Kraj

Mamy prawo do związków! (zawodowych)

Na rynku pracy każdy radzi sobie sam. Nie ma z kim pogadać, nie ma nikogo, kto by wsparł w rozmowach z pracodawcą. Czy nie moglibyśmy liczyć na siebie nawzajem?

Już jutro, 14 listopada, Europejski Dzień Akcji ogłoszony przez Europejską Konfederację Związków Zawodowych. Związkowcy upomną się o prawo do godnej pracy i sprzeciwią polityce „zaciskania pasa”, która prowadzi do zwiększania nierówności społecznych i jest pretekstem do demontażu państwa opiekuńczego. Będzie to też wyraz międzynarodowej, europejskiej solidarności z tymi, których kryzys dotknął najbardziej.

Fajne hasła, ale jak tu protestować? Pikieta pod Ministerstwem Pracy i równolegle pod Ministerstwem Gospodarki zaczyna się o dziesiątej rano. W tym czasie większość ludzi pracuje. Ze związków zawodowych przyjdą ci, którzy mają oddelegowanie. Oddelegowanie – śmieszne słowo, trąci myszką – to gwarantowany prawem czas, który wskazany członek związku zawodowego może przeznaczyć na działalność związkową w trakcie godzin pracy.

Grecja intensywnie protestuje od wielu miesięcy. W Hiszpanii na hasło „strajk generalny” do pracy nie poszedł prawie nikt – wszyscy razem nie pracowali, nie sprzedawali, nie kupowali. W sierpniu pytaliśmy z Romanem Kurkiewiczem Piotra Dudę, przewodniczącego NSZZ Solidarność, czy w Polsce będzie strajk generalny. Nie będzie, bo prawo nie pozwala. Ale właściwie dlaczego?

Rozwiązania prawne dotyczące uprawnień związkowych są przecież po to, żeby dać ludziom możliwość bycia razem – w związku. Zawodowym. Tak to kiedyś wymyślono, że pracownicy mają słabszą pozycję od pracodawcy, dlatego potrzebują zbiorowej reprezentacji. A potem to wywalczono.

W Polsce można założyć związek, gdy w firmie zbierze się dziesięć osób. Biorąc pod uwagę, że lwia część przedsiębiorstw w Polsce to firmy małe i średnie – jest trudno. Gdy zmienia się pracę, zostawia się organizację związkową. Do tego ustawa o związkach zawodowych mówi, że można reprezentować tylko pracowników zatrudnionych – czyli z umową o pracę. Nie ma sensu streszczać tutaj całej historii o podziale rynku pracy na tych na etatach i na tych na zleceniach, bo każdy to zna. Problem w tym, że wraz z tym podziałem powstaje wizja związków zawodowych, które są tylko dla „swoich” etatowców, a właściwie to nie wiadomo dla kogo, czyli pewnie dla samych siebie.

Walczymy o prawo do bycia w związkach partnerskich, bo chcemy, żeby pewne regulacje dotyczące życia prywatnego były dostępne dla osób hetero i homo. Czemu więc nie walczyć o prawo do bycia w związku zawodowym?

Związek partnerski się przydaje, bo można na przykład uzyskać informację o stanie zdrowia partnera w szpitalu. Związek zawodowy – bo można skonsultować z prawnikiem umowę zaproponowaną przez pracodawcę. W kraju, gdzie niewiele osób stać na prywatne usługi prawne, to chyba niezłe rozwiązanie.

Ale żeby rzeczywiście każdy z nas mógł być w związku, musiałyby one „wyjść z zakładów pracy”, czyli funkcjonować w własnych strukturach branżowych i regionalnych, w firmach mając tylko swoich przedstawicieli. Takie rozwiązanie byłoby dostosowane do dzisiejszych czasów, gdy pracę zmienia się dość często, pracuje się w różnych formach, a przez jakiś czas w ogóle nie pracuje. Na wszystkich tych etapach pracownikowi czy pracownicy mógłby towarzyszyć związek zawodowy. Tyle że do tak wielkich zmian – i to w w niezbyt przychylnym związkom otoczeniu (bo postawę organizacji pracodawców trudno nazwać przychylną) – trzeba mieć siły, zasoby, energię i chęci. Czy związki zawodowe nimi dysponują? Łatwo jest kreślić idee na papierze, wiadomo.

A na razie mamy błędne koło: trudno należeć do związku zawodowego, więc jak pokazują badania CBOS-u, coraz mniej ludzi kiedykolwiek zetknęło się ze związkami. Różne uprawnienia związane z pracą związkową – „związkowe godziny”, „związkowe pomieszczenia” i „oddelegowanie” – traktuje się u nas jak PRL-owski wymysł. Ale tak nie jest – wystarczy zajrzeć na portal Worker Participation.

Związkowcy organizują pikiety w środku dnia, więc nikt spoza związków na nie nie przychodzi. Ale kiedy mieliby je organizować – w wolną niedzielę? Pikietowanie w weekend przed zamkniętym ministerstwem jest trochę bez sensu, choć tę taktykę przyjęły różne ruchy społeczne, w tym mój macierzysty, feministyczny.

Tak to się jakoś ułożyło, że w tygodniu się pracuje, a w weekend demonstruje. Work-demo balance.

Jeśli więć ktoś demonstruje w ciągu tygodnia, bo może – bo prawo mu na to pozwala – w powszechnej opinii uchodzi za nieroba. Wyobrażenie, że ktoś może pikietować w czyimś imieniu i interesie – szczególnie w podstawowym interesie pracowniczym – a nie tylko swoim własnym, straciło rację bytu już jakiś czas temu. Co jest oczywiście paradoksalne, bo solidarnościowe protesty były polską specjalnością.

Niestety teraz naszą specjalnością jest ucieczka od debaty o prawach pracowniczych. Gdy tylko zaczyna się o nich rozmowę, od razu pada coś o „kosztach pracy” albo „roszczeniach”. W efekcie na rynku pracy jesteśmy osamotnieni. Każdy ze swoim pracowniczym problemem musi sobie radzić sam: w nieustająco zmieniającym się sektorze prywatnym, w ciągu łapanych zleceń, w małych organizacjach pozarządowych. Nie ma z kim pogadać, nie ma się kogo poradzić, nie ma nikogo, kto by dał wsparcie, pomógł w rozmowach z pracodawcą. Czy naprawdę nie moglibyśmy/mogłybyśmy liczyć na siebie nawzajem?

Jeszcze przez kilka dni będziemy medialnie przeżywać 11 listopada. Faszyzm odrodził się czy nie? Bronisław Komorowski maszerował bohatersko czy maszerował PR-owo? Kolejne gadające głowy będą ubolewać, polemizować, dystansować się i alarmować. Może wspomną o marszu lewicy socjalnej, ale bez powiązania z tym, co się dzieje dzisiaj z naszymi prawami pracowniczymi i socjalnymi. I efekt będzie jeden – 11 listopada skutecznie przykryje pikiety związkowe z 14 listopada. A potem znowu usłyszymy, że związkowcy w swoim imieniu, dla siebie… A jest dokładnie odwrotnie: to w naszym wspólnym pracowniczym interesie.

Europejski Dzień Akcji

  • w Warszawie: przed Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej, ul. Nowogrodzka 1/3/5, początek godzina 10.00
  • w Gdańsku: przed Urzędem Wojewódzkim, ul. Okopowa 21/27, początek godzina 10.30
  • w Katowicach: przed Urzędem Wojewódzkim, plac Sejmu Śląskiego, początek godzina 10.00
  • w Poznaniu: przed Urzędem Wojewódzkim, Aleje Niepodległości 16/18, początek godzina 12.00
  • we Wrocławiu: przed Urzędem Wojewódzkim, plac Powstańców Warszawy 1, początek godzina 11.30

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Julia Kubisa
Zamknij