Biedroń nie został polskim Macronem, Wiosna nie zrewolucjonizowała polskiej sceny politycznej, nie wyprowadziła nas poza stare podziały polityczne. Porażka Wiosny skończyła się jednak wyjątkowo miękkim lądowaniem. W nowej formacji władze mają być wybrane według parytetu. To bardzo hojne dla Wiosny rozwiązanie.
Jak ogłosił Włodzimierz Czarzasty, uprawomocniła się decyzja sądu o rejestracji partii Nowa Lewica. Proces zjednoczenia Wiosny i SLD dobiega końca. Nowa partia musi jeszcze zorganizować kongres założycielski, wybrać władze, przyjąć program – co z racji ograniczeń pandemicznych przeciągnie się najpewniej do lata. Co ta konsolidacja oznacza dla lewej strony polskiej sceny politycznej?
Zwycięska porażka Wiosny
Najbardziej oczywisty efekt to zniknięcie z polskiej sceny politycznej dwóch podmiotów: Wiosny Biedronia i SLD. Dla tej pierwszej rozpłynięcie się w nowym projekcie oznacza ostateczny koniec własnego projektu politycznego. Koniec zakończony porażką. Główne cele, jakie Wiosna stawiała sobie, gdy rodziła się na początku 2019 roku, nigdy nie zostały osiągnięte. A nawet gorzej: nigdy nie udało się do nich zbliżyć. Cały polityczny projekt pogrzebał już głęboko rozczarowujący wynik nowej formacji w wyborach europejskich wiosną 2019 roku. Wiosna ledwo przekroczyła próg wyborczy i wprowadziła zaledwie trzech europosłów. Biedroń uwikłał się później w bezsensowną, osłabiającą go politycznie kontrowersję wokół tego, czy obiecał, czy nie obiecał oddać mandat po wyborach.
Po wyborach europejskich było już oczywiste, że Biedroń nie zostanie polskim Macronem, że Wiosna nie zrewolucjonizuje polskiej sceny politycznej, nie wyprowadzi nas poza stare podziały polityczne (PO-PiS, postkomuna-postsolidarność, prawica-lewica), nie stanie się platformą pozwalającą radykalnie upodmiotowić obywateli wobec zawodowej klasy politycznej. Przypieczętował to więcej niż słaby wynik Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich w 2020 roku.
Dziś, jeśli ktoś faktycznie wydaje się uosabiać dla swoich wyborców wyjściową obietnicę Wiosny – całościowej przebudowy sceny politycznej i jej relacji z obywatelami – to jest to raczej Szymon Hołownia i Polska 2050 (w wersji nie socjalliberalnej, ale liberalno-chadeckiej) niż Biedroń i Wiosna.
czytaj także
Jednocześnie porażka Wiosny skończyła się dla partii wyjątkowo miękkim lądowaniem. W nowej formacji władze mają być wybrane według parytetu obu partii. To bardzo hojne dla Wiosny rozwiązanie. Politycy wywodzący się z Wiosny, tacy jak Krzysztof Gawkowski, staną się naturalnie liderami średniego pokolenia nowej formacji. Można się też spodziewać, że w większości postulatów i szczegółów program Nowej Lewicy nie będzie odległy od tego, co konkretnie proponowała Wiosna – poza mglistymi obietnicami o rewolucyjnej odmianie polskiej polityki.
Pod wielkim znakiem zapytania pozostaje tylko to, jaką rolę w tej nowej formacji odegra Robert Biedroń, którego mandat w Brukseli wygasa dopiero w 2024 roku. W jakim stopniu nowa, zjednoczona formacja będzie w stanie – jak to udało się w kampanii parlamentarnej w 2019 roku – zagospodarować polityka o wielkich, liderskich ambicjach? Czy można wyobrazić sobie Biedronia w roli przyszłego lidera całej Nowej Lewicy? Jej kandydata w wyborach prezydenckich w 2025 roku? Na razie polityczna gwiazda Biedronia – mimo przyzwoitej roboty w Parlamencie Europejskim – wydaje się mocno przygasła, ale kilka lat to w polityce bardzo dużo.
„Patrioci SLD” i jego „grabarze”
Powstanie Nowej Lewicy oznacza też zejście ze sceny politycznej sztandaru SLD. W przeciwieństwie do Wiosny to marka o sporych jak na polską historię tradycjach. Od 1989 roku SLD (najpierw jako koalicja kilku lewicowych sił, potem jako partia) pozostawało obecne na polskiej scenie politycznej. Rządziło przez osiem lat, dało nam najlepszego prezydenta w III RP, czterech premierów, niezliczoną liczbę marszałków, posłów i ministrów. To rządy SLD doprowadziły do końca negocjacje z Unią Europejską – za co premierowi Millerowi, przy wszystkich powodach do krytyki tej postaci, należy się wieczny szacunek Polek i Polaków – utworzyły Polski Instytut Sztuki Filmowej, najbardziej udaną instytucję polityki kulturalnej III RP, próbowały ucywilizować przepisy o zdrowiu reprodukcyjnym (co zablokował Trybunał Zolla), prowadziły rozsądną politykę historyczną, w której mogło rozpoznać się całe społeczeństwo, nie tylko zawodowi rekonstruktorzy Narodowych Sił Zbrojnych.
Z drugiej strony, te same rządy wprowadziły prawo umożliwiające eksmisję na bruk, uwikłały się w bezsensowną wojnę w Iraku, w wielu kwestiach, ze stosunkiem do Kościoła katolickiego na czele, były znacznie bardziej zachowawcze, niż było to konieczne, wreszcie nie umiały znaleźć sensownej odpowiedzi na kryzys (z dwucyfrowym bezrobociem), jaki odziedziczyły po rządach AWS i wychładzaniu gospodarki przez Balcerowicza – choć nikt nie miał wtedy łatwych, pewnych rozwiązań, jak to szybko zrobić.
czytaj także
Czy biorąc pod uwagę tę historię – nawet jej mniej chwalebne karty – warto likwidować polityczny brand SLD? W rolę leżącego Rejtanem „patrioty Sojuszu” wcielił się Leszek Miller. W czwartek ogłosił, że odchodzi z partii. W wywiadach nazywa Włodzimierza Czarzastego i obecne przywództwo Sojuszu „grabarzami” formacji. Deklaruje, iż nie godzi się, by jego i kolegów z SLD traktować jak mebel, który można przesuwać, jak masę spadkową, którą można wnieść jako kapitał na poczet nowego politycznego projektu. Zarzuca też Czarzastemu i obecnym liderom, że zjednoczenie jest nielegalne, sprzeczne z odpowiednimi procedurami zapisanymi w statucie partii.
Jak bardzo podobne diagnozy podziela SLD-owski aktyw? Do jakiego stopnia czuje on, że traci swoją własną partię na rzecz sojuszu z pozbawioną znaczenia „partią sezonową”? To jedno z pytań ważnych dla przyszłych sukcesów Nowej Lewicy. Warto też pamiętać, że Miller już raz opuszczał SLD – we wrześniu 2007 roku. Powodem znów był „SLD-owski” patriotyzm, a konkretnie sprzeciw wobec startu Sojuszu z list koalicji Lewica i Demokraci. Albo, jak twierdzą złośliwi, fakt, że Miller nie dostał jedynki na tej liście. Niezależnie od powodów odejścia, były premier wrócił do Sojuszu w 2010 roku, a rok później ponownie objął kierownictwo w partii.
Czy dziś podobny scenariusz może się powtórzyć? Wątpię, trudniej jest odwrócić zjednoczenie dwóch partii i utworzenie nowej, niż wyjść z koalicji. Scenariusz z kłótnią o legalność powstania Nowej Lewicy, w stylu sporu Bielana z Gowinem, chyba nie leży na stole. Pomysł Millera na SLD ma dziś jeszcze mniejsze szanse niż w roku 2011. Wyborczyni Lewicy w trzeciej dekadzie XXI wieku niekoniecznie musi być dziś patriotką SLD, raczej nie ma dla niej znaczenia podział postkomunistyczny, a czasy, gdy Miller był premierem, to – znów, przy całym szacunku za Unię Europejską – odległa historia.
Początek dalszej konsolidacji?
Połączenie wszystkich zasobów Sojuszu (struktury, pieniądze, know-how) z energią i trochę innymi umiejętnościami polityków średniego pokolenia lewicy z Wiosny jest sensownym ruchem z punktu widzenia długotrwałej strategii centrolewicy w Polsce. Pod warunkiem że nowy byt wyłoni sprawne, efektywnie działające przywództwo, jednocześnie niealienujące dołów obu dawnych ugrupowań zbyt autorytarnym stylem. Do tego zjednoczenia pewnie by nie doszło, gdyby SLD nie posunęło się trochę i jako najsilniejszy podmiot (ciągle postrzegany przez wiele środowisk na lewicy jako hegemon dążący do podporządkowania sobie i pożarcia mniejszych graczy) nie zaoferowało Wiośnie bardzo przyzwoitych warunków.
Matyja: Po stronie opozycji nie ma ośrodka zdolnego do prowadzenia gry z Kaczyńskim
czytaj także
Nowa Lewica konsoliduje główny nurt polskiej lewicy politycznej. Nurt, który w Polsce jest dość centrowy, pragmatyczny, raczej socjalliberalny niż socjalno-rewindykacyjny, tożsamościowo niechętny Polsce PiS. Ta konsolidacja osłabia relatywną siłę Lewicy Razem w lewicowej koalicji – partii o wiele bardziej tożsamościowo lewicowej i mniej gotowej do ewentualnych rządów wspólnie z resztą demokratycznej opozycji.
Zasilenie Nowej Lewicy przez Lewicę Razem wydaje się dziś odległym i nie wiadomo, czy pożądanym scenariuszem. Z pewnością niepożądane i szkodzące całej lewicy byłoby powstanie obok Nowej Lewicy drugiego, zachodzącego ją z lewej flanki bloku wyborczego. Bo choć taki blok nie ma szans wejść do Sejmu, to urywałby procenty, którymi żadna lewica nie może dziś w Polsce lekkomyślnie szastać. Na liderach Nowej Lewicy spoczywa odpowiedzialność, by nie dopuścić do tego scenariusza, oferując sensowne warunki współpracy Lewicy Razem i innym, niekoniecznie partyjnym lewicowym środowiskom.
W idealnym scenariuszu silna Nowa Lewica skupiałaby wokół siebie różne środowiska. Korzystałaby realnie z ich wiedzy, przesuwając się na bardziej socjaldemokratyczne pozycje. Jednocześnie mniejsze środowiska uczyłyby się politycznej pragmatyki, myślenia o polityce w kategoriach realnego wywierania wpływu, a nie „dawania lewicowego świadectwa”.
Ten scenariusz się pewnie nie wydarzy, przed lewicą w Polsce wiele wewnętrznych i zewnętrznych problemów – na czele z hegemonią PiS w klasie ludowej. Niemniej jednak postępująca na razie dość sprawnie – minus rebelia Millera – konsolidacja centrolewicy to krok w dobrą stronę.