Kraj

Kupowanie uczciwości nie działa

Nie ma uzasadnienia dla wysokich podwyżek płac polskich elit rządzących. Najwyżsi urzędnicy w ministerstwach zarabiają bardzo dobrze, wiceministrowie znacznie mniej, ale są partyjnymi nominatami, a nie fachowcami. A żadne dowody naukowe nie potwierdzają tezy, że wzrost płac polityków przekłada się na poprawę ich jakości i uczciwości.

Okazało się, że można zawiesić na moment polską wojenkę polityczną, gdy trzeba zająć się sprawami ważnymi bezpośrednio dla polityków i polityczek. W sprawie podwyższenia płac na stanowiskach politycznych zgodnie głosowały ugrupowania na co dzień oskarżające się wzajemnie o niecne czyny wszelkiego rodzaju – zamordyzm, ciągoty autorytarne, donoszenie na Polskę i seksualizację dzieci. Sielanka trwała jednak tylko chwilę, bo opozycja postanowiła wycofać się rakiem z poparcia dla ustawy, gdy okazało się, że za podwyżki dla posłanek i ministrów baty dostaje głównie ona, choć akurat tych drugich próżno szukać w jej szeregach. Po raz kolejny okazało się, że polityką publiczną w Polsce nie rządzi namysł i analiza, lecz doraźne kierowanie się interesikami i humorkami. Zamiast rozsądnych przepisów regulujących płace elit władzy mieliśmy najpierw przegłosowanie ustawy zwyczajnie złej, wprowadzającej absurdalnie wysokie podwyżki, a następnie wycofanie się ze wszystkiego.

Podwyżki z kosmosu

Zarobki elit władzy w Polsce budzą kontrowersje głównie dlatego, że są niejasne. Na ich pełną wysokość składa się kilka elementów, a sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że posłanki i senatorowie mogą łączyć mandat parlamentarzysty ze stanowiskami w rządzie – a co za tym idzie, łączą część dochodów z obu. Zaś wysokość ich wynagrodzenia nie wyraża się w prostych wskaźnikach – np. jako dwukrotność krajowej mediany dochodów – tylko jest wypadkową innych zmiennych.

Awantura o pensje parlamentarzystów może być korzystna dla opozycji

Minister otrzymuje np. wynagrodzenie zasadnicze wysokości kwoty bazowej pomnożonej przez 5,6. Kwota bazowa, określona w ustawie budżetowej, wynosi w bieżącym roku 1789 zł, zatem wynagrodzenie zasadnicze ministra to nieco ponad 10 tys. zł. Jednak minister otrzymuje jeszcze dodatek funkcyjny w wysokości półtorej kwoty bazowej, czyli 2,7 tys. zł. Dodatkowo ministrowie w Polsce to najczęściej parlamentarzyści, więc otrzymują z tego tytułu dietę w wysokości 2,5 tys. zł – ale już nie uposażenie poselskie, które przysługuje tylko „posłom zawodowym”. Tak więc pełne wynagrodzenie przeciętnego ministra w Polsce to 15,2 tys. zł plus dodatek za wysługę lat. Takie zarobki stawiają ich wśród 3 proc. najlepiej zarabiających w Polsce. Bez wątpienia ministrowie są więc elitą ekonomiczną – przynajmniej pod względem bieżących dochodów.

Posłowie zawodowi zarabiają nieco mniej. Otrzymują uposażenie poselskie w wysokości 8 tys. zł, a także dietę poselską 2,5 tys. zł. Do tego dochodzą dodatki za zasiadanie w komisjach – 20 proc. uposażenia za przewodniczenie komisji, 15 proc. za funkcję zastępcy. Tak więc poseł, który przewodniczy jednej z komisji, zarabia ponad 12 tys. zł i należy do 5–6 proc. najlepiej zarabiających w Polsce. Poza tym ma zapewnione wiele przywilejów – utrzymanie mieszkania w Warszawie, bezpłatne przejazdy komunikacją zbiorową czy 15 tys. zł na prowadzenie biura – które ograniczają jego koszty utrzymania.

Równocześnie jednak zarobki członków rządu oraz deputowanych w Polsce nie są aż tak wysokie, by nie można było mówić o jakimś rozsądnym podwyższeniu ich i uregulowaniu. Ministrowie i posłanki zarabiają mniej więcej w przedziale 225–250 proc. średniej krajowej, co nie robi wrażenia na najlepiej zarabiających w biznesie.

Jawność płac: piękna, dobra i uzdrowicielska

Jednak przegłosowane przez Sejm podwyżki są absurdalnie wysokie. Wynagrodzenie zasadnicze ministrów miało wzrosnąć o 78 proc., do 18 tys. zł, a uposażenie posłanek i senatorów o 58 proc., do 12,6 tys. zł. Prezydent i premier mieli dostać stuprocentową podwyżkę. Pensja dla pierwszej damy sama w sobie jest dobrym pomysłem, ale 18 tys. zł za piastowanie funkcji, która nawet nie ma ściśle określonego katalogu zadań i obowiązków, to znaczna przesada. I to wszystko w sytuacji kryzysu gospodarczego wywołanego przez pandemię, w związku z którym rząd umożliwił obniżanie pensji szeregowych pracowników o jedną piątą. Żeby te podwyżki dało się obronić, powinno za tym iść co najmniej zlikwidowanie pozostałych dodatków – czyli diety poselskiej dla posłów zawodowych oraz dodatku funkcyjnego dla ministrów.

Wiceminister to nie fachowiec

Najbardziej kontrowersyjne wydaje się podniesienie pensji wiceministrów z 8 do 17 tys. zł, czyli o 113 proc. Miało to rzekomo skłonić fachowców do zasiadania na stanowiskach sekretarzy stanu. Obecnie o nich trudno, w związku z czym na stanowiskach wiceministrów zasiadają od lat polityczni nominaci – czasem niezwykle marni, jak Adam Andruszkiewicz (Ministerstwo Cyfryzacji) oraz Janusz Kowalski (polityczny pitbull z Solidarnej Polski w Ministerstwie Aktywów Państwowych). Trudno jednak przypuszczać, że podwyższenie pensji skłoni specjalistów spoza polityki do ubiegania się o stanowiska sekretarzy stanu, które w polskich warunkach są stricte polityczne. Sankcjonuje to sama konstytucja, która w artykule 103 zakazuje łączenia stanowiska posła z najwyższymi urzędami w państwie, a wyjątek od tej zasady czyni właśnie dla członków Rady Ministrów i sekretarzy stanu. Stanowiska wiceministrów są żetonami w partyjnych negocjacjach i regularnie obsadza się je z partyjnego klucza, zależnie od układów koalicyjnych. Są więc z natury niepewne i zależą od politycznych gier – mało który fachowiec niemający politycznego zaplecza chciałby piastować funkcję, która grozi dymisją przy pierwszym z brzegu politycznym przesileniu.

Wiceministrowie nadzorują wykonywanie polityki rządu w poszczególnych departamentach. Merytoryczny zarząd nad konkretnymi departamentami sprawują ich dyrektorzy, którzy powinni być fachowcami. I najczęściej nimi są, a zarabiają więcej niż przyzwoicie. Według sprawozdania Szefa Służby Cywilnej za 2019 rok przeciętne wynagrodzenie na wyższych stanowiskach urzędniczych (dyrektorzy generalni urzędów, dyrektorzy departamentów w ministerstwach, dyrektorzy w Urzędach i Izbach Skarbowych itd.) wyniosło 13,3 tys. zł miesięcznie. Jednak w samych ministerstwach przeciętne zarobki na wyższych stanowiskach urzędniczych wyniosły 17 tys. zł – mowa o pełnym wynagrodzeniu, wliczając w to dodatki i nagrody. Najwyżsi urzędnicy w Polsce zarabiają więc bardzo dobrze – powyżej trzykrotności średniej krajowej – co plasuje ich wśród 2 proc. najlepiej zarabiających.

Trudno więc uznać, że mamy problem z wynagradzaniem fachowców piastujących najwyższe stanowiska w ministerstwach. Dyrektorzy zarabiają bardzo dobrze, a wiceministrowie na ich tle znacznie gorzej, jednak ci drudzy nie są fachowcami, tylko politykami. Dlatego uzasadnianie podwyżek płac dla wiceministrów chęcią przyciągnięcia fachowców to zwykłe mydlenie oczu. Ich efektem będzie tylko to, że polityczni nominaci na tych stanowiskach będą zarabiać więcej. Jeśli jest gdzieś problem w płacach w służbie cywilnej, to na niższych stanowiskach – inspektorów i specjalistów. Przeciętne wynagrodzenie specjalisty w służbie cywilnej w 2019 roku wyniosło 5,7 tys. zł, jednak w niektórych rodzajach urzędów – np. w urzędach wojewódzkich – zarabia się znacznie poniżej 5 tys. zł brutto. Jeśli więc chcemy usprawnić administrację, powinniśmy podwyższyć płace na stanowiskach specjalistycznych oraz samodzielnych stanowiskach urzędniczych. Rząd chce tymczasem iść w przeciwnym kierunku i na 2021 rok planuje zamrożenie płac w budżetówce.

Uczciwość za opłatą

Jednym z argumentów za podwyższaniem płac elit władzy jest walka z korupcją. Wyższe zarobki mają zmniejszać skłonność do łapówkarstwa wśród kluczowych osób w państwie. To oczywiście dosyć bezczelne postawienie sprawy – musicie nam więcej płacić, bo inaczej będziemy kradli. Większym problemem jest jednak to, że ta teza ma słabe umocowanie w badaniach naukowych. Przykładowo w jednym z badań Yesola Kweon i Weihua An dowodzą, że podnoszenie płac w rządzie bardzo przeciętnie wpływa na ograniczenie korupcji. Zwiększenie płac w rządzie o jedną jednostkę przekłada się na spadek poziomu percepcji korupcji o zaledwie jedną czwartą jednostki. Takie działanie jest skuteczne w największym stopniu w krajach spoza OECD – czyli słabiej rozwiniętych – jednak nawet tam zminimalizowanie korupcji wymagałoby siedmiokrotnego podniesienia płac rządowych.

Według badania Jacoba de Haana i Erika Dietzenbachera podniesienie płac rzeczywiście może przełożyć się na spadek korupcji. Jednak dotyczy to tylko krajów o dochodzie per capita według parytetu siły nabywczej (PPP) na poziomie 9 tys. dolarów lub mniej. W krajach o wyższych dochodach badacze nie zaobserwowali związku między podnoszeniem płac rządowych a spadkiem korupcji. Tymczasem PKB na głowę w Polsce według PPP wynosi ok. 35 tys. dolarów.

Bogaci kradną tak często jak biedni, czyli ile kosztuje poseł

Szereg badań zaprzecza również tezie, jakoby wzrost płac parlamentarzystów przekładał się na wyższą jakość legislacji. Według badania Raymonda Fismana i Nikolaja Harmona wzrost wynagrodzeń posłów do Parlamentu Europejskiego zwiększył odsetek posłów ubiegających się o reelekcję, ale jednocześnie spadło wykształcenie samych posłów mierzone jakością uczelni, które skończyli. „Wynagrodzenie nie ma zauważalnego wpływu na jakość legislacji. Wyższe pensje skutkują większą rywalizację polityczną” – czytamy w konkluzji ich badania. Według innego badania trojga tureckich naukowców po podniesieniu pensji części posłów z tureckiego parlamentu ich aktywność parlamentarna była o 12 proc. niższa od przeciętnej.

Nie ma więc żadnego uzasadnienia dla aż tak wysokich podwyżek płac polskich elit rządzących. Najwyżsi urzędnicy w ministerstwach, podobnie jak sami ministrowie, zarabiają bardzo dobrze – są wśród 2–3 proc. najlepiej zarabiających. Wiceministrowie zarabiają znacznie mniej, ale są partyjnymi nominatami, a nie fachowcami, więc nie ma powodu, żebyśmy im płacili więcej niż dwukrotność średniej krajowej, którą łącznie z dietą poselską obecnie otrzymują.

PiS postanowiło wybić zęby swojej własnej ustawie i należy się z tego cieszyć

Płace rządzących powinno się uprościć i powiązać z płacami Polek i Polaków – najlepiej z medianą – ale w parze z ewentualnymi podwyżkami powinno iść ograniczenie wszelkich dodatków, które zaciemniają obraz wynagrodzeń na szczytach władzy. Nie ma też dowodów naukowych potwierdzających tezę, że wzrost płac polityków przekłada się na poprawę ich jakości i uczciwości. Podniesienie płac polskim politykom nie sprawi, że w magiczny sposób wymienią się na lepszych – po prostu ci sami będą zarabiać znacznie lepiej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij