Kraj

Kulka: Noworoczna bajka z morałem, czyli piłkarskie podsumowanie 2011 roku

Z góry uprzedzam: to nie będzie obiektywne podsumowanie roku 2011 w sporcie. To będą bardzo subiektywne wspomnienia minionych 12 miesięcy z perspektywy kibica. Tekst Pat Kulki.

Z góry uprzedzam: to nie będzie obiektywne podsumowanie roku 2011 w sporcie. To będą bardzo subiektywne wspomnienia minionych 12 miesięcy z perspektywy kibica. To będzie bajka o tym, że dobro zwycięża, chciwość nie popłaca, a łapczywy smok zostaje pokonany. Taka bajka z morałem, na Nowy Rok.


Od paru dekad jestem wierną kibicką mojej drużyny; od lat jestem na stadionie na każdym meczu „u siebie”, a wszystkie mecze wyjazdowe oglądam wraz z innymi kibicami w przystadionowym klubowym pubie; mam karnet i swoje prywatne krzesełko na pięknie odbudowanym stadionie, na którym moimi sąsiadami jest dwadzieścia tysięcy osób, które tak samo jak ja regularnie pojawiają się tam w jednym celu – żeby kibicować zawodnikom klubu, który jest bliski naszym sercom.


Ani razu w mojej kibicowskiej karierze nie złamałam prawa, nigdy w życiu nie rzuciłam racą ani petardą, kibicując zawsze skupiam się na dopingowaniu moich zawodników, a nie na obrażaniu drużyny przeciwnej, nigdy nie próbowałam przemycić na stadion noży, kastetów czy innej broni. Pomimo tego wiosną 2011 premier mojego kraju nazwał mnie przestępcą; wojewoda, w reakcji na niedociągnięcia w ochronie obiektu sportowego na drugim końcu Polski za karę zamknął mój stadion na kolejne spotkanie, a w prasie rozpętała się zmasowana nagonka przeciwko kibicom (czyli także przeciwko mnie), bo oto nagle ustalono odgórnie, że każdy kto chodzi na mecze jest kibolem (co przypomina mi nieco logikę rodem z Misia: „Złodziej! I pijak! Bo każdy pijak to złodziej!”).


Nagonka medialna sięgała granic absurdu – nagle każdy, kto potrafił utrzymać ołówek w dłoni, stał się ekspertem od sportu i trapiącej nasze społeczeństwo plagi zwolenników sportu! Całymi tygodniami w opiniotwórczych dziennikach dzień w dzień ukazywały się cięte, acz niedorzeczne teksty dziennikarzy wszelkich możliwych specjalizacji (od ekonomistów po pogodynki) udowadniające, jak to zło świata całego ma jedną jedyną przyczynę, a jest nią tzw. kibolstwo.

 

Ale ten medialny szum był jedynie wierzchołkiem góry lodowej, jaką były przedwyborcze przepychanki polityczne i przekomiczna zabawa w złego policjanta (straszącego społeczeństwo wizją żądnych krwi zbrojnych hord stadionowych bandytów ruszających na ulicę, by pod pretekstem umiłowania do barw klubowych, grabić i rabować, pogłębiając przy okazji kryzys gospodarczy), któremu dzielnie stawia czoło wujek-samo-dobro (którego anielskie serduszko wie, że stadiony pełne są li tylko i wyłącznie patriotów gotowych odwdzięczyć się za to wujowskie wsparcie głosami w wyborach). 

Niestety bezinteresowna dobroć przesłoniła nieco wujowskie racjonalne myślenie i nie dostrzegł, że protestowanie przeciw jednej partii nie ma nijakiego przełożenia na popieranie jej przeciwników. Brutalnie przejechała się na tym nie tylko cała partia, przegrywając z kretesem w wyborach, ale i indywidualnie ci, którzy poręczali za zupełnie im nieznanego człowieka (już niezależnie od jego domniemanej winy czy niewinności), robiąc z niego patriotycznego męczennika XXI wieku. Swoją drogą ciekawa jestem, jakie to uczucie poświęcić 22 lata nieprzerwanego zasiadania w Senacie w zamian za ulotną nadzieję na wyborczy sukces.


I tak oto, zapewne zupełnie niezamierzenie, politycy zafundowali mi prezent, o jakim marzyłam od lat – kibicowskie zjednoczenie ponad podziałami. Pozostałe z moich marzeń dotyczących polskiej piłki spełniają się już od dawna, niezależnie od politycznych gierek: stadiony, na które zamiast kilku tysięcy przychodzi po kilkadziesiąt tysięcy fanów (w tym rodziny z dziećmi, które dzięki prężnie rozwijającej się infrastrukturze stadionowej w całym kraju, mogą czuć się w pełni bezpiecznie); mecze, w oprawie których świece dymne czy petardy zdarzają się sporadycznie (a nie, jak jeszcze kilka lat temu, masowo i na niemal każdym spotkaniu); drużyny Ekstraklasy święcące triumfy w europejskich pucharach nie tylko w fazie grupowej, ale i w rundzie wiosennej.


A morał z tej bajki płynie taki, że cesarzowi co cesarskie, kibicom co piłkarskie, a politykom nic do tego. I właśnie tego chyba warto sobie życzyć na Nowy Rok: żeby piłkarskie emocje miały charakter czysto sportowy, niezależnie od noszonych barw klubowych czy narodowych, żeby tegoroczne rozgrywki Euro 2012 były okazją do radości, a nie wstydu, żeby stadionowa frekwencja szybowała jeszcze bardziej w górę i żeby polska piłka rosła w siłę. Oby nam się!

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij