29 września to Dzień Kuriera i Przewoźnika. Tegoroczny kurierzy InPostu zapamiętają jako wyjątkowy – doświadczyli bowiem wyjątkowej łaski swojego pana, Rafała Brzoski.
Znacie to uczucie, gdy na święta dostajecie prezent – niby serdeczny gest, a jakby kto w mordę splunął? Jesteś gruby – masz tu wagę, gaduła – oto taśma izolacyjna, dla nieuka – sprzęt do zamiatania ulic. InPost z kolei obwieścił pracownikom, że wkrótce będą mogli liczyć na napiwki. Klienci dostaną możliwość przyznawania ich w aplikacji, obok gwiazdek. Do wyboru będą gotowe kwoty (3, 5 albo 10 zł) oraz możliwość wpisania własnej, wedle uznania.
Janusz biznesu na sterydach
Tak duża firma jak InPost mogłaby zrobić coś pożytecznego dla społeczeństwa. Na przykład stymulować rynek wysokimi standardami: umowy o pracę, uczciwe pensje, ekstra płatne nadgodziny, albo nawet wczasy pod gruszą. Stać ją – operacyjny zysk spółki wyniósł w 2024 roku 634,1 milionów złotych. InPost robi jednak coś dokładnie odwrotnego: ten model biznesowy to podkręcanie ekonomicznego dziadostwa.
Mniej kontroli, więcej swobody dla cwaniaków. Jakie jeszcze pomysły Brzoska podsuwa Tuskowi?
czytaj także
„Polski Elon Musk” jedzie na efekcie skali. Ma być dużo i tanio, a zapłacą za to pracownicy. W opowieściach kurierów powtarzają się te same motywy: kilkunastogodzinny runmageddon, fizyczny znój i wyniszczający stres. Do tego śmieciowa forma zatrudnienia – kurierzy prują na działalności. Umowa o pracę? Spoko, ale dostaniesz niewiele ponad cztery klocki na rękę. Jeśli robiąc dla Brzoski wynajmujesz mieszkanie w dużym mieście, przykładaj dużą wagę do higieny jamy ustnej, bo jeśli rozboli cię ząb, poznasz, co to wolność wyboru: wycie do księżyca albo ekstrakcja bez znieczulenia w rzeźnickiej izbie pierwszej pomocy NFZ, bo na prywatną wizytę cię nie stać, chyba że weźmiesz chwilówkę.
Kiedyś duma i mundur, dziś skolioza i hemoroidy
InPost walnie przyczynił się do degradacji zawodu dostarczyciela, choć część winy ponosi tu również Poczta Polska, przez lata fatalnie zarządzana i niedofinansowana. Zapytajcie starych, jak to było, gdy zawód pocztowca powszechnie poważano, a jego znakiem firmowym były: mundur funkcjonariusza publicznego i solidne płace. Kiedyś do noszenia listów uciekał z estrady Zenon Laskowik, dziś rzeczywistość tej roboty to kabaret, a jedyne, czego można się dorobić, to skolioza i hemoroidy.
Dostawcy paczek i listów żyją w epoce wizjonera z Raciborza i muszą znosić jego pomysły na optymalizację, wręczane jako „prezenty”. Tym ostatnim darem serca Brzoska nie tylko nie pomaga, ale dokłada im jeszcze do garba, wprowadzając outsourcing godności: zamiast pensji, za którą można wyżyć, system motywacyjny rodem z budki z kebabem. Do czego to prowadzi? InPost zyskuje narzędzie deflacji płacowej. Zawsze można powiedzieć: do tego masz jeszcze napiwki. Od ciebie zależy, ile zarobisz.
Ale to nie wszystko. Wraz z wprowadzeniem napiwków rozpoczyna się tresura dopaminowa jak w gig-ekonomii: pracownik jest warunkowany do mierzenia swojej wartości w gwiazdkach, żyje nadzieją na dobroczynny impuls od anonimowego klienta, przeżywa nieustanną huśtawkę: uda się, nie uda, raz mi wpadnie 50 dych, raz gówno. Taki mechanizm ryje banię jak bukmacherka albo krypto.
Dziewiętnastowieczny benchmark
Ten zacny system ma rodowód w dziewiętnastowiecznej Ameryce. Po zniesieniu niewolnictwa wielu przedsiębiorców nie mogło przeboleć, że czarny nie jest już darmowym narzędziem produkcji, a trzeba, o zgrozo, płacić mu za pracę. Popularna stała się praktyka „tipped wage” – zarobisz tyle, ile wyżebrzesz od białego człowieka. Z czasem została zinstytucjonalizowana, a jej turpistyczne pozostałości oglądamy dzisiaj. Innymi słowy: napiwki jako zastępstwo płacy to narzędzie ekonomicznego wyzysku, a nie cywilizacyjna innowacja, którą należy się chwalić.
Czy możemy mieć rządy biznesu i Elona w domu? Możemy i dostaniemy
czytaj także
Dlaczego powinno nas to obchodzić? InPost ma zdolność oddziaływania na cały rynek pracy. Jest spora szansa, że wdrożone tam rozwiązania zyskają naśladowców. Zastanów się, czy chcesz, by wysokość twojej pensji zależała od życzliwości i zasobności przypadkowych ludzi. Czy wyobrażasz sobie rzeczywistość, w której stomatolog, policjant, pracownik pomocy społecznej czy motorniczy liczy na datki zamiast części wynagrodzenia?
Brzoska lansuje się na wizjonera, ale prawda jest taka, że nawet paczkomatu sam nie wymyślił – zrobili to Niemcy w czasach, gdy on zakładał pierwszą firmę, korzystając z infrastruktury socjalnej uczelni, którą właśnie się w Polsce zawija. Opatentował za to nowe standardy chciwości: skalowanie taniej pracy do poziomu maszynowego. Wszystkie opowieści o pionierskich wynalazkach przykrywają fakt, że jego biznes to prosta spedycja, paleta, żuk i aluminiowa buda w nieco odpicowanej wersji.
Wyciskanie z człowieka zasobów jak gazu z łupków pokazuje, jakiej klasy człowiekiem jest Rafał Brzoska. Spójrzcie na zdjęcia „polskiego Elona Muska” z czasów, gdy odsłonił swój pierwszy paczkomat. Facet wyglądał, jakby przegrał zakład. Minęło kilkanaście lat i widzimy już człowieka sukcesu, ale spod cienkiej warstewki elitarnego sznytu wystaje niezmienny software kulturowy. Metamorfozie marynarki sztruksowej na dwurzędówkę w przypadku takiego Szczepana Twardocha towarzyszył ciekawy rozwój twórczy, Brzosce urosło tylko w portfelu. Na łapie Rolex, na pasie startowym – prywatny dżet. Z tego inwentarza emanują jeszcze nie do końca zaspokojone aspiracje i kod demonstracji bogactwa kojarzący się raczej z bałkańskim czy wschodnio cerkiewnym wzorcem kulturowym niż z Europą Zachodnią.
Czy Polska będzie Brzoska?
Rafał Brzoska uwierzył, że jest wizjonerem, i dzieli się z nami swoimi coraz śmielszymi ambicjami. Pcha się do polityki, pojawiają się plotki o jego prezydenckich aspiracjach, chce meblować nam życie deregulacjami, na zjazdach biznesowej szlachty peroruje o swoich pomysłach na gospodarkę, a gawiedź słucha i kiwa głowami. Wyraźnie przebija z tego potrzeba rozszerzenia wpływów – urządzenia już nie tylko firmy, ale całego kraju, według swojej wizji.
czytaj także
Tania nuta paczkomatowej historii sukcesu wystarcza, by uwieść znaczną część naszej klasy politycznej. Podczas ostatniej kampanii wyborczej Brzoska występował w roli nadobnisi, do której cholewki smarowali: Mentzen (tu akurat stawiałbym na match), Morawiecki i Tusk. Ten ostatni zaprosił miliardera do rządowego zespołu ds. deregulacji, z którym Brzoska dość szybko się pożegnał. Pewnie nie zrozumieli jego geniuszu. Wciąż ma jednak wzięcie – gdy pomysł upodlenia kurierów systemem napiwkowym skrytykował Adrian Zandberg, wskazując, że czas po prostu zacząć uczciwie płacić ludziom, w obronie Brzoski stanął Michał Karnowski z „Sieci”. Napisał: „Ale to idiotyczne! I świadectwo klasowej pogardy. Pracowałem w życiu także fizycznie i jestem na to wyczulony. Dziennikarz, rzemieślnik, aktywista – każdy może dziś poprosić o wsparcie. Ale powiedzieć «dziękuję» kurierowi czy w ogóle ludziom ciężkiej pracy to zbrodnia”.
Czy chcielibyście żyć w systemie, w którym pracując w pełnym wymiarze godzin lub ponad, musicie prosić obcych ludzi o wsparcie finansowe? Bo taką właśnie rzeczywistość chciałby nam zafundować Rafał Brzoska. Rozsądek podpowiada, że tego typu ludzi należy trzymać z daleka od kluczowych procesów decyzyjnych w państwie, jednak jego popularność – przejaw intelektualnej degradacji polskich elit – rysuje przyszłość w dość ponurych barwach.
**
Piotr Nowak – dziennikarz, reporter. Publikował m.in. na Dziennik.pl, Forsal.pl. Rzeczpospolitej w i Tygodniku Angora. Politolog, absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W przeszłości dyrektor sportowy w klubie piłkarskim i pracownik PZPN.