Być może po raz pierwszy od 2015 roku Platforma stoi przed poważnym problemem zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Na zewnątrz rosnący w siłę Hołownia, który będzie łowił nie tylko wyborców, ale i polityków PO, oraz połączona Lewica, która zawsze będzie bardziej wiarygodna w sprawach społecznych. W środku walka wszystkich ze wszystkimi...
12 lipca 2020 roku Rafał Kazimierz Trzaskowski otrzymuje ponad 10 milionów głosów w wyborach prezydenckich. I chociaż wybory te przegrywa, to osiąga trzeci wynik w historii wyborów w Polsce. Na fali wyborczej Platforma rzuca całkiem niegłupi pomysł powołania społecznego Ruchu Trzaskowskiego, a internet pełen jest szyderstw z wyniku Roberta Biedronia, który osiągnął 2,21 proc. poparcia.
Dziesięć miesięcy później według sondażu IBRIS Platformę Obywatelską popiera zaledwie 14,7 proc. wyborców, to jest ledwie 2 punkty procentowe więcej, niż w 2019 poparło Lewicę. Gdyby więc dziś odbyły się wybory, a opozycja przejęła władzę, nie tylko Budka nie byłby premierem, ale Platforma miałaby ledwie dwóch czy trzech ministrów więcej od Lewicy, której poparcie mimo histerycznego ataku liberalnych mediów jest bez zmian. A krajem rządziłby Szymon Hołownia.
czytaj także
Jak do tego doszło, że partia, której kandydat osiągnął historyczny wynik, dziś ma jedne z najniższych wyników sondażowych w swojej historii?
Najlepiej obrazują to dwa, jakże podobne przykłady. Pierwszy to wspomniane wybory prezydenckie, w których kandydatką Platformy została Małgorzata Kidawa-Błońska. Nie, nie została nią dlatego, że miała największe szanse w starciu z Andrzejem Dudą. Została nią dlatego, że nie była żadnym politycznym zagrożeniem dla Grzegorza Schetyny. Gdy okazało się jednak, że po wybuchu epidemii jest kandydatką fatalną i uzyskać może rekordowo niskie, wręcz jednocyfrowe poparcie, Platforma zaczęła lansować idee bojkotu wyborów. Tak, wiadomo było, że wybory i tak będą, bo się Kaczyński uparł, a on akurat z trupami covidowymi się nie za bardzo liczy, i że reszta kandydatów opozycji się nie wycofa. Platforma jednak nie tylko nie poparła najsilniejszego, ale moralnie szantażowała resztę, aby wybory zbojkotować. Gdy ostatecznie wymienili kandydatkę na Trzaskowskiego, a ten zaczął zyskiwać poparcie, o żadnym bojkocie nie było już mowy. Zagrożenie covidowe przestało być na tyle ważne, żeby prowadzić bojkot, bo okazało się, że Rafał może wygrać. W ciągu kilku tygodni PO zmieniła zdanie o 180 stopni.
Matyja: Po stronie opozycji nie ma ośrodka zdolnego do prowadzenia gry z Kaczyńskim
czytaj także
Podobnie było niedawno z awanturą o fundusze europejskie. Najpierw było zarzekanie się przez PO, że jak PiS nie przyjmie funduszy, będziemy mieli polexit. Potem była groźba weta funduszu ze strony PO. Następnie wyzywanie Lewicy od kolaborantów tylko po to, żeby dwa dni później krzyczeć, że jednak należy się dogadywać, ale przez samorządy, czyli jednak kolaborować. Potem, że kolaborować należy wspólnie jako cała opozycja. Dalej było wstrzymanie się od głosu. Na koniec przekonywanie, że Lewica to zdrajcy, bo nie chcieli wejść w sojusz z Kukizem i Konfederacją, aby wspólnie nie przyjmować funduszu, utworzyć rząd techniczny, który to rząd, nie wiedzieć czemu, tym razem z Kukizem i Konfederacją rzekomo miałby fundusz przyjąć.
25 krajów będzie miało Fundusz Odbudowy, a nam zostanie kakao.
— Katarzyna Lubnauer (@KLubnauer) December 4, 2020
To dwa przykłady doskonale ilustrujące działania Platformy, która rozhisteryzowana biega w tę i we w tę, nikt do końca nie rozumie, o co jej chodzi, co chwila zmienia zdanie. Raz bojkotuje, aby za chwilę nie bojkotować, raz chce fundusz popierać, a raz nie chce. A wszystko to na oczach zdezorientowanych wyborców, zmęczonych i przestraszonych pandemią.
Nieszczęsny wyborca, który słucha tego wszystkiego, może tylko dojść do wniosku, że PO jest w swych deklaracjach kompletnie niewiarygodna. Cokolwiek powie, ogłosi, szumnie zapowie, jest niewiarygodna. Kilka miesięcy temu miała być koalicja 276, by w kwietniu ustami Budki ogłaszać, że PO będzie walczyć z brunatnym i czerwonym ekstremizmem. Z jednej strony Bartłomiej Sienkiewicz, który upatruje w socjaldemokratach większego zagrożenia niż w brunatnej Konfederacji, a z drugiej apele polityków PO o współpracę i zapraszanie Lewicy do rozmów. Jedno wielkie WTF w działaniu PO właśnie znajduje swoje odzwierciedlenie w sondażach.
W przypadku spadku sondażowego Kidawy-Błońskiej dało się jeszcze uratować sytuację podmianką kandydata. Ale w przypadku spadku sondażowego całej partii to już tak nie działa.
Owszem, kandydatów na doradców PO jest mnóstwo. Oto, nie wiadomo skąd, w momencie największej kłótni PO z Lewicą, pojawia się Bronisław Komorowski, który uważa, że PO za bardzo skręca na… lewo. Oto Schetyna głośno kontestuje przywództwo, a jego poplecznicy piszą już nawet listy do mediów. Oto Rafał Trzaskowski organizuje campus dla młodzieży i jest oskarżany o to, że chce PO porzucić.
Obserwujemy w ostatnim czasie gwałtowną implozję Platformy Obywatelskiej. W tym wewnętrznym chaosie receptą na kryzys z jednej strony jest Komorowski, a więc polityk, który poniósł najbardziej upokarzającą porażkę polityczną po 1989 i skazał nas na rządy PiS. A z drugiej Schetyna, który doprowadził do zjednoczenia centrolewicy, czyli sojuszu SLD z Wiosną i partią Razem. Dodatkowo uciec z pokładu ponoć chce największy polityczny atut PO, czyli Rafał Trzaskowski, który z kolei w pół roku nie potrafił zbudować własnego ruchu społecznego i na dodatek co chwila musi łatać rurociąg ze ściekami.
Sytuacja jest zła, a lekarstwo może być nawet gorsze od choroby. Tymczasem partyjny rozkład sił jest zupełnie inny niż 10 miesięcy temu. Hołownia nie tylko nie zniknął ze sceny politycznej, ale urósł w sondażach i stał się realną opozycją (w sondażach, bo jeszcze nie w ławach poselskich). Wreszcie anty-PiS-owscy wyborcy centrowi czy centroprawicowi mają gdzie uciec. Nie muszą ciągle patrzeć na te same twarze. Lewica z kolei, mimo kanonady liberalnych mediów, na nogach jednak ustała. A przecież miała polec. Do tego na mapie politycznej wciąż jest PSL, które dąży do sojuszu z Gowinem, co może oznaczać, że ta partia będzie kluczem do odzyskania władzy.
czytaj także
Być może więc po raz pierwszy od 2015 roku Platforma stoi przed poważnym problemem zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Na zewnątrz rosnący w siłę Hołownia, który będzie łowił nie tylko wyborców, al i polityków PO, oraz połączona Lewica, która zawsze będzie bardziej wiarygodna w sprawach społecznych. W środku walka wszystkich ze wszystkimi i perspektywa utraty 1/3, a być może nawet połowy miejsc w Sejmie. Źle to wróży Platformie, która rozpieszczona poparciem liberalnych mediów nie zauważyła, że politykę dziś robi się gdzie indziej. I przede wszystkim inaczej. Bo sam anty-PiS wystarcza tylko dla żelaznego elektoratu, a reszta chce wiedzieć, kto i jak będzie rządził krajem w przyszłości. I jeśli usłyszy, że będzie to Budka, Komorowski albo Schetyna, to rzuci się z krzykiem do wyjścia.