− Nie potrafię zliczyć nocy, które jako mała dziewczynka przepłakałam, bo mój tata odszedł, a ja myślałam, że może to dlatego, że nie byłam wystarczająco grzeczna, miła, jakakolwiek. W dodatku katechetka w szkole stwierdziła, że moja rodzina nie jest normalna. Tylko że ja przecież nie miałam innej − pisze czytelniczka.
Nie patrząc już na instytucje, które stoją za akcją rozwieszania w całej Polsce plakatów z hasłem „Kochajcie się mamo i tato”, mam z tym hasłem problem. Jestem dzieckiem ludzi, którzy się nie kochali. Moi rodzice się nie dogadywali. Rozchodzili, żeby później się zejść. Wzięli ślub, by kilka miesięcy później się rozwieść. Z tatą widziałam się kilka razy w roku. On nie kochał mamy, mama nie kochała jego. Była to jednak moja codzienność i jedyna rzeczywistość.
Pamiętam moją katechetkę, którą wtedy bardzo lubiłam. Rozmawialiśmy podczas jednej z lekcji na temat rodziny. Lekcja o „normalnej rodzinie” skończyła się płaczem w domu.
− Normalna rodzina to matka, ojciec i najlepiej dwójka dzieci − mówiła pani katechetka.
− Ale ja nie mam ojca, a moja rodzina też jest normalna − odpowiedziałam.
− Nie jest − odpowiedziała niespełna dziewięcioletniemu dziecku.
Nie potrafię zliczyć nocy, które jako mała dziewczynka przepłakałam, bo mój tata odszedł, a ja myślałam, że może to dlatego, że nie byłam wystarczająco grzeczna, miła, jakakolwiek. A w tamtym momencie zrozumiałam w dodatku, że moja rodzina nie jest normalna i że ja też nie mogę się czuć normalna.
Nieraz pytałam matkę, dlaczego nie ma męża, dlaczego nasza rodzina nie może być normalna? Najbardziej na świecie pragnęłam mieć tatę. Na święta prosiłam o tatusia, na urodziny o tatusia. Czasami też prosiłam o psa. Psa dostałam. Czy dostałam tatę? Nie, nigdy.
Teraz, po kilku latach, mam dobry kontakt z rodzicem. Chociaż i tak czasami, gdy na niego patrzę, mam wrażenie, że niewystarczająco się znamy. Gdybym mogła dać sobie samej radę, powiedziałabym: „Nie przelewaj nienawiści, która dotknęła ciebie, na swojego tatę”. Wtedy nie umiałam zrozumieć, dlaczego pozwolił mi żyć w tej „nienormalnej rodzinie”.
Nie pamiętam, jak sprawa z katechetkę się rozwiązała. Prawdopodobnie mama zareagowała i poszła do szkoły. Dla mnie jednak nie było odwrotu. Myślę, że ta pani była jedną z wielu przyczyn mojej radykalnie feministycznej postawy, a także powodem mojego odejścia od Kościoła.
Teraz już wiem, że rodzina była jak najbardziej normalna, a to ludzie dookoła się mylili. Brakowało im empatii. Wytłumaczyłam sobie to wszystko, ale czasem i tak boli. Czy mi było łatwo? Nikt nie zapytał. Nadal nie zostałam zapytana, jak się z tym czułam kiedyś ani co czuję teraz.
Pastelowe tortury − jedna z najbardziej natarczywych i obrzydliwych kampanii społecznych w historii
czytaj także
Kiedy mówię o bólu, jest mi zarzucane poddawanie się emocjom. Słyszałam to już tyle razy, że czasami muszę się zastanowić, czy to aby nie jest prawda. Cierpienie i niezrozumienie tylko się powiększają. Myślałam, że jak dorosnę, to rodzicom będzie łatwiej mnie przeprosić, przynajmniej za ciągłe walki między sobą…
Co jest więc nie tak w haśle „Kochajcie się mamo i tato”?
Jako dziewięcioletnia dziewczynka, nierozumiejąca świata i widząca zdjęcie pana z dzieckiem na barana, wybuchałam płaczem. Co poczułabym wtedy, widząc taki napis? Znowu poczułabym się nienormalna. Bo mama i tata się nie kochali, wręcz nienawidzili, a moja katechetka powiedziała, że z nami jest coś nie tak. A przecież to nie była moja wina!
Hasło, które widzę codziennie na ulicy, boli mnie w oczy i serce. Wzbudza też złość. Lepszym hasłem byłoby: „Nie krzywdźcie dzieci, mamo i tato, i katechetko, i wszyscy, którzy sprawiają, że dzieci czują się nienormalne”.
*
Imię i nazwisko autorki do wiadomości redakcji.