Kraj

Walka o uniwersytet się nie kończy!

uniwersytet-gdula

Na UW trwa protest przeciwko ustawie Gowina w obronie autonomii uczelni. Publikujemy tekst przemówienia Macieja Gduli wygłoszonego podczas protestu.

Chciałbym zacząć od rachunków. I nie będzie to (słuszne skądinąd) narzekanie na uniwersyteckie zarobki. Chcę porachować ministrów. Wciąż jestem postrzegany jako bardzo młody pracownik naukowy, a od kiedy pracuję na Uniwersytecie Warszawskim, to jest od 2006 roku, czyli od 12 lat, mieliśmy już czterech ministrów. Wychodzi nowy minister co trzy lata. Mówię o tym na początku, żebyśmy mieli pełną świadomość, że ministrowie przychodzą i odchodzą, pojawiają się z nimi nowe projekty zmian i ten proces się nie skończył.

Mówię o tym nie dlatego, że nie doceniam zagrożeń, które wiążą się z ustawą Gowina. Ustawa jest ogromnym ciosem w uniwersytet, jego autonomię, w całą wspólnotę naukową – i będę głównie o tym mówił – ale nie zapominajmy, że jedna ustawa nie zamyka procesu zmian w nauce i szkolnictwie wyższym, a każda partia przegrywa w końcu wybory.

Ciemna strona reformy. Jak utowarowienie szkolnictwa wyższego legitymizuje irracjonalność

Spotykamy się tu dzisiaj po to, żeby nikt nie mógł powiedzieć za kilka lat, że wobec procedowanej obecnie w Sejmie ustawy nie było żadnego sprzeciwu. Ta logika niestety pojawiała się ostatnio dość często i można było usłyszeć, że skoro nie sprzeciwialiśmy się ustawie Kudryckiej, to i dziś nie powinniśmy protestować. Otóż protestujemy przeciwko dziś wprowadzanej ustawie, ale protestujemy także na przyszłość, żeby nie można było twierdzić, że istniała pełna zgoda albo przynajmniej pogodzenie z wprowadzanymi przepisami.

Spotykamy się tu dzisiaj po to, żeby nikt nie mógł powiedzieć za kilka lat, że wobec procedowanej obecnie w Sejmie ustawy nie było żadnego sprzeciwu.

Spotykamy się, ponieważ uniwersytet to na szczęście wciąż coś więcej niż statut, regulaminy, ustawy, rozliczenia, punkty i budynki. To ludzie, którzy zaangażowani są we współpracę. Połączeni wspólnymi zainteresowaniami i kontrowersjami. To ludzie, którzy dyskutują ze sobą na seminariach i zebraniach zakładów, czytają i komentują swoje teksty. Last but not least zaangażowani są w debatę nad sprawami publicznymi, są naukowcami tworzącymi wiedzę nie wyłącznie dla koleżanek i kolegów, ale dla całej wspólnoty opłacającej ich pracę. To uniwersytet wspólnoty naukowej.

Bez wątpliwości ustawa – zarówno poszczególne jej zapisy, jak i cały towarzyszący jej duch (związany z uzasadnianiem i argumentami przywoływanymi przez zwolenników zmian) – jest wymierzona w tak rozumiany uniwersytet wspólnoty naukowej.

Neoliberalny zamach na naukę

czytaj także

Neoliberalny zamach na naukę

Tomasz Steifer, Maciej Kassner, Mikołaj Ratajczak

Wielkim zagrożeniem dla tego uniwersytetu są wprowadzane przez ustawę rady uczelni. Będą one odpowiedzialne za wyznaczanie strategii uniwersytetów, mają także wskazywać kandydatów na rektorów lub nawet dokonywać ich wyboru. Oznacza to, że kwestie kluczowe dla funkcjonowania uniwersytetów pozostawać będą w gestii ciał składających się z osób niezwiązanych bezpośrednio z uczelniami. Przedstawiane to jest jako wielka szansa na zmianę i rozbicie uniwersyteckich układów, przełamanie inercji. Powiem wprost: to policzek wymierzony we wspólnotę naukową przez polityków i ich sojuszników na wyższych uczelniach. Policzek dlatego, że wprowadzenie rad jest równoznaczne stwierdzeniu: nie potraficie sami się rządzić. Każdy kto będzie zasiadał w senacie lub zostanie rektorem będzie reprezentował uczelnię jako osoba z piętnem! Piętnem niesamodzielności, niedojrzałości, niezdolności do autonomicznego działania.

Wprowadzenie rad uczelni jest równoznaczne stwierdzeniu: nie potraficie sami się rządzić.

Zwolennicy reformy bronią się, że rady będą wybierane przez senat. Tak, oczywiście, ale dlaczego nie zrobimy tego samego na poziomie państwa? Wszyscy dość powszechnie nie cierpią klasy politycznej. Może parlament powinien wybierać radę dla rządu? Składałaby się z wybitnych osób spoza polityki. Dlaczego nie miałyby to być ważne osoby z zagranicy? Wspaniale wyznaczyłyby strategię dla Polski i mogłyby wskazywać kandydatów na premiera albo lepiej – dokonywać wyboru premiera po wskazaniu kandydatów przez parlament. Wiadomo, że to nie wchodzi w grę, ponieważ rząd kontrolowany przez taką radę nie byłby już rządem suwerennego kraju, nie miałby mandatu do reprezentowania obywateli, nie byłby już traktowany jako rząd samodzielny. Podobnie jest z radami uczelni. To instytucja głęboko ograniczająca autonomię uniwersytetu.

Kto chce nam zabrać uniwersytet?

czytaj także

Olbrzymim zagrożeniem dla wspólnoty naukowej jest zwiększenie władzy rektorów i danie im daleko idącej swobody w kształtowaniu struktury uczelni. Wiele zależy tu od procesu ograniczania apetytu części naukowców na władzę i kontrolę, kiedy ustawa już wejdzie w życie. Dlatego też tak ważne jest, żeby nie uważać, że wszystko jest stracone wraz z wejściem w życie ustawy. Zagrożenia są jednak olbrzymie. Rozbicie struktur wydziałów i instytutów, zniszczenie sieci współzależności, zespołów współpracujących badawczo i dydaktycznie, więzi międzyludzkich, będzie się odbywało w imię zwiększenia efektywności pracy naukowej, tak jak rozumieją ją politycy i część środowiska naukowego, to znaczy jako wydajność mierzoną punktowo, liczbą publikacji, wystąpień konferencyjnych i stypendiów.

Czapliński: Kryzys jako szansa. Wykład okupacyjny

czytaj także

Celem reformy jest stworzenie sytuacji, w której każdy naukowiec stanie sam wobec potężnej machiny wielkich wydziałów, które bezwzględnie ocenią jego przydatność. Tych, którzy nie będą pasowali do nowego modelu korpo-naukowca, czekać może zwolnienie, które dla reszty będzie ostrzeżeniem: lepiej działajcie konformistycznie i pracujcie więcej za te same pieniądze wedle zasad, które my określamy, bo inaczej będziecie musieli poszukać nowej pracy.

Celem reformy jest stworzenie sytuacji, w której każdy naukowiec stanie sam wobec potężnej machiny wielkich wydziałów, które bezwzględnie ocenią jego przydatność.

Większa władza dla rektorów, a potem prawdopodobnie także dla dziekanów jest realizacją marzenia o tym, że bolączki Uniwersytetu można rozwiązać, gdy tylko więcej władzy znajdzie się w jednym ręku. Ograniczy się wtedy władzę wydziałów (tych udzielnych księstw, jak mawiają zarządzający nauką), dokręci śrubę leniwym naukowcom, wprowadzi racjonalizację wydatków, podciągnie się wskaźniki (publikacji, konferencji, stypendiów). Myślę, że to marzenie nie jest specyficzne dla zarządzających nauką, ale jest współdzielone z dużą częścią świata politycznego, który w centralizacji widzi rozwiązanie wszelkich bolączek.

Uniwersytet to nie firma!

Otóż jest to droga całkowicie destrukcyjna. Oznacza bowiem połączenie dwóch tendencji, które niszczą wspólnotę naukową, to znaczy indywidualizmu i biurokratyzacji. Michael Burawoy, który należy do rosnącej rzeszy krytyków dzisiejszych zmian w szkolnictwie wyższym, mówi o tym, że mamy dziś w nauce do czynienia z centralnym planowaniem kapitalistycznym. A Burawoy wie, co mówi, bo pracował w węgierskiej wytwórni traktorów i radzieckiej hucie. Kapitalistyczne czy inne centralne planowanie to takie kierowanie energią ludzi, by można było wykazać wzrost w tabelkach i by można było łatwiej od pracowników egzekwować działania, które da się w tabelkach przedstawić. Z tak ukształtowanej społecznej rzeczywistości znika pytanie o sens pracy, pytanie o jej użyteczność i wartość, znika wreszcie pytanie o satysfakcję z wykonywanej pracy. Nieprzypadkowo centralne planowanie rodziło frustrację związaną z poczuciem braku kontroli i sensu własnej działań.

Indywidualne rozliczanie z centralnie wyznaczanych planów wpływać będzie fatalnie na relacje międzyludzkie na uczelni. Już dziś trudniej niż dwadzieścia lat temu namówić kogoś na bezinteresowne zainteresowanie wspólną pracą. Ludzie w coraz większym stopniu orientują się na działania, które rozliczyć można jako wykazane osiągnięcia. Rodzą się strategie polegające na tym, żeby wykorzystywać cudze pomysły, a chronić własne. Pojawiają się tendencje, żeby promować przede wszystkim siebie przy wykorzystywaniu niewidzialnej pracy innych.

Gowin namaścił antydemokratyczną Ustawę 2.0

Dla pracy intelektualnej będzie to miało fatalne, długofalowe konsekwencje. Oznaczać to będzie bowiem likwidowanie czegoś, co wciąż stanowi osnowę działalności na uniwersytecie, zarówno jeśli idzie o badania, jak i dydaktykę, mianowicie bezinteresowności. Bezinteresowność to nie jest ideologia nieudaczników. To nie jakiś metafizyczny kotylion arystokracji naukowej. To termin, który konkretyzuje się w określonych odruchach i praktykach składających się na wspólnotę naukową. Bezinteresowność to gotowość, żeby poświęcić czas wyczerpującej odpowiedzi na pytanie studenta. Bezinteresowność to czytanie tekstów wykraczających poza własny obszar specjalizacji. Bezinteresowność to krytyka, która ma na celu nie pognębienie kogoś czy zwycięstwo w akademickiej dyspucie, ale podniesienie jakości pracy naukowej. Bezinteresowność to dzielenie się pomysłami i zaangażowanie w projekty koleżanek i kolegów w zamian za proste dziękuję.

Bezinteresowność to gotowość, żeby poświęcić czas wyczerpującej odpowiedzi na pytanie studenta. Bezinteresowność to czytanie tekstów wykraczających poza własny obszar specjalizacji.

Uderzenie w mniejsze uczelnie w imię podniesienia miejsca dużych w globalnych rankingach to jeden z wymiarów destrukcji sieci tworzącej wspólnotę naukową. Odbywa się to w imię jakości, o czym tak chętnie mówią zwolennicy reformy. Z tym, że nie chodzi o podniesienie jakości nauki w mniejszych ośrodkach, realny wysiłek, żeby poprawić tam poziom studiowania i badań naukowych. Nie, tych, którzy są słabsi, osłabi się jeszcze bardziej przez odebranie praw do przyznawania doktoratów i obcinanie środków. Jakość będzie zatem dla wybranych, którymi politycy będą się chwalić w kampaniach wyborczych. Niesolidarność i egoizm reformy w tym zakresie są oburzające i wymierzone wprost w spójność społeczną naszego kraju.

Część z nas, ba, może nawet większość, ma nadzieję, że po reformie nie będzie tak źle i świat się nie zawali. Jakoś przecież będzie się można ułożyć z reformą i nowymi potężnymi władzami uniwersytetów. Nie pogardzam tymi postawami. Tam, gdzie jest nadzieja, jest też życie. Problem w tym, że będzie to życie coraz cięższe. Będzie to w wielu przypadkach walka o przetrwanie, o zachowanie coraz bardziej kurczących się skrawków autonomii, wobec przemożnej logiki parametryzacji, efektywności i nacisków z zewnątrz.

Premier Gowin nie lubi państwa polskiego

Dlatego tak ważne jest, żeby organizować się zarówno do oporu wobec nadchodzących zmian, jak i do rozmowy o uniwersytecie, który będzie jeszcze, jak wierzę, reformowany w zupełnie innym kierunku. Kilka lat temu reprywatyzacja wydawała się oczywistością. Dziś uchodzi za nadużycie. Do niedawna ci, którzy mówili o problemie smogu, byli traktowani jako radykałowie. Dziś zupełnie oczywiste jest, że poszukuje się najlepszych metod, żeby go zlikwidować. Podobnie będzie, jak sądzę, z dzisiejszymi ideami reform na uczelniach. Tezy o zwiększaniu efektywności, zaletach parametryzacji, podnoszeniu miejsca w rankingach wydawać się będą elementami zbiorowego zaczadzenia, z którego na szczęście udało nam się oczyścić.

Uniwersytety zmieniać będziemy wtedy tak, żeby wzmocnić to, co nazwałem uniwersytecką wspólnotą naukową. Wspólnotą opartą na dyskusji, współpracy i bezinteresowności. Zaangażowaną w życie publiczne i rozliczającą polityków a nie liczącą na ich przychylność i pochwałę. Uczącą krytycznego myślenia a nie przygotowującą do konformistycznej kariery, nawet jeśli miałaby to być kariera na uniwersytecie z (bądźmy realistami) trzeciej setki szanghajskiego rankingu. Rozmowa o uniwersytecie się nie kończy, a te zmiany nie są definitywne!

*
Postulaty protestujących czytaj na naukaniepodlegla.pl

Prekariusze na uczelniach

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Autor szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij