Premier rządu oskarżanego o nicnierobienie potrzebował jakiegoś głośnego programu, żeby przypodobać się coraz bardziej aspirującemu społeczeństwu. Spośród licznych dostępnych opcji wybrał jednak najgorszą, trzeba więc trzymać kciuki, by o sprawie zwyczajnie zapomniał.
Obecny rząd i przede wszystkim sam premier Tusk błyskawicznie przeszli z pozycji mikromanii do megalomanii. Pierwsze miesiące nowej koalicji upłynęły pod znakiem podliczania rzekomo zbyt wysokich kosztów CPK, kombinowania przy wyborze wykonawcy elektrowni jądrowej, zapowiadania audytów w spółce CPK, opóźnienia elektrowni jądrowej oraz wreszcie okrojenia projektu CPK.
Polski miało nie być stać na tak przerośnięte projekty. Polskę będzie jednak stać na organizację igrzysk olimpijskich, czyli wydarzenia, które w latach 1964–2016 tylko trzy razy okazało się rentowne.
Polki na Igrzyskach Olimpijskich. Kiedy władza naprawdę doceni kobiety w sporcie?
czytaj także
Oczywiście deklaracja organizacji IO przez Polskę w 2040 lub 2044 roku ma jak na razie znaczenie wyłącznie pijarowe. Premier rządu oskarżanego o nicnierobienie potrzebował jakiegoś głośnego programu, żeby przypodobać się coraz bardziej aspirującemu społeczeństwu. Spośród licznych dostępnych opcji wybrał jednak najgorszą, więc trzeba trzymać kciuki, by o sprawie zwyczajnie zapomniał.
Polscy politycy mają to w zwyczaju. Morawiecki zapomniał o planie Morawieckiego, więc Tusk może zapomnieć o igrzyskach zapowiedzianych przez Tuska. Niestety, jest też spore ryzyko, że będą chcieli to zrobić. A to będzie nas kosztowało, tymczasem pieniędzy potrzebujemy na zupełnie inne cele.
Warszawa jak Paryż czy Rio?
Niedawno zakończone IO w Paryżu są pokazywane jako dowód na to, że można tę imprezę zorganizować za stosunkowo niewielkie pieniądze. Wydano na ten cel 8,7 mld dol., czyli prawie trzy razy mniej niż w przypadku Rio de Janeiro, które organizowało IO w 2016 roku, a więc w okresie znacznie niższych cen.
Paryż miał jednak do dyspozycji znacznie lepszą infrastrukturę – 95 proc. obiektów wykorzystanych do IO było gotowych już wcześniej lub zostało zaprojektowane prowizorycznie, specjalnie na czas igrzysk, jak na przykład stadion do piłki plażowej pod wieżą Eiffla – te drugie stanowiły jednak zdecydowaną mniejszość. Paryż musiał wybudować właściwie tylko wioskę olimpijską, jedną niedużą halę sportową na 8 tys. widzów oraz centrum sportów wodnych na 5 tys. widzów.
Nawet jeśli IO Warszawa 2040 będą miały częściowo miejsce poza stolicą, to i tak skala koniecznych inwestycji będzie znacznie większa. Będzie przypominała raczej Rio niż Paryż.
czytaj także
Jak wskazuje Polski Instytut Ekonomiczny, niemal wszystkie letnie IO przekraczały swoje zaplanowane budżety. Według opisanych przez PIE badań naukowców z Oksfordu „Igrzyska olimpijskie mają drugie najwyższe średnie przekroczenie kosztów spośród wszystkich analizowanych megaprojektów (159 proc. w ujęciu realnym)”. Wyższe średnie przekroczenie budżetu zanotowano tylko w przypadku utylizacji odpadów nuklearnych (238 proc.). Nawet IO w Paryżu, faktycznie całkiem tanie, zanotowały przekroczenie planu o 115 proc. W Rio finalny budżet był wyższy o 352 proc. od planu, a w Montrealu aż o 720 proc.
W raporcie Paryż 2024 Polskiego Instytutu Dyplomacji Sportowej czytamy, że zyski z imprezy w Paryżu będą już znacznie trudniejsze do oszacowania. Do 2034 roku cały region Île-de-France zyska między 6,7 a 11,1 mld euro (czyli obecnie 7,4–12,4 mld dol.). Rozstrzał jest więc spory i jest całkiem prawdopodobne, że Francuzi odnotują straty.
Z kolei według scenariusza średniego wyjdą minimalnie nad kreskę. Korzyści te to przede wszystkim dodatkowe dochody z turystyki oraz nowa infrastruktura – np. wioska olimpijska, która ma zostać zamieniona w osiedle mieszkaniowe. Powtórzmy jednak, że Francuzi musieli ponieść bardzo niskie nakłady, a Paryż jest zdecydowanie bardziej atrakcyjny turystycznie od Warszawy. Nie odmawiając tej drugiej uroku.
Co gorsza, jak wskazuje PIE w innej ze swoich analiz, liczba wydarzeń sportowych na IO systematycznie rośnie. W tym roku trzeba było przygotować 35 obiektów sportowych i aren. Rozegrano na nich 329 konkurencji w 48 dyscyplinach. W porównaniu do Aten 2004 liczba konkurencji wzrosła o 28, a dyscyplin o 8. Jeśli trend się utrzyma, w 2040 lub 2044 Warszawa będzie musiała przygotować około 40 obiektów do rozegrania ponad 350 konkurencji. Tymczasem część z nich do niczego się później nie przyda. W Rio de Janeiro również przygotowano 35 obiektów, wśród których 28 było stałych. Już cztery lata później w użyciu było tylko 26.
O potencjalnych nakładach finansowych więcej powiedzą nam wyliczenia MoneyTransfers.com, które obrazują skalę wydatków w odniesieniu do PKB kraju. Wydatki na IO w Rio wyniosły niespełna jeden procent brazylijskiego PKB. Brazylia jest jednak kilka razy większym krajem. Podobnie jak Chiny, które sfinansowały IO w Pekinie kosztem 0,2 proc. PKB. Polska bardziej przypomina Hiszpanię, którą IO w Barcelonie kosztowały 1,8 proc. PKB.
czytaj także
Przyjmując całkiem realne założenie, że w przypadku Warszawy 2044 wydatki sięgną 2 proc. PKB, to według tegorocznego PKB będziemy musieli wydać ok. 17 mld dolarów, a więc aż 65 mld złotych. Czyli dokładnie połowę tego, co miało pierwotnie kosztować CPK. Tylko że CPK jest potrzebne i będzie na siebie zarabiać przez długie lata. Igrzyska są nam potrzebne zupełnie do niczego, przyniosą umiarkowane zyski w ograniczonym czasie, a wiele nakładów poniesiemy na inwestycje, które będą zlikwidowane zaraz po imprezie.
Kilka lepszych pomysłów na pijar
Gdyby przed Polską nie stały żadne wyzwania, tkwilibyśmy w marazmie i nie wiedzieli, w co wkładać pieniądze, to można byłoby jeszcze premiera zrozumieć. Gdyby nie było dostępnych żadnych impulsów rozwojowych, to organizacja igrzysk byłaby lepsza niż nic. Tylko że jest zupełnie przeciwnie – przed Polską stoją ogromne wyzwania cywilizacyjne, a w dostępnych impulsach rozwojowych możemy przebierać.
Koszty transformacji energetycznej wraz z modernizacją energetyczną budynków będą liczone w bilionach złotych do połowy wieku. Dlaczego Tusk nie zaprezentował wielkiego programu ogrzewania budynków? Przecież na to czekają ludzie zaniepokojeni, że ogromne koszty wdrażania unijnej dyrektywy budynkowej spadną w całości na nich. W tym przypadku trzeba byłoby jednak pokazać konkrety, dokładne szacunki kosztów oraz mechanizmy przekazywania wsparcia finansowego. Tymczasem ogłoszenie IO w Warszawie wymagało jedynie pokazania się na orliku i ewentualnie kilku kontaktów z MKOl – o ile faktycznie w ogóle miały one miejsce.
Można też było zaprezentować wielki program budowy mieszkań komunalnych, finansowanych przez państwo. Na stole jest projekt budowy 300 tys. mieszkań na wynajem do 2029 roku kosztem 20 miliardów złotych rocznie, czyli łącznie 100 mld. Tutaj efekty byłyby stosunkowo szybkie i faktycznie podnoszące ogólny poziom życia. To jednak projekt Lewicy, więc premier nie miałby w tym interesu politycznego.
czytaj także
Ale zawsze można było jeszcze ogłosić daleko idące dofinansowanie ochrony zdrowia, połączone z nakładami inwestycyjnymi i przemyślanym programem zatrudniania lekarzy z zagranicy. Tym musiałaby się jednak zajmować ministra Izabela Leszczyna, można więc w ciemno założyć, że skończyłoby się to dramatycznym niepowodzeniem.
Prawda jest więc taka, że próbując przykryć kompletną indolencję swojego rządu, premier Tusk, ogłaszając IO w Warszawie w 2044 roku, zaprezentował wszem wobec kompletną indolencję swojego rządu. Pomysłu bronią przecież tylko najbardziej zaciekli zwolennicy Koalicji Obywatelskiej, np. w osobie Tomasza Lisa, według którego dzięki budowie wioski olimpijskiej kilkadziesiąt tysięcy rodzin miałoby w stolicy mieszkania. Łał, a dzięki projektowi budowy mieszkań komunalnych lokale miałoby 100 tys. rodzin, i to kilkanaście lat wcześniej. Jak widać, Tusk coraz mniej potrafi nawet w pijar.