Linia obrony została już wstępnie rozrysowana przez Adama Michnika i „Gazetę Wyborczą” i chętnie podchwycona choćby przez Tomasza Lisa: ochrona pedofilów to nie jedyny, ani tym bardziej najważniejszy element papieskiej spuścizny, którą trzeba oceniać wielowymiarowo.
Wydaje się, że słynne papieskie „Nie lękajcie się” odczytywane powinno być nie tylko jako apel do wiernych, ale przede wszystkim do kumpli po komży, którzy, jeśli zdarzyło im się molestować seksualnie jakieś dziecko, mogli ze strony Wojtyły liczyć nie tylko na współczucie, ale i na parasol ochronny. Tak przynajmniej wynika m.in. z najnowszych dokumentów: reportażu Franciszkańska 3 Marcina Gutowskiego czy czekającej na premierę książki Maxima Culpa, opowiadającej o tym, co Jan Paweł II wiedział.
czytaj także
W ten sposób padł – przynajmniej w sferze faktograficznej – ostatni bastion taktyki trzech małpek, palenia głupa, odwracania wzroku. Padł mit o niewiedzącym papieżu. Nie, Wojtyła nie tylko wiedział – Wojtyła to tolerował, a w przerzucaniu pedofilów po parafiach aktywnie uczestniczył. Wojtyła naprawdę okazał się bestią z Wadowic, już nie tylko z memów, ale w realu.
Bo zaiste trzeba być bestią, żeby kogoś, kto molestuje dzieci, przerzucać do innej parafii, by tam mógł molestować kolejne. „Bóg” jeden wie, ile osób odebrało sobie życie na skutek pedofilskiego papa mobile, do którego „nasz Ojciec Święty” wsadzał pedofilów i wysyłał w podróż po kraju, a potem świecie.
Jeśli dodamy do tego odkryte niedawno sensacje na temat sadomasochistycznego biczowania przez Sapiehę, historie molestowania przez prałata Jankowskiego i przyjaźń kardynała Dziwisza ze zwyrodnialcem biskupem Marcialem Macielem Degollado, wydaje się, że historia najwyższych kapłanów w Polsce powinna być napisana na nowo. Nawet jeśli Polacy na co dzień wolą czytać w gazetach i oglądać w kinach historie tak fajnych księży jak ks. Kaczkowski.
Z samego faktu, że koledzy Wojtyły zostali złapani dosłownie z opuszczonymi spodniami, a ten im pomagał to tuszować, nie wynika jednak, że z dnia na dzień padł też bałwochwalczy kult religijny zwany janopawlizmem. Wręcz przeciwnie, teraz, być może w ostatnim uniesieniu, ten „nurt intelektualny” może uderzyć z podwójną mocą. Próby wyparcia mogą być równie głośne i groteskowe co samo bałwochwalstwo.
czytaj także
Wszyscy przecież znamy te sceny, w których parafianie i prawicowi politycy bronią proboszcza przed zarzutami gwałtów. Wszyscy pamiętamy, jak niemal cała klasa polityczna broniła Polańskiego w sprawie gwałtu ciągnącej się przez 50 lat, jak broniła kapusiów donoszących do SB. Znamy, nie tylko z internetu, kibiców piłkarskich, którzy nie wierzą w korupcję swoich klubów albo gwałcenie przez piłkarzy bezbronnych kobiet.
Wbrew przewidywaniom niektórych propagandzistów, nie tylko „ciemny lud ze wsi” będzie bronił Wojtyłę. Będzie stała za nim masa wiernych, w tym także polityczni celebryci oraz twórcy libkowych narracji. Linia obrony została już zresztą wstępnie rozrysowana przez Adama Michnika i „Gazetę Wyborczą” i chętnie podchwycona choćby przez Tomasza Lisa: ochrona pedofilów to nie jedyny, ani tym bardziej najważniejszy element papieskiej spuścizny, którą trzeba oceniać wielowymiarowo.
Niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się nie oburzali na to zakłamanie, relatywizowanie i próbę obrony nie tylko papieża, ale także własnych życiorysów i młodzieńczych wyborów, to w tym szlamie jedno może być zaskakujące. Otóż relatywizujące, wielogłosowe zagospodarowanie tego mechanizmu wyparcia może być tym, co przeszkodzi PiS w konstruowaniu przekazu: atakują świętego Jana Pawła II, więc atakują twoją wiarę!
czytaj także
Jasne, PiS będzie próbował tym grać. W końcu potrafią zrobić kampanię o Tusku nakazującym Polakom jeść robaki. Ale przy głośnych sporach o dorobek papieża Polaka po stronie antywojtyłowej trudno będzie pisowcom wmówić, że wszyscy na opozycji rzucili się do ataku na Kościół.
To paradoks najbliższej kampanii. Radykalny atak całej opozycji na kult papieża wzmocniłby PiS przez mimowolne zdyscyplinowanie pisowskich wyborców, którzy poszliby do urn, by zaprotestować „przeciwko atakowi na naszego Ojca Świętego”. Jednak w przypadku, gdy opozycja będzie mówić różnym głosem, taktyka manichejskiego podziału, w której wyspecjalizował się Kaczyński, nie powinna przynieść rządzącym aż tak wymiernych korzyści.
Oznacza to, że część polityków centrum i prawicy, dzięki swojemu relatywizmowi i zakłamaniu, może utrzymać przy sobie tych wyborców, którzy ten relatywizm podzielają.
Z kolei przed Lewicą roztacza się miraż potężnego paliwa antyklerykalnego, który może przyciągnąć zawiedzionych wyborców centrum. Przez ostatnią dekadę polscy lewicowcy po to paliwo sięgali bez większego entuzjazmu, zwłaszcza w zestawieniu ze skalą ujawnionych skandali pedofilskich i bijącego po oczach zblatowania kleru z politykami prawicy, które m.in. dzięki filmom Sekielskich trudno zbyć stwierdzeniem, że „nikt nie wiedział”.
czytaj także
Problem jednak w tym, że istnieją różne antyklerykalizmy. Postulat powołania Komisji do spraw Zbrodni Pedofilii w Kościele katolickim to jedno. Postulat burzenia pomników i biegania z antykatolickimi pochodniami to drugie. Przypomnę, że w Polsce nie burzy się nawet pomników żołnierzy Armii Czerwonej, nawet jeśli większość społeczeństwa z oczywistych powodów czuje do niej wyłącznie nienawiść. Burzeniu pomnika Jankowskiego nie przypadkiem przeciwny był choćby prezydent Adamowicz.
Nie zdziwię się zresztą, jeśli PiS lada moment celowo nazwie jakąś budowlę imieniem Jana Pawła II albo postawi mu pomnik w centrum Warszawy. W końcu będą chcieli jak najmocniej przejechać prętem po klatce. Szczęśliwie brak jednej, wspólnej listy wyborczej sprawia, że tym razem opozycja może nie dać się zagonić do narożnika.
czytaj także
Upadek kultu Jana Pawła II będzie dokonywał się poprzez kolejne paroksyzmy zawiedzionych wiernych, gdzie zaprzeczenie, gniew, targowanie się i wszystkie inne elementy żałoby będą na siebie nachodzić i wybuchać społeczeństwu w rękach. Im bardziej jednak ten proces, dziś, w trakcie kampanii wyborczej, będzie po katolicku zakłamany, tym trudniej – paradoksalnie! – będzie PiS ustawić wszystkich swoich przeciwników jako przeciwników wiary.
Być może po raz pierwszy papieskie kłamstwo się do czegoś przyda. Wszak jeśli o Wojtyle po swojemu „kłamać” będą Hołownia, Zandberg, Kosiniak-Kamysz i konserwatywne skrzydło PO, to PiS swojej narracji jedynego obrońcy wiary wyborcom po prostu nie sprzeda.