Kraj

Dlaczego lewica się wstydzi?

Jest oczywiste, że zrobiona na poważnie lewicowa zmiana wymaga odebrania części przywilejów – mężczyźni muszą się posunąć, niektórzy spaść trochę niżej, a zamożni muszą oddawać większą część swoich dochodów. Ale Lewica woli przytępiać własne hasła i tłumaczyć się z każdego egalitarnego postulatu.

Jedną z przyczyn serii wyborczych kompromitacji Lewicy jest jej nieznośny brak pewności siebie. A dokładnie rzecz biorąc, bijące od niej poczucie wstydu podczas artykułowania własnych propozycji programowych.

Oczywiście politycy i polityczki potrafią prezentować zadziorność – na przykład poseł Trela niedawno zapewniał nawet, że mógłby „politycznie zglebować Kaczyńskiego”, co akurat wywołało raczej salwę śmiechu, a nie wzrost poważania. Taka pewność siebie pojawia się wśród nich jednak wyłącznie wtedy, gdy mowa jest o powszechnie akceptowanych po stronie antypisu postulatach i kwestiach – rozliczeniu Zjednoczonej Prawicy, ogólnie słusznych hasłach prodemokratycznych czy Unii Europejskiej. O tak, wtedy lewicowcy potrafią być bardziej tuskowi od Tuska. Gdy trzeba powalczyć o kwestie czysto lewicowe, polscy lewicowcy zaczynają przepraszać, że żyją.

Objawia się to ciągłym zmiękczaniem własnych postulatów, zapewnianiem, że to na razie tylko takie niezobowiązujące pomysły do rozważenia na przyszłość, czy zadowalaniem się rzucanymi przez silniejszych ochłapami w stylu „poprzecie Kredyt 0 procent, a my wam obiecamy trzymanie kciuków za mieszkalnictwo komunalne”.

Sztandar Lewicy Razem wyprowadzić. Ale na serio

Lewicowcy bardziej przekonująco bronią liberalnych postulatów ekonomicznych koalicjantów niż własnych, jakby te lewicowe ktoś im tylko przypiął i muszą o nich mówić z obowiązku. Mówiąc o hasłach prosocjalnych, często brzmią, jakby recytowali wierszyk na lekcji polskiego. No, bardzo ładnie się nauczyłeś, Areczku, gratulacje, mocna trójeczka.

Między innymi właśnie dlatego Konfederacja wygrywa z lewą stroną. Konfiarze opowiadają niewyobrażalne wręcz bzdury, ale są do nich przekonani, to ich postulaty, wierzą w nie, widać to na oko. Nie wstydzą się ich, a dobrego humoru nie psują im nawet kompromitujące czasem wpadki.

To ostatnie oczywiście nie jest godne naśladowania, ale pewność siebie to jedna z przyczyn sukcesu partii. Braun faktycznie z tą gaśnicą trochę przesadził, ale co nam zrobicie? Chociaż lewica nie ma koncie niczego nawet w połowie tak kompromitującego, jej ekspiacjom nie ma końca.

A powiedz coś po lewicowemu

Oczywiście przyczyny tego stanu rzeczy są już rozpoznane. Główną jest to, że polscy lewicowcy wywodzą się ze środowisk liberalnych. Liberałowie to ich naturalne środowisko, zarówno towarzyskie, jak i zawodowe.

Są regularnie otoczeni przez liberałów, więc mówią ich językiem i dostosowują przekaz do akceptowanego przez nich poziomu. Lewicowi komentatorzy chodzą do zaprzyjaźnionych liberalnych mediów, politycy Lewicy blisko współpracują z politykami liberalnymi, a zaangażowany elektorat lewicy nieustannie styka się z liberałami w pracy. Mało kto lubi mieć poczucie odrzucenia przez większość albo łatkę dziwaka/outsidera, więc pokornie pacyfikują samych siebie. Celowo wybijają część zębów własnej narracji politycznej, żeby jakoś się zmieścić w dominującym liberalnym kanonie.

Poza tym duża część lewicowego aktywu politycznego to co najwyżej lewicujący liberałowie. Ich domyślny sposób myślenia jest czysto liberalny, takie też bon moty same wychodzą im z ust, ale żeby „powiedzieć coś po lewicowemu”, muszą się wysilić.

Właśnie dlatego Biedroń ze Śmiszkiem nie widzieli nic złego w inwestowaniu w mieszkania, z czego ten drugi później zresztą się tłumaczył. Logika liberalna jest pierwszym, co im przychodzi do głowy podczas podejmowania decyzji życiowych, zawiązywania relacji czy dyskusji. Logika lewicowa, oparta przede wszystkim na równości, a nie wolności, jest dla nich nienaturalna, czują się w niej, jakby założyli za krótki czerwony sweter. Chodzą w nim, bo sytuacja tego wymaga, ale ten dyskomfort czuć na odległość.

Poza tym duża część wyborców Lewicy to również mentalni liberałowie. W rezultacie polityczki Lewicy muszą nieustannie dbać o to, żeby ich przypadkiem nie zrazić. Stąd to nieznośne przytępianie własnych haseł i tłumaczenie się z każdego egalitarnego postulatu – że skorzystają dokładnie wszyscy, że tym uprzywilejowanym niczego się nie odbierze, a nawet jeśli, to tylko troszkę i nawet tego nie odczują.

Jest oczywiste, że zrobiona na poważnie lewicowa zmiana wymaga odebrania części przywilejów – mężczyźni muszą się posunąć, niektórzy spaść trochę niżej, a zamożni muszą oddawać większą część swoich dochodów. W przypadku pozycji Kościoła lewicowcy już się zwykle nie krygują i bez skrępowania mówią o odebraniu jego przywilejów, ponieważ to jest akceptowane wśród liberałów. Nawet były UPR-owiec Nitras mówił przecież o przypiłowaniu przywilejów katolików.

Symboliczny PIESEL, czyli trzy europejskie problemy lewicy

O piłowaniu uprawnień pozostałych wysoko postawionych grup Lewica już tak chętnie nie mówi. Przecież część jej elektoratu mogłaby się obrazić. W ten sposób Lewica sama uwiązała się do swoich nielicznych wyborców, co nie pozwala jej sięgnąć wyżej. Żeby przebić te biedne 7–8 procent (w porywach), musiałaby zapewne stracić część liberalnych wyborców, bez gwarancji, że na ich miejsce zdobędzie innych.

Taka operacja wymagałaby odwagi i podjęcia ryzyka, a zawodowi politycy z Lewicy nie są gotowi na takie poświęcenie – dobrze im jest tak jak teraz. Przecież mogliby stracić mandaty i dostęp do stanowisk.

Wszystkie lewicowe strachy

Także tak zwany trulewicowy elektorat jest niezwykle chimeryczny. Bardzo łatwo go urazić rzuconą w wirze dyskusji opinią, która nie do końca mieści się w obecnie przyjętym kanonie. Taką nieostrożną opinią można sobie nawet zepsuć pozycję w środowisku, którą potem trzeba odbudowywać.

I żeby było jasne – cancelowanie osób, które mają na koncie złe czyny, także takie, na które zapóźnione państwo polskie nie wymyśliło jeszcze sankcji (np. „miękkie” wymuszanie seksu, czyli bycie szarpimajtem), jest absolutnie pozytywnym zjawiskiem. Problem robi się wtedy, gdy trzeba nieustannie uważać na słowa i dokonywać negatywnej selekcji własnych opinii.

W takiej atmosferze nie da się na poważnie uczestniczyć w debacie publicznej. Tą wewnętrzną cenzurą lewica sama nałożyła sobie kaganiec, co wywołuje jeszcze większe napięcie w lewicowym komentariacie i aktywie politycznym, który jest już wystarczająco zestresowany presją ze strony liberałów.

Z badań CBOS wynika również, że wyborcy Lewicy są wyraźnie najbardziej pesymistyczni ze wszystkich elektoratów. To badania z czasów drugiej kadencji PiS, gdy powodów do czarnowidztwa było sporo, jednak obrazuje to również ogólny brak wiary w realizację lewicowych postulatów na szeroką skalę. Także wśród osób szczerze lewicowych. Głosimy te poglądy, ale z wyczuwalną rezygnacją, bo ile można to powtarzać bez skutku. Ten pesymizm, który przenika także do aktywu politycznego, sprzyja brakowi pewności siebie, co odbija się na jakości przekazu.

Kampania wyczerpania [Majmurek o eurowyborach]

Politycy, aktywiści i znaczna część komentariatu lewicowego pochodzą też ze środowisk o wysokim kapitale kulturowym. To zaś jedyny zasób, którym lewica dominuje nad pozostałymi środowiskami politycznymi w Polsce. Wysokie wykształcenie i obycie są oczywiście zaletą, ale ich skutkiem ubocznym jest ugrzeczniona postawa. Lewicowcy wstydzą się być złymi chłopcami i dziewczętami, gdyż z domów wynieśli umiłowanie książek, spokojne dyskusje, używanie przeintelektualizowanego języka czy powstrzymywanie się od zaczepek personalnych.

Niestety polityka – szczególnie polska – wymaga przywdziania stroju stałego bywalca ulic, a nie kawiarni. To absolutnie nie oznacza, że należy zrezygnować z wysokich standardów relacji międzyludzkich, które są – słusznie – jednym z głównych postulatów współczesnej lewicy. Po prostu walcząc o idee, trzeba czasem użyć bardziej dosadnego języka i tonu głosu, bo przeciwnicy polityczni takich skrupułów nie mają.

To nie rocket science

Żeby wstyd przestał wreszcie pętać ręce, nogi i głowy lewicy, lewicowcy musieliby więc uniezależnić się od swoich rodziców – także tych symbolicznych – i przede wszystkim odczepić się od liberałów. To nie oznacza, że musieliby przestać z nimi współpracować politycznie. Po prostu powinni wreszcie zacząć występować jako odrębne i samodzielne środowisko polityczne, a nie lewe skrzydło antypisu.

O ile zerwanie z liberalną tożsamością będzie na pewno bolesne i trudne, o tyle już odczepienie się od liberałów nie jest żadną technologią kosmiczną. Wystarczy nie cieszyć się po katastrofie wyborczej, bo hegemon wygrał, nie prosić się hegemona o wspólne listy w wyborach, tylko w ogóle takiej opcji nie rozważać i bez skrępowania krytykować i wyśmiewać liberałów tak, jak oni wyśmiewają lewicę.

Anatomia klęski: dlaczego Lewica została zdemolowana w eurowyborach?

Samodzielne środowisko polityczne zawsze wystawia własne listy i własnych kandydatów, walczy też wyłącznie o realizację własnego programu, blokując przy tym projekty jednoznacznie przeciwne. Nawet jeśli przynosi to – przynajmniej początkowo – straty polityczne. Istnienie lewicy jako odrębnego podmiotu politycznego jest ważniejsze niż stanowiska, mandaty, pochwały, widoczność w czołowych mediach czy jakieś drobne ustępstwa w zamian za wasalizację. Wydawałoby się to oczywiste i starym chłopom tego tłumaczyć nie trzeba, ale jak widać, obecnych liderów Lewicy to nie dotyczy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij