Być może ton TVP Kurskiego i Matyszkowicza nigdy nie był dla PiS aż takim atutem, a „kurszczyzna” w swojej najtwardszej formie mogła wręcz odstraszać wyborców, po których PiS mógłby sięgnąć, gdyby w swoich mediach postawił na mniej łopatologiczny przekaz.
Oficjalne wyniki do sejmików potwierdzają to, co pokazał exit poll. Wygrał je PiS, zdobywając najwięcej mandatów wojewódzkich – 239. Koalicja Obywatelska wprowadziła 29 radnych sejmikowych mniej. PiS w porównaniu z 2018 roku stracił 15 radnych oraz władzę w jednym województwie, gdzie jeszcze w marcu miał samodzielną większość – łódzkim. Wyprzedził więc KO, ale utracił część władzy w sejmikach.
czytaj także
PiS umacnia się w bastionach
Skala tej straty jest jednak znacznie mniejsza, niż się to mogło wydawać jeszcze miesiąc temu. PiS zachował samodzielną większość w czterech sejmikach: lubelskim, małopolskim, podkarpackim i świętokrzyskim.
W podlaskim zdobył dokładnie połowę mandatów, większość może więc wisieć na radnym Konfederacji Stanisławie Derehajle – znacie go jako pracodawcę z memów o „panie Areczku”. Derehajło był już wicemarszałkiem podlaskim z ramienia Porozumienia Gowina – gdy Gowin został usunięty z rządu, marszałek z PiS usunął Derehajłę z zarządu województwa. Można więc zgadywać, że ze względu na tę przeszłość negocjacje nie będą łatwe. Jeśli nie uda się wyłonić większości w sejmiku, podlaskie czekają przedterminowe wybory. Możliwy jest też scenariusz znany z sejmiku województwa śląskiego z 2018 roku – KO uda się „przekonać” kilku radnych wojewódzkich PiS do zmiany frontu. Wyborcy ocenią to jako zagranie w nieładnym stylu, ale może ze względu na „odbicie” kolejnego województwa jakoś zniosą niskie noty za styl.
Jednak nawet cztery województwa wystarczą, by na chwilę zatrzymać głosy, że PiS to okręt idący na dno, a jego kapitan – Jarosław Kaczyński – stracił kontakt z rzeczywistością. Każde kontrolowane przez PiS województwo to też bardzo cenne narzędzie pozwalające „wykarmić” aparat znajdującymi się w gestii władz wojewódzkich miejscami pracy.
Co jednak najciekawsze, mimo kursu na ścianę, oderwanych od rzeczywistości tyrad prezesa partii czy braku propozycji dla regionów PiS był w stanie zwiększyć poparcie w świętokrzyskim, lubelskim, a nawet podlaskim – choć w tym ostatnim stracił jeden, decydujący mandat. W lubelskim zyskał za to aż trzy, co zostanie pewnie odczytane jako wielki sukces szefa struktur partii w województwie, Przemysława Czarnka, którego akcje w PiS jeszcze bardziej pójdą w górę.
Jak widać, kurs na mobilizację twardego elektoratu i hermetyzację przekazu, choć kosztował PiS jeden sejmik, okazał się skuteczny w województwach stanowiących dziś bastiony partii. I to mimo że przekazu Nowogrodzkiej nie powtarzały codziennie, niemal całą dobę, publiczne radio i telewizja. Być może ton TVP Kurskiego i Matyszkowicza nigdy nie był dla PiS aż takim atutem, jak wydawało się samym zainteresowanym i wielu komentatorom, a „kurszczyzna” w swojej najtwardszej formie mogła wręcz odstraszać wyborców, po których PiS mógłby sięgnąć, gdyby w swoich mediach postawił na mądrzejszy, mniej łopatologiczny przekaz.
czytaj także
Jednocześnie gdyby w wyborach parlamentarnych powtórzył się wynik na poziomie 34,27 proc., z poparciem tak silnie skoncentrowanym we wschodnich i południowo-wschodnich województwach, nie dawałby PiS szans na samodzielne przejęcie władzy w całym kraju. A partia Kaczyńskiego ciągle nie ma – i nic nie wskazuje, by miała mieć – zdolności koalicyjnej z kimkolwiek poza Konfederacją, z jej obecnym poparciem zbyt słabą, by wspólnie z PiS zbudować większość.
Trzecia Droga musiała liczyć na więcej
KO, która w całym kraju zwiększyła poparcie względem 2018 roku o 3,62 pkt proc. – co dało jej 16 radnych więcej – odnotowała wzrosty także w „pisowskich” województwach, jednak zbyt małe, by zagroziło to władzy PiS w większości z nich.
Partia Tuska może być jednak zadowolona ze swoich wyników sejmikowych znacznie bardziej niż Trzecia Droga. Szymon Hołownia mówi co prawda, że Trzecia Droga powtórzyła wynik z października i pokazała, że nie jest efemerydą, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że marszałek Sejmu robi dobrą minę do złej gry. Trzecia Droga, a zwłaszcza PSL, musiała przecież liczyć na więcej.
Sama Polska 2050 wprowadziła tylko 16 radnych wojewódzkich w kraju – co naprawdę jest słabym wynikiem – a PSL 64. To pokazuje, jak słaba lokalnie w tym sojuszu była formacja Hołowni. Jednak także wynik PSL jest, jak na dotychczasowe wyniki tej partii w sejmikach, kiepski. W 2018 roku sam PSL wprowadził do sejmików 70 radnych – a tamte wybory były uznawane za samorządową klęskę partii. W 2014 – gdy PSL odnotował z kolei nadzwyczajnie wysokie wyniki, być może za sprawą książeczki do głosowania – ludowcy mieli aż 157 radnych wojewódzkich, w 2010 – 93. Tylko w 2002 roku PSL wprowadziło mniej radnych wojewódzkich niż w tym roku – 58. Koalicja z Hołownią opłaciła się więc PSL w sejmikach dość średnio.
czytaj także
Szczególnym rozczarowaniem muszą być wyniki w świętokrzyskim i lubelskim. To były tradycyjne samorządowe bastiony PSL w III RP: lubelskie miało marszałków z PSL w latach 1999–2006 i 2010–2018, świętokrzyskie 1999–2002 i 2006–2018. Ludowcy liczyli po cichu, że w tym roku uda się odbić choć jedno z tych województw, że dobry wynik Trzeciej Drogi przechyli szalę na stronę koalicji 15 października i da im urząd marszałka. Te nadzieje się nie zmaterializowały, w obu województwach Trzecia Droga zanotowała niższe procentowe poparcie niż PSL w 2018.
Lewica odgrywa istotną rolę tylko w jednym sejmiku
Jeszcze gorsze są wyniki Lewicy, która wprowadziła ośmiu radnych w sześciu województwach. Tylko w dwóch – wielkopolskim i śląskim – ma w sejmiku więcej niż jednego przedstawiciela. Większość radnych to doświadczeni działacze SLD, tylko jedna reprezentantka Lewicy w sejmikach – Marta Stożek z dolnośląskiego – związana jest z Razem.
Lewica wzięłaby pewnie jeszcze dwa mandaty w lubuskim, gdyby nie start Komitetu Wyborczego SLD, założonego przez byłych działaczy partii skonfliktowanych z Włodzimierzem Czarzastym. Zdobył on 3,75 proc. poparcia, spychając KW Lewica poniżej naturalnego progu wyborczego.
Jak podział lewicowych mandatów wygląda geograficznie? Poza mazowieckim nie wprowadziła żadnego radnego w województwach, gdzie wygrywał PiS. Cztery mandaty wzięła z okręgów umiejscowionych w wielkich miastach: w śródmieściu Warszawy, we Wrocławiu, Poznaniu i Łodzi. Jeden z okręgu sosnowieckiego, gdzie lewica tradycyjnie notowała rekordowe poparcie, i jeden z Częstochowy i okolicznych powiatów. Częstochowa jest jednym z niewielu miast średniej wielkości w kraju rządzonym przez prezydenta Lewicy – Krzysztofa Matyjaszczyka – który będzie bronił swojej prezydentury w drugiej turze za niecałe dwa tygodnie. Widzimy więc, że Lewica w sejmikach ma bardzo wąską bazę terytorialną, ograniczoną do metropolii i miejsc, gdzie jest wyraźnie silniejsza niż w kraju.
Jednocześnie jedynym sejmikiem, gdzie Lewica jest potrzebna do zbudowania większości, jest sejmik łódzki. Wszędzie indziej KO może rządzić w łatwiejszej dla siebie koalicji z Trzecią Drogą. W tym rozdaniu, poza łódzkim, w sejmikach Lewica nie będzie się więc zupełnie liczyć.
Duopol nie słabnie?
Wydawało się, że wyniki wyborów parlamentarnych i konieczność budowy rządu opartego na bardzo szerokiej i pluralistycznej koalicji osłabiły trochę duopol rządzący polską polityką od 2005 roku. Jednak w tegorocznych wyborach do sejmików PiS i KO w sumie zdobyły ponad 81 proc. mandatów.
Jest to częściowo wina ordynacji z niewielkimi okręgami, co promuje dwa największe komitety i zaniża reprezentację mniejszych. Z całą pewnością warto pomyśleć o jej reformie.
czytaj także
Być może jednak, niezależnie od pracy ordynacji, słabe wzrosty Trzeciej Drogi, bardzo słaby wynik Lewicy, tylko sześć mandatów Konfederacji i tylko dziewięć komitetów lokalnych pokazują, że polaryzacja, przynajmniej w wyborach do sejmików, ma się całkiem nieźle.