomiast stawką będzie dekonstrukcja samych fundamentów III RP. I tworzenie takich wyobrażeń społecznych, z których powstanie lepsze państwo. Realnie demokratyczne, wolnościowe i równościowe.