„Dziennikarstwo śledcze stało się banałem, bo mówi nam tylko tyle, że świat jest skorumpowany. Chcę dziennikarstwa, które wyjaśni mi, dlaczego nic się z tym nie robi” – mówił w ubiegłym roku znany brytyjski reżyser. Patrząc na skutki głośnych materiałów dziennikarzy śledczych w Polsce w ostatnich latach, trudno odmówić mu racji.
Na przygotowany przez Leszka Kraskowskiego dla prowadzonej przez niego strony Reporterzy.online film o tym, jak Roman Giertych i Ryszard Krauze wyprowadzili miliony złotych z deweloperskiej spółki Polnord, trafiłem przypadkiem – co gorsza, był to prawdopodobnie jakiś odprysk z wrzutki Krzysztofa Stanowskiego na X. W 45-minutowym nagraniu autor powołuje się na dokumenty, przybliża mechanizmy, podpiera swoje śledztwo autorytetem wieloletniej pracy w poważnych mediach, w opisie kanału przeczytamy też o nagrodach za ważne i głośne śledztwa.
Nie znajduję na szybko argumentów za tym, by nie wierzyć Kraskowskiemu. Sam Giertych niespecjalnie kwapi się do prostowania doniesień coraz mocniejszej koalicji przeciwko sobie. Komentujący film kipią z oburzenia. Dla zważenia racji zaglądam do „Gazety Wyborczej”, która piórami Piotra Żytnickiego i Jacka Brzuszkiewicza przekonuje, że umorzone śledztwo w sprawie Giertycha to pisowska nagonka, a sam mecenas nie mógł decydować o finansach spółki, bo obsługiwał ją tylko od strony prawnej. To mnie uspokaja – a więc wszystko jest w najlepszym porządku, Polska górą.
Problem ze zrobieniem z Polnordu „politycznego złota” dla szarego zjadacza chleba polega na tym, że… to skomplikowane. „Co ci biedni ludzie mają z tego zrozumieć, skoro ja nic z tego nie rozumiem” – mówił dawno temu Tomasz Lis, przewidując poniekąd, jak będzie wyglądało funkcjonowanie w medialnej rzeczywistości w 2025 roku. 20 lat temu była to zaskakująco przenikliwa refleksja.
„Byle lewaków dupa bolała”. Jak amerykańska prawica wygrała wojnę o media
czytaj także
Przypomnijmy sobie choćby rezygnację Włodzimierza Cimoszewicza z wyścigu prezydenckiego w 2005 roku, świetnie opisaną przez Adama Leszczyńskiego. Albo aferę z zakupem akcji „Polisy” przez Jolantę Kwaśniewską, odpaloną przez „Życie Warszawy” w kampanii w 1995 roku, o której mówił mi Michał Sutowski. Zapytajcie dziś przypadkową osobę bez doktoratu z nauk politycznych, o co w tym wszystkim chodziło – gwarantuję, że szansa na spójną wypowiedź na temat obu „afer” jest bliska zeru.
I tu wracamy do filmu Kraskowskiego. W jego opisie znajdziemy dramatyczny apel: „Dziennikarstwo śledcze to jeden z filarów IV władzy. Niestety, w Polsce ten filar kruszeje. Nie pozwól na to”. Daremne żale, próżny trud. Złudzenie, że dziennikarstwo śledcze może na cokolwiek wpłynąć, to sentymentalna bajka i główny zarzut, jaki mógłbym mieć do Reporterów Online.
Świat jest skorumpowany, a miliarderzy bezkarni. I co z tego?
„Stary model dziennikarstwa śledczego, w którym znajdujesz sygnalistów albo dokumenty i przedstawiasz je odbiorcom, którzy wściekli wywierają nacisk na prawodawców, przestał działać. Kiedy czytam, że bogaci trzymają pieniądze w rajach podatkowych, myślę: »tak, wiem, ale wiem też, że nic z tym nie zostanie zrobione«. Dziennikarstwo śledcze stało się banałem, bo mówi nam tylko tyle, że świat jest skorumpowany. Chcę dziennikarstwa, które wyjaśni mi, dlaczego nic się z tym nie robi” – mówił w ubiegłorocznym wywiadzie dla Crack Magazine wybitny reżyser dokumentalnych, kolażowych wideoesejów, Adam Curtis. Jak śmiał?
Traumazone, czyli ekonomia polityczna nihilizmu – krótki kurs
czytaj także
Herezji autora Hipernormalizacji szczególnie boleśnie słucha się w Polsce – kraju, który nadal może pochwalić się mistrzami i mistrzyniami w tym trudnym, kosztownym i zasobochłonnym rzemiośle. Spektakularne, cyzelowane miesiącami śledztwa to zarazem najlepsza i najbardziej wymagająca droga na dziennikarski szczyt i dźwignięcie się z prekariackiego doła, pisanego większości adeptów zawodu. Gale rozdania nagród dziennikarskich to wielka celebracja zdobyczy dziennikarstwa śledczego.
Ale przyjrzyjmy się laureatom nagrody Grand Press w tej właśnie kategorii, od czasów, gdy pierwsze zwycięstwo Trumpa rozpaliło dyskusję o fake newsach i ich wpływie na rzeczywistość. Tematy? Policjanci zabili Igora Stachowiaka na komendzie we Wrocławiu. Antoni Macierewicz kłamał. Marian Banaś wynajmował pokoje na godziny. Minister zdrowia kupował bezwartościowe maseczki. Polscy naziści ze smakiem zajadali się w lesie tortem ze swastyką.
Każdy z tych materiałów z pewnością stał się istotnym elementem opowieści o Polsce w drugiej i trzeciej dekadzie XXI wieku, ale na kariery Macierewicza czy Banasia wpłynął w niewielkim stopniu. Cóż dopiero mówić o obalaniu rządów!
Gdy Sławomir Sierakowski i Przemysław Sadura zapytali różne elektoraty o ich stosunek do afer, usłyszeli: „Czy to będzie PiS, czy Platforma, co ma wyjść, to wyjdzie, co ma nie wyjść, to nie wyjdzie, i tak się o tym nie dowiemy”. Z kolei Marci Shore, pisząc po ostatnich wyborach prezydenckich w USA, że dziś nic już nie jest ukryte, cytuje Władisława Surkowa, spindoktora Władimira Putina: „najbardziej brutalne struktury rusztowania władzy przebiegają wprost przez fasadę gmachu, architekt nie skrywa ich pod żadnymi zbędnymi dodatkami”.
To rozdwojenie – między prawdą, której i tak nigdy nie poznamy, a otwartym, bezpośrednim i totalnym odsłonięciem brutalnych struktur, nieukrywających się za żadną fasadą – wydaje mi się sednem problemu, w jakim znaleźli się koledzy i koleżanki zajmujący się ujawnianiem nieprawidłowości.
Make investigative journalism great again
Na wszelki wypadek jeszcze raz podkreślę: to, że dziennikarstwo śledcze nie zmienia świata, nie przekreśla istotności samego zawodu. Czyż perypetie towarzyszące ujawnieniu, że doktor Nawrocki korzystał z apartamentu na godziny w Muzeum II Wojny Światowej, nie wzbudzają naszego uśmiechu? Czy doniesienia na temat spółki Srebrna nie dają pojęcia o pomyśle Jarosława Kaczyńskiego na Polskę? Czy zadanie sobie trudu wyjaśnienia neooscylatora, który mieli stosować Giertych i Krauze, powinniśmy uznać za krucjatę oszołomów? Ależ skąd.
Problem w tym, że demaskowanie kolejnych doniesień jako „kapiszonów”, uciszanie niepokornych SLAPP-ami z kancelarii obsługujących miliarderów czy poczucie bezkarności polityków i wzruszanie przez nich ramionami na kolejne wybuchowe doniesienia „to nie bug, to feature”. Jasne, zaangażowanie zespołu najlepszych specjalistów do wielotygodniowego grillowania marginalnego ministra może przyczynić się do jego dymisji – zwłaszcza jeśli należy do pomniejszej partii koalicyjnej, a jego zaplecze polityczno-medialne jest żadne. Ale z perspektywy państwa?
Wyborcy PiS zagłosują na każdego, kogo kandydaturę podsunie im Jarosław Kaczyński. Fanatycy PO będą modlić się za Romana Giertycha, nawet jeśli jego ukrywanie się we Włoszech w czasie, gdy poszukiwała go pisowska prokuratura, nie wygląda na jakąś wyższość moralną nad Marcinem Romanowskim, proszącym o azyl na Węgrzech w momencie poszukiwania przez prokuraturę peowską.
Wesele, Pudelek i pogrzeb: nikt nie mówi o miłości tak pięknie jak Polacy
czytaj także
Możliwości „czwartej władzy” w momencie, gdy polityczne przekonania hartują się na serwisach, do których klucze trzymają hailujący egomaniak i inni pozbawieni kręgosłupa amerykańcy biznesmeni, są dziś śmiesznie małe. Co już dawno powinno zapalić lampkę alarmową w mediach i wśród samych dziennikarzy śledczych. Przywrócenie ich zawodowi prestiżu nie będzie możliwe bez uregulowania wpływu, jaki na społeczeństwo wywiera ręczne sterowanie oligarchów w stylu Muska czy Zuckerberga, a regularna celebracja dobrze wykonanej roboty to tylko zasłona dymna dla rozkładu, który z roku na rok postępuje coraz gwałtowniej.