Partia Razem odnosiła sukcesy wtedy, kiedy stawała na przekór polskiej scenie politycznej, a nikt nie przejmował się nami, gdy byliśmy dziesiątą flagą za plecami szerokich porozumień. Dlatego podejmiemy to wyzwanie i spróbujemy jeszcze raz.
Śmierć Partii Razem jest już przesądzona – tako rzecze komentariat, który na wieść o odrzuceniu przez Razem propozycji Roberta Biedronia stwierdził ostatecznie, że Razem nic z polityki nie rozumie, marksistowskie mleko ma pod nosem, a rzeczywistość przysłania jej ideologiczny kaszkiet. Nie nowina, że wiele osób cieszy się z tej wizji, jednak płytkość tej oceny jest rozczarowująca.
Płać milion za jedynkę, bo mam 5 liberałów na twoje miejsce
Oto Robert Biedroń po miesiącach negocjacji stawia ostateczną ofertę, która brzmiała: milion na kampanię, jedna jedynka, „może” jedna dwójka, do tego jakieś miejsca na listach poniżej trzeciego, ban na logo Razem i zakaz startowania dla Adriana Zandberga, najbardziej rozpoznawalnego członka partii i Zarządu Krajowego. Po pierwsze, jest to oferta skandaliczna, bez sensu, gwarantująca znaczne uszczuplenie środków partii, a w zamian dająca okrągłe nic. Bo jeśli nie ma naszych flag ani najbardziej rozpoznawalnej postaci, to co właściwie zyskujemy? A jeśli ktoś twierdzi, że jeden mandat w PE da nam ekspozycję medialną i zwiększenie wpływu, to ja na to parskam zdrowo.
czytaj także
Parlament Europejski to nie jest miejsce, gdzie się zdobywa rozpoznawalność w polskiej polityce. Nie wysyła się tam nikogo, żeby ciągnął przekaz partii; nikogo też nie interesuje zbytnio, co się tam dzieje. No, chyba że potencjalna osoba z Razem odhaczałaby się tylko na liście obecności w PE, a w godzinach pracy objeżdżała media jak Riczard Czarnecki. Nadal jednak nie wiadomo, w jaki sposób taka osoba miałaby prześcignąć w kolejce do kamery choćby samego Roberta Biedronia. Jedyne, na co moglibyśmy liczyć, to filmiki i odezwy nagrywane w brukselskiej stołówce niczym głos prawdy Maxa Kolonko ze składziku na miotły. I to wszystko za milion złotych.
Oczywiście wpływ na partię Biedronia byłby zerowy, a w przypadku wyborczej porażki tej jednej osoby oddalibyśmy po prostu bańkę za frajer. Jeśli przekształcenie partii istniejącej prawie 4 lata, ze strukturami w całej Polsce, w komitet poparcia jednej osoby startującej do PE z listy innego ugrupowania to ma być ten szczwany polityczny plan, który różni się dojrzałością i odpowiedzialnością za lewicę od wrodzonego osobnizmu Razem, to nie mam pytań.
Idzie Wiosna
Osoby identyfikujące się jako lewicowe przechodziły do nowego projektu Biedronia już kilka miesięcy temu. Z opowiadań wyłaniał się obraz charyzmatycznego lidera, ostatniej nadziei lewicy, pod którego znakiem Polska będzie Polską, a lewak lewakiem. Wszystkie wątpliwości, jakie w kręgach znajomych kierowano w stronę zwolenników Biedronia, kończyły się zwykle zapowiedzią: „poczekajcie do lutego”. No i poczekaliśmy, a projekt liberalny nadal pozostał liberalny, choć faktycznie stanowi postęp w porównaniu z konserwą z PO, która kontusze zamieniła na garnitury i swobodnie wymienia się kadrami z PiS, nie zmieniając poglądów ani o przecinek.
czytaj także
I na tym można byłoby skończyć, bo przecież nie o etykietki w polityce chodzi, jednak progresywne skrzydło Wiosny koniecznie chce udowodnić, że przejście do nowego projektu nie jest żadną rejteradą z lewicowych pozycji ani schowaniem do kieszeni poglądów i pójściem na układy w zamian za poczucie sprawczości w polityce, ale jest właśnie miejscem, gdzie lewica powinna się zebrać i tam budować przyszłość. Czemu więc część młodej lewicy pozostaje nieufna? Wiadomo: bo cierpi na kaszkiecizm i ideologiczne zaślepienie.
Powodem nieufności nie może przecież być fakt, że program Biedronia nie wystaje na pół palca poza standard zachodnioeuropejskiego liberalizmu, ani też to, że zupełnie pomija najbardziej palącą potrzebę reformy podatkowej w kierunku podatków progresywnych, bez której to reformy nie da się sfinansować żadnej zmiany podnoszącej jakość służby zdrowia, transportu, gospodarki, usług publicznych itp. Nie ma wpływu na taką ocenę także fakt, że Wiosna Biedronia i tak zmierza prostą drogą do koalicji z Platformą i jej wasalami. Biorąc pod uwagę, że większość elektoratu Biedronia to byłe wyborczynie i wyborcy Platformy, Nowoczesnej, środowiska KOD, dawny elektorat Palikota itp., nie trzeba wcale wchodzić na kółka dyskusyjne sympatyczek i sympatyków Biedronia (a polecam, bo tam w wątkach o 500+ czy emeryturze minimalnej nawet Korwin poczułby się jak u siebie), żeby wiedzieć, jak silną presję na wspólną koalicję przeciw „kaczyzmowi” ten elektorat będzie wyzwalał. Co prawda Wiosna deklaruje, że nie przyjmie do partii nikogo, kto nie popiera 500+, ale akurat o ryzyku rozbieżności poglądów „aktywu” z „elektoratem” to Razem może sporo opowiedzieć.
To wszystko sprawia, że nadzieje progresywnej strony Wiosny na wpłynięcie na decyzje Biedronia to tylko mrzonka, w którą zwyczajnie chcą wierzyć. Przecież ten zaledwie wzbogacony kilkoma społecznymi postulatami program zetrze się w końcu w negocjacjach ze Schetyną et consortes (a o tym, jak Grzegorz „Zniszczę cię” Schetyna traktuje koalicjantów, można przeczytać w tekście Rafała Kalukina Na eurowybory koalicja wokół Platformy, opublikowanym kilka dni temu w „Polityce”). W dodatku nie wiadomo, czy we wszystkim nie weźmie udziału Donald Tusk, który według pogłosek ma wrócić do Polski na białym koniu. Skromny progresywny aktyw i elektorat Biedronia, który i tak w Wiośnie stanowi mniejszość, rozmyje się do reszty w tłumie zwolenników Platformy i jej koalicjantów.
czytaj także
Wiara w to, że akurat w tej układance da się utrzymać progresywne gospodarczo postulaty wbrew liberalnej większości, wygląda jak rozpaczliwe trzymanie kciuków z zamkniętymi oczami. Dlatego Biedroń może dziś obiecać dokładnie wszystko i równie szybko się z tego wymiksować, rozkładając ręce w teatralnym geście – „bo koalicjant”. Doradcy Biedronia umieją liczyć i wiedzą, że program nie ma prawa się spiąć bez reformy podatków, ale nikt nigdy nie powie „sprawdzam”, bo tu nie chodzi o przemycenie socjaldemokratycznego ładu do centrum polskiej polityki, tylko o podbicie ceny w negocjacjach pomiędzy przyszłymi partnerami. A lewica, nie wiedzieć czemu, ma porzucić swoje postulaty i grzecznie stanąć w kolejce petentów do liberalnego saloniku, tak jakby ostatnie 30 lat nie dało wystarczających dowodów, że taktyczne sojusze lewicy z liberałami są jak taktyczny sojusz parówki z głodną gębą, a stawką jest skład sosu. No ale, jak powszechnie wiadomo, Razem kieruje się w swoich działaniach ślepym marksizmem-kaszkiecizmem, bo do politycznych ocen i decyzji jest niezdolna.
Wszystkie przyjaciółki i przyjaciele lewicy
To fakt: lewica jest w kryzysie, a Biedroń ma dobry początek. Naprawdę, zauważyliśmy to. Pojawienie się nowej siły otworzyło sezon na „lewica powinna”, a wszystkie przyjaciółki i przyjaciele lewicy prześcigają się w dobrych radach. Nie będę ich cytował ani rozbierał na części pierwsze, bo po oczyszczeniu z eufemizmów i ozdobników można je zredukować do „lewica powinna odpuścić ekonomiczną część programu”, „lewica powinna się dogadać z liberałami”, „lewica powinna iść do Biedronia”.
czytaj także
Rady z cyklu „lewica powinna przestać być lewicą” wystarczy zbyć wzruszeniem ramion, ale równie bezwartościowe jest upominanie lewicy, że „powinna być jak Biedroń”. Część komentujących porównuje Razem do Biedronia i stara się wykazać, że ten ostatni o wiele lepiej umie w politykę. Pomijają przy tym, że projekt Razem od Wiosny Biedronia różni niemal wszystko – od okoliczności powstania, przez strukturę osobową, początkowy kapitał i rozpoznawalność, aż po program. Najważniejsza (i konsekwentnie pomijana) różnica to fakt, że Razem jest jedną z niewielu partii w Polsce, które swoją działalność zaczynały od zera – włącznie z własnym skromnym kapitałem początkowym, bez wsparcia biznesu i wpływowych środowisk, bez rozpoznawalności, z własnym programem, z przyzerowym zainteresowaniem mediów.
„Przyjaciele” roniący krokodyle łzy nad karminową trumną jakby zapomnieli, że Partia Razem odnosiła sukcesy wtedy, kiedy stawała na przekór polskiej scenie politycznej, a nikt nie przejmował się nami, gdy byliśmy dziesiątą flagą za plecami szerokich porozumień. To karminowy aktyw odmrażał tyłki przed KPRM, podbijając w debacie wartości demokratycznego państwa za pomocą happeningu i konsekwentnym trwaniu dzień i noc na terenie pikiety. To Razem jako pierwsze mimo ogromnej presji wyłamała się z duopolu PiS–PO, kiedy KOD zdawał się potęgą, która zaraz zmiecie pisowski rząd (wtedy też zaganiano nas do wspólnych szeregów). To członkinie Partii Razem organizowały pierwsze protesty przeciwko zaostrzeniu przepisów aborcyjnych, zanim centrale wielkich opozycyjnych partii dostały wyniki badań opinii i podjęły decyzję, co robić.
czytaj także
Konsekwentnie staliśmy w awangardzie walki o prawa osób LGBT+, o prawa kobiet (proponując złagodzenie aborcyjnej kompromitacji, a nie jej utrzymanie, jak większość opozycji), nie opuściliśmy żadnej pikiety, żadnego Marszu Równości. Z drugiej strony konsekwentnie, mimo braku zainteresowania mediów, wspierałyśmy strajki pracownicze w supermarketach, służbie zdrowia, edukacji, blokowaliśmy eksmisje, upominałyśmy się o prawa pracujących na śmieciówkach w ochronie. Robiliśmy to dlatego, że uważaliśmy to za słuszne i potrzebne, robiliśmy to razem z nielicznymi organizacjami społecznymi i politycznymi, kiedy media były zajęte relacjonowaniem kolejnych scen z żenującego spektaklu pogrążania się sejmowej opozycji.
Partia Razem odnosiła sukcesy wtedy, kiedy stawała na przekór polskiej scenie politycznej.
Tymczasem Biedroń to doświadczony i rozpoznawalny polityk, otoczony ekspertami od marketingu politycznego, dawnym środowiskiem po Ruchu Palikota i wieloma doświadczonymi działaczkami i działaczami, których podebrał z innych środowisk. Źródła finansowania Wiosny są także jeszcze niejasne, a ich ujawnienie może pokazać szerszy kontekst projektu. Wystarczyło jednak pomachanie kilkoma postulatami i sondażami na pięknie wyreżyserowanej konwencji, a już komentariat orzekł, że Partia Razem powinna najlepiej się samorozwiązać i wskoczyć do liberalno-konserwatywnej paszczy, jak to progresywne środowiska mają w zwyczaju od dziesięcioleci, gdy tylko zamajaczy im szansa na przekroczenie progu wyborczego. Dziś te środowiska rozpływają się w pochwałach nad sprytem Biedronia, który zręcznie przedstawia dobrze skrojony program, wybiera doskonały moment na wejście do polityki, umiejętnie pozycjonuje się wobec innych sił i ogólnie jest król nowoczesnej polityki, jak lew jest król dżungli.
Prawda jest jednak dużo prostsza – tajemnicą powodzenia Wiosny jest Robert Biedroń i w swoim ugrupowaniu ma słusznie boski status, bo jest jego największym aktywem i jedyną szansą na sukces. Ponieważ na lewicy drugiego Biedronia nie ma, wszystkie dobre rady spod znaku „bądźcie jak on” nie są warte funta kłaków. Jeśli ktoś w to nie wierzy, niechże sobie wyobrazi start ugrupowania identycznego jak Wiosna, z tym samym składem osobowym i programem, tyle że na konwencji zamiast Biedronia występują Gabriela Morawska-Stanecka i Marcin Anaszewicz (według Wikipedii wiceprezeska i wiceprezes partii). Stawiam, że taką partię byłoby stać na mocne 2%.
Z tego też powodu Wiosna do końca będzie udawać, że nie było żadnej oferty startu jednej osoby z „jedynki” i kilku osób w „ogonach” za milion złotych. Szczególnie uparcie będzie tę linię trzymać progresywne skrzydło Wiosny, bo dobre serce i wiarygodność mesjasza to jedyne, co może dać im cień szansy na realizację swoich postulatów. Cała nadzieja na progresywne zmiany ulokowana jest w jednej osobie stojącej na szczycie hierarchicznej i zamkniętej struktury. Progresywiści w szeregach Wiosny będą tę ślepą wiarę wzmacniać i wypierać przeczące jej fakty tym usilniej, im bardziej będą zdawać sobie sprawę, że istnieje ryzyko, iż włożą w ten projekt serce i pracę, a w zamian uzyskają jedynie uśmiech Wodza i czapkę gruszek. I to jest kolejny powód, dla którego lewica dystansuje się od Biedronia: uzależnienie losów partii i całej lewicy od widzimisię jednej osoby i wątpliwych szans na uchowanie postulatów w nieuchronnym układzie z liberałami zakrawałoby na desperację i skrajną nieodpowiedzialność.
Dużo trudniej znaleźć porady na to, jak robić lewicę i pozostać lewicą. Na to okołolewicowy komentariat nie ma żadnego pomysłu, a i na cudzych sukcesach trudno się wzorować, bo na razie nie udało się to ani RSS-owi, ani Zielonym, ani Razem. Jednak tylko ludzie, którzy zadają sobie to pytanie i zakasują rękawy, by podjąć próby wprowadzenia pomysłów w życie, mają szansę cokolwiek zmienić. Bez oglądania się na napomnienia bezstronnych ciotek i wujków „dobra rada”, którzy niczego nie ryzykują, za nic nie biorą odpowiedzialności i – jak napisał red. Okraska z „Nowego Obywatela” – „nie dostrzegają, że są raczej częścią problemu niż jego rozwiązaniem”.
czytaj także
Z tym serwowaniem dobrych porad dla lewicy jest zupełnie jak w starym dowcipie. Autobus ze szkolną wycieczką się zepsuł, kierowca zjechał na pobocze i zaczął grzebać w silniku. Jedno z dzieci biega dookoła i krzyczy: „Ja wiem, co się zepsuło, ja wiem, co się zepsuło”. Zirytowany kierowca pyta w końcu: „No dobra. To co się zepsuło? – Autobus się zepsuł!”
Dzieje się
Jak lewicowa bańka długa i szeroka pojawiają się epitafia dla Partii Razem i rytualne tańce nad karminowym truchłem. Oto bowiem Partia Razem ostatecznie została strącona w niebyt, dopchnięta przez Biedronia do lewej ściany i tam starta na proch, czego dowodem mają być sypiące się legitymacje członkowskie. Ze środka partii wygląda to jednak inaczej. Owszem, mamy kryzys i odejścia. Nie jest tajemnicą, że Razem wielokrotnie spierało się wewnętrznie o kwestie strategiczne. Rzecz w tym, że pojawienie się Wiosny Biedronia stwarza zupełnie nowe warunki. Wiosna praktycznie domknęła porządkowanie się polskiej sceny politycznej – oto Biedroń pomógł Czarzastemu odprowadzić SLD tam, gdzie jego miejsce, między polityczne skamieliny, a Wiosna zebrała centrolewicowe i liberalne wyborczynie/wyborców Razem i ostatecznie odebrała nam nadzieję na utrzymanie tego elektoratu.
Dla wielu jest to ostateczne pogrzebanie szans młodej lewicy – i w tym miejscu kończy się horyzont widzenia opozycyjnego komentariatu. Za tą linią jest już tylko terra incognita, prowincja i wstecznictwo, folwark pana i plebana, ziemia jałowa, na której żadna lewica ani żaden demokratyczny i prospołeczny projekt powstać i przetrwać nie może. Otóż ten właśnie kierunek jest jedynym, jaki lewicy pozostał. Po odejściu SLD (nie bez oburzenia w partyjnych „dołach”), które latami blokowało młodą lewicę, wymuszając zgniłe wyborcze kompromisy, na lewicy została garstka ludzi w kilku organizacjach i skromne pieniądze.
czytaj także
Mimo tych ciężkich warunków pozostała lewica wreszcie może powiedzieć, że nie ma konkurencji na tym odcinku w Polsce. Tym głośniej to wybrzmi, im więcej środowisk lewicowych uda się włączyć do współpracy nad jednym, wspólnym projektem społecznej lewicy – a to porozumienie jest dziś na wyciągnięcie ręki jak nigdy przedtem. Dziś jest czas na zjednoczenie i rozbudowę struktur, a nie na kolejny skok w jakąś progresywno-liberalno-kompromisową papkę.
Lewica będzie prospołeczna gospodarczo albo nie będzie jej wcale
Dziś społeczna lewica ma szansę nie tylko się skonsolidować w jednym projekcie, ale także dokonać zwrotu w kierunku grup, które są nadal pomijane w programach większości partii politycznych lub pozostają pod wpływem prawicowych polityków z obozu dobrej zmiany. Partia Razem zamierza tę próbę podjąć, bo nikt nie zbuduje lewicy za nas, a jeśli szczytem marzeń ma być dreptanie w przedsionku liberalnego salonu, to taka lewica i tak jest już martwa, więc niczego nie mamy do stracenia. Sławny już milion złotych można lepiej wydać na promocję prospołecznych, ekonomicznych postulatów czy na wzmocnienie w mediach przekazu o strajkach pracownic i pracowników poczty, oświaty, administracji publicznej, służby zdrowia.
Pozostała lewica wreszcie może powiedzieć, że nie ma konkurencji na tym odcinku w Polsce.
Niewykluczone, że nowy kierunek to marsz, który zakończy się klęską. Niewykluczone, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie ma widoków na silną lewicę. Wierzymy jednak, że lewica być musi – by nie dać się wymazać z politycznego obrazu, żeby powalczyć o wyborczynie i wyborców, którzy nigdy nie zagłosują na liberałów w pięknie skrojonych garniturach, kojarzących im się z przekrętami, zamykaniem zakładów pracy, prywatyzacją wszystkiego i zapadaniem się prowincji na rzecz lśniących warszawskich biurowców. Musimy wytrwać także dlatego, żeby w przyszłości nie oglądać protestów o podłożu ekonomicznym prowadzonych przez antysemitów i pospolitych faszystów, jak to już się czasem dzieje, gdy na miejscu nie ma lewicy. Wreszcie po to, żeby po kolejnej porażce układów progresywistów z liberałami być jakąkolwiek przeciwwagą dla opinii, że głos na lewicę i tak ląduje na koncie strażników starego ładu.
Pytlik w sądzie za obronę praw kobiet. „PiS nas nie przestraszy”
czytaj także
Dlatego podejmiemy to wyzwanie i spróbujemy raz jeszcze, bo nowa sytuacja otwiera nowe możliwości. SLD znika z lewicy, liberalna Wiosna rzuca wyzwanie Platformie, którego stawką jest dominacja w centrum sceny politycznej, a obóz dobrej zmiany zdaje się chwiać i nadal powoli, ale jednak stopniowo kruszyć. W tej sytuacji polityczna lewica ma szansę przegrupować siły i przerwać pasmo pogoni za mrzonką, która lokuje nadzieję na zbudowanie lewicy poprzez pączkowanie z wielkomiejskiego, liberalnego elektoratu. Dziś mamy większe szanse na wyłamanie się z PO–PiS-owskiego duopolu i dotarcie do tych wszystkich środowisk, które się w tym sporze nie odnajdują. Wbrew panującej opinii o końcu tradycyjnej lewicy, którą szeroko serwuje komentariat, mamy największą od lat szansę, by nie tylko zaistnieć w wyborach, ale sprawić, że polityczna lewica wróci do domu.
**
Bartosz Migas – łodzianin, prawnik, działacz Razem Łódź, z partią związany od października 2015.
Tekst nie jest oficjalnym stanowiskiem Partii Razem.