Za hasłami o prawie kobiety do wyboru stoi głębokie przekonanie, że w tym wyborze należy kobietom zaufać. Kobiety są dorosłe, mądre i odpowiedzialne i same wiedzą najlepiej, co jest dla nich dobre. Znają swoje życie i swoje możliwości.
Przez cały weekend trwało przeliczanie, ile osób ostatecznie wzięło udział w Czarnym Piątku. Ewa Majewska szacuje liczbę uczestniczek i uczestników na co najmniej 90 tysięcy, biorąc pod uwagę protesty w całej Polsce oraz międzynarodowe protesty solidarnościowe. Organizatorki oceniają, że w samej tylko Warszawie w proteście rotacyjnie wzięło udział 90 tys. osób. Ale liczby to nie wszystko.
czytaj także
Blokada miasta
Poruszyła mnie niezmiernie bezpardonowość Czarnego Piątku. Ustawienie praw kobiet jako absolutnego priorytetu, wobec którego słabsze są wszystkie korki, dedlajny i piątkowe wyjazdy z miasta. Do tego – co podkreśliła w swoim wystąpieniu Marta Lempart z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet – fakt, że w piątek ostatecznie nie odbyło się posiedzenie komisji polityki społecznej, nie zmienił planów demonstrantek. Bo to demonstrantki decydują, kiedy wyjdą na ulice. To przesunięcie – już nie reaktywne wyczekiwanie na zmiany w harmonogramie głosowań, ale aktywny pokaz siły – jest moim zdaniem bardzo ważne.
Pierwszy raz tak wielki protest społeczny i to w obronie praw kobiet został zorganizowany w dzień powszedni w taki sposób, że zablokował centrum Warszawy w najbardziej newralgicznym czasie w tygodniu, czyli w piątek po południu. Owszem, Czarny Poniedziałek też odbył się w dzień roboczy, ale jednak poza głównymi arteriami. Przez wiele lat wszystkie protesty społeczne – Manify, Parady Równości, a w ostatnich latach demonstracje KOD-u – odbywały się w weekendy. Żeby korków nie robić, żeby ludziom łatwiej było dotrzeć, takie czy inne wyjaśnienia – oparte na taktyce ustępstw. Także podczas czterech dni protestów związkowych we wrześniu 2013 roku główna demonstracja miała miejsce w sobotę. Marsz Niepodległości, mimo że w niektórych latach liczniejszy niż piątkowa demonstracja w Warszawie, również odbywa się w dzień wolny.
Gdzieś w mediach społecznościowych można przeczytać teksty rozmaitych „wujków dobra rada” utyskujących, że mogło być lepiej, więcej, ostrzej, że demonstracja powinna była zalać miasto, i radzących, by „wyguglać sobie protesty górników”. Nie muszę nic guglać, bo wiem, że warszawska demonstracja w Czarny Piątek była bezprecedensowa – poprzez połączenie liczebności / skali (55 tys. ludzi), tempa zorganizowania (kilka dni) oraz decyzji o blokadzie centrum w piątek po południu. Tych wszystkich warunków naraz nie spełniła do tej pory żadna demonstracja jakiegokolwiek ruchu społecznego. Dla porównania – demonstracje górników to ok. 10 tys osób, słynna demonstracja Samoobrony z początku lat 2000 to 16 tysięcy.
Ciekawe za to, że protesty związkowe stają się nagle pozytywnym punktem odniesienia. Być może jest tak, że każda metoda jest dobra, by skrytykować działanie kobiet, i nawet znienawidzone w mainstreamie przez lata protesty górników nagle stają się „dobrą praktyką”?
czytaj także
Niemniej – odkładając ten pretensjonalny mansplaining na bok – repertuar związkowych protestów jest spory i jest się czym inspirować – demonstracje, blokady przejść dla pieszych, rond, okupacje budynków publicznych, wywożenie na taczkach, palenie opon, głodówki, miasteczka okupacyjne. Mam wrażenie, że bierne formy protestu, jak miasteczka namiotowe, się już zdewaluowały, a głodówki – jak te stosowane ostatnio przez lekarzy rezydentów, a wcześniej przez pielęgniarki, są aktem szlachetnym, ale jednak opartym na autoagresji, który robi niewspółmiernie małe wrażenie w stosunku do poświęceń. Natomiast wszystkie obśmiewane przez lata aktywne formy protestu czekają na swój comeback.
Od razu można dodać, że nie będzie łatwo – pokazało to wyciągnięcie z tłumu przez policję kilku kobiet, które odpaliły świece dymne. Policję kilka rac w dłoniach kobiet martwi bardziej niż morze rac odpalanych przez mężczyzn 1 sierpnia czy 11 listopada. Nie ma w tym żadnego sensu oprócz tego oczywistego – zastraszania i dyscyplinowania kobiet.
Kościół to gracz polityczny – i tak został potraktowany
Nie można rozpatrywać Czarnego Piątku bez zwrócenia uwagi, że poprzedzony został protestami pod diecezjami w całym kraju. Pod warszawską kurią przemówienia były mocne, ale najbardziej gorszącą ich częścią było przywołanie słów i działań kleru: cytaty z ojców Kościoła, historia dziecka urodzonego na plebanii, które zmarło w wyniku nieudzielenia pomocy przez księdza-ojca (nie został za to pociągnięty do odpowiedzialności), oraz braku rzetelnego rozliczenia się z pedofilii wśród księży. To wszystko pokazuje, jak fasadowo traktuje się w polskim Kościele katolickim prawa i godność dzieci – potrzebne są tylko jako fantazja o „nienarodzonych”. Protest zakończył się powieszeniem wieszaków na bramie kurii.
Sekielski: Księża wykorzystują seksualnie dzieci. Ludzie to wiedzą, a mimo tego milczą. Dlaczego?
czytaj także
Kościół katolicki nie zrobił nic nowego, po prostu po raz pięćsetny wmieszał się w politykę, dyscyplinując polityków – ale pierwszy raz został potraktowany zgodnie z rolą, którą przyjął – jako aktor polityczny, którego można krytykować i wyśmiewać. Kilka lat temu Manifa przeszła pod hasłem przecięcia pępowiny łączącej Kościół katolicki i polskie państwo. Protest pod kurią, czyli niemalże już bezpośrednia konfrontacja, jest kolejnym krokiem w kwestionowaniu tej symbiotycznej, patologicznej relacji.
W jednym tygodniu kobiety zerwały więc z dwiema „świętościami” – potraktowały kurię jako zwyczajną siedzibę politycznego gracza, a ulice zagarnęły dla siebie, za nic mając celebrowany zwykle w stolicy prymat samochodów i ogólnego pośpiechu.
czytaj także
To nie wszystko, na co nas stać
Czy ludzi trzeba było przekonywać do Czarnego Piątku? Mam wrażenie, że nie, co też ma znaczenie historyczne. Może dlatego, że rozegrało się to w tak krótkim czasie, co sprawia, że nawet nie starczyło czasu na jakieś filmiki ze znanymi osobami przekonującymi do protestu, specjalne statusy, obwieszczenia. Ludzie po prostu wyszli na ulice, a Ogólnopolski Strajk Kobiet fantastycznie to zorganizował i skoordynował.
Najlepszym paliwem do protestów jest mizoginia rządzących – nie trzeba przekonywać ludzi, wystarczy, że posłuchają wypowiedzi posłów i hierarchów kościelnych. Ten poziom nienawiści do kobiet wielu osobom zaciska dłonie w pięści i każe wyjść na ulice.
Najlepszym paliwem do protestów jest mizoginia rządzących – nie trzeba przekonywać ludzi, wystarczy, że posłuchają wypowiedzi posłów i hierarchów kościelnych.
Mam wrażenie, że choć Czarny Piątek był spektakularny, to i tak jeszcze nie wszystko, na co stać protestujące – mamy znacznie więcej siły i możemy zrobić znacznie więcej. Za każdą protestującą na ulicach kobietą stoi wiele kolejnych. Część nie mogła wyjść, choć chciała, część dopiero zaczyna zastanawiać się nad tym, co właściwie polskie prawo antyaborcyjne znaczy w ich życiu. To ważne, by pamiętać, że demonstracje to nie tylko wydarzenia, ale także procesy zmieniające sposób myślenia, przez co ich wpływ jest długofalowy.
Warte podkreślenia jest to, że po dwóch czy prawie dwóch latach funkcjonowania zarówno Dziewuchy Dziewuchom, jak i Ogólnopolski Strajk Kobiet potwierdziły swoją wiarygodność. Może paradoksalnie dlatego, że nikt ich nie namaszcza na zbawczynie narodu, jak to czyniły media z Mateuszem Kijowskim, który obsadzony został przez partyjnych liderów w roli „słabego króla silnych magnatów”. Sam miał niewiele ciekawego do powiedzenia i ostatecznie niekoniecznie rozumiał wartości, w obronie których występował. Był potrzebny w czasie, gdy po przegranych wyborach 2015 roku żaden z liderów parlamentarnej opozycji nie mógł jednoznacznie objąć przewodniej roli w ruchu społecznym bez konfliktu z innymi. Wiarygodność parlamentarnej opozycji ostatecznie zweryfikowało styczniowe odrzucenie wniosku Ratujmy Kobiety, jasno pokazujące, że ci ludzie ani nie uważają praw kobiet za priorytet, ani nie umieją wykonywać swojej pracy porządnie. Jedyne, co im wychodzi, to zaplątanie się we własne nogi.
czytaj także
Dlatego uważam, że kobiety powinny iść do polityki i powinno być ich tam jak najwięcej. I jednocześnie, że powinny współpracować w imię konkretów i wartości, a nie blatować się w imię interesików. Ten dwuletni ruch wykreował wiele liderek, fantastycznych organizatorek, na które już teraz chciałoby się głosować. Pytanie, gdzie znajdą miejsce na scenie politycznej.
Jednocześnie, jeśli chcieć wyciągnąć wnioski ze skutecznych protestów związkowych, czyli słynnych górniczych demonstracji, to trzeba podkreślić, że to nie liczebność na ulicach dała im zwycięstwa. Przez lata górnicy stanowili zwarty elektorat, z którym liczyły się kolejne rządy. To wielka grupa społeczna złożona z całych rodzin i śląskich społeczności, rozliczająca polityków z działań na rzecz górników. Rozliczajmy więc polityków z działań na rzecz kobiet. Niech prawa kobiet będą naszym priorytetem, a my – twardym elektoratem tej sprawy.
Potrzeba nam zaufania
Nie można sprowadzać kobiecej działalności wyłącznie do „spraw do załatwienia”. Moim zdaniem tym, co idzie za tą wielką falą działań, jest feministyczny model etyczny – jedyny, który może się przeciwstawić populizmowi podlanemu mizoginią, ksenofobią i rasizmem. Jego sednem jest zaufanie.
Za hasłami o prawie kobiety do wyboru stoi głębokie przekonanie, że w tym wyborze należy kobietom zaufać. Kobiety są dorosłe, mądre i odpowiedzialne i same wiedzą najlepiej, co jest dla nich dobre. Znają swoje życie i swoje możliwości.
To ufanie sobie nawzajem może promieniować dalej. Może znieść klimat dyscyplinowania i karania przenikający polskie życie polityczne, odciskający piętno na życiu społecznym. Brak zaufania do kobiet przenika wiele sfer życia – krytykuje się i dyscyplinuje i bezdzietne kobiety, wypominając im brak dziecka, i młode matki, wypominając niewłaściwe zajmowanie się dzieckiem, poucza się, jak mają mówić, zachowywać się, wmawia się, że „kobiety nie wiedzą, czym jest aborcja” (to przywołana przez działaczkę OSK wypowiedź posła podczas posiedzenia komisji praw człowieka), „nie wiedzą, przeciwko czemu protestują”, jak również, że używają niewłaściwych pojęć, organizując protesty – bo najlepiej w ogóle nie wspominać, że chodzi o aborcję.
czytaj także
Wszystkie te połajanki, szyderstwa i protekcjonalne pouczanie mają jeden mianownik – brak zaufania do kobiet mocno osadzony w mizoginii, przekładający się na dyscyplinowanie i dzielenie. Zamysł polityczny PiS-u opiera się na bezustannym segregowaniu ludzi – czy to będzie segregowanie rodzin według kryteriów 500+, czy segregowanie na etnicznie właściwie i niewłaściwie urodzonych – to dobrze współgra ze starymi segregującymi podziałami na przedsiębiorczych i leniwych, zasługujących i niezasługujących, wynikających z neoliberalnego podejścia.
Aby dobrze wykorzystać lekcję Czarnego Poniedziałku i Czarnego Piątku, potrzeba nam znacznie więcej współpracy i zaufania – najpierw do kobiet, potem do wszystkich. Żeby odwrócić ten głęboko zakorzeniony mechanizm dzielenia i wartościowania, postawmy kobiety i ich prawa w centrum. Przestańmy traktować działania rządu wokół zakazu aborcji jako zasłonę dymną dla załatwiania „ważniejszych spraw”. Prawo kobiet do wyboru jest wystarczająco ważną sprawą, a dyscyplinowanie i karanie kobiet jest wystarczająco wielkim zagrożeniem.
Niech sobie mówią, ale po co ich słuchać?
Przestańmy też z taką uwagą słuchać znanych osób wyznaczających, kto ma prawo do aborcji, a kto nie. Bajania znanych dziennikarek i publicystek o tym, że w ramach „kompromisu aborcyjnego” czują się bezpiecznie, albo wynurzenia znanego rapera o sprzeciwie wobec „sportowej aborcji” pokazują przede wszystkim skalę ich oderwania od życia. Mogą tak mówić, bo ich spokój wynika z zamożności. To pieniądze dają poczucie bezpieczeństwa w razie, gdyby same i sami musieli dokonać wyboru, i poczucie uprawomocnienia do wygłaszania opinii na temat życia innych.
Podlane oczywiście jest to sporą dawką niewiedzy, bo właściwie czym jest ta „sportowa aborcja”? Jeśli w latach 1956-1993 były kobiety, które przerywały ciążę wiele razy, to wynikało to przede wszystkim z braku porządnej antykoncepcji. Teraz te dyscyplinujące teksty za utrzymaniem „kompromisu” i przeciwstawianie się prawu do aborcji na życzenie przypominają prawicowe dyrdymały o „nastolatkach, które połykają pigułki po jak cukierki”. Nie ma takiego zjawiska. Ani nastolatki, ani dorosłe kobiety nie biorą masowo pigułki po.
A przede wszystkim: brak zakazu aborcji nie oznacza jej nakazu. Oznacza po prostu przekazanie kobietom prawa do decydowaniu o swoim życiu i zaufanie ich odpowiedzialności. Całe moje pokolenie boomu demograficznego urodziło się w czasach, gdy aborcja na życzenie była dostępna. Tymczasem największy spadek demograficzny odnotowano w Polsce w czasach po wprowadzeniu zakazu aborcji z trzema wyjątkami. Ale jakoś ten dyscyplinujący przekaz odmawiający kobietom prawa do odpowiedzialności cały czas się sprzedaje, bo opiera się na niezwykle mocno ugruntowanej, wręcz wrośniętej w nasze życie społeczne mizoginii.
Przede wszystkim: brak zakazu aborcji nie oznacza jej nakazu. Oznacza po prostu przekazanie kobietom prawa do decydowaniu o swoim życiu i zaufanie ich odpowiedzialności.
Musimy się temu przeciwstawić. Niech sobie mówią – pytanie, po co ich słuchać? Niech naszym głównym zadaniem będzie wsłuchanie się w opinie o prawie do wyboru i prawie do aborcji osób, które są po prostu z klasy średniej czy klasy pracującej, z mniejszych miast, z peryferii rynku pracy, zakredytowanych po uszy we frankach, pracujących w specjalnych strefach ekonomicznych. Z różnych stron, w różnych sytuacjach życiowych. Musimy wsłuchać się w ten wielogłos i go upowszechniać, a przede wszystkim zaufać i przekonywać do zaufania. Jesteśmy w tym razem i rozmawiajmy, nie zostawiajmy żadnej kobiety samej sobie. Nie pozwólmy, by kobiety wątpiły w swoje wybory i by dopadał je ten dyscyplinujący ton ludzi, którzy nie mają pojęcia o niczym. Słuchając działaczek organizujących ostatnie protesty, przekonana jestem, że to już się dzieje – moim marzeniem jest, by działo się na jeszcze większą skalę.
Aborcja bez tłumaczeń i bez wstydu [rozmowa z Karoliną Więckiewicz]
czytaj także
Podczas Czarnego Piątku moje feministyczne i prawie-że kombatanckie serce przepełniała duma, gdy widziałam tyle mocno feministycznych haseł niesionych i skandowanych przez ludzi, których kompletnie nie znam. W 2007 roku, gdy PiS chciał wpisać ochronę życia od poczęcia do konstytucji, pod Sejmem stała nas garstka. W Czarny Piątek pod Sejmem bez żadnego wysiłku zagłuszyłyśmy nagłośnienie zygotarian, a potem zablokowaliśmy centrum miasta. Niezależnie od tego, czy ludzie mówią, że to „tylko obrona kompromisu”, czy „demonstracja kobiet, nie feministek”, te demonstracje, akcje, te wszystkie działania odbywają się w feministycznym duchu, bo najczęstszym hasłem jest prawo wyboru kobiety. To jest najlepsza odpowiedź na mizoginię. A co za tym idzie, na populizm, segregację, rasizm i cały ten szit. Długofalowo jestem naprawdę dobrej myśli.
**
OGLĄDAJ DALEJ: Przy kawie o sprawie