Kraj

Demokracja nie jest za darmo

Liberałowie: nie ma nic za darmo! Też liberałowie: za dużo wydajemy na zdrowie, edukację i wszystko inne, państwo musi być tanie! Memy robią się same, ale w tanim państwie pogłębia się polaryzacja, obywatele są zniechęceni, a rośnie popularność skrajnych opcji politycznych.

Na co nasze państwo wydaje najwięcej pieniędzy? Zdaniem Polaków – na administrację. W badaniach przeprowadzonych przez Polski Instytut Ekonomiczny takiej odpowiedzi udzieliło 31 proc. ankietowanych. Żadna inna spośród ośmiu kategorii wyodrębnionych przez PIE nie uzyskała tylu wskazań.

To całkowicie mylne wyobrażenie, bo w rzeczywistości administracja jest dopiero na siódmym miejscu – stanowi ledwie 6 proc. wszystkich wydatków publicznych (w mniemaniu ankietowanych – 18 proc.). Dla porównania: na emerytury i renty wydajemy 34 proc., na ochronę zdrowia 14 proc., a na edukację i naukę 12 proc.

Nasza wymarzona Polska to Szwecja. Tylko bez podatków

Mit marnotrawnej administracji

Skąd bierze się to błędne wyobrażenie o wydatkach administracyjnych?

Wielu polityków i komentatorów lubi powtarzać, że możemy mieć lepsze usługi publiczne i wcale nie musimy podwyższać w tym celu obciążeń podatkowych najbogatszych Polaków. Ba, dałoby się je nawet obniżyć! Wystarczy skończyć z marnotrawstwem. A gdzież jest większe marnotrawstwo, jeśli nie wśród urzędników? W ten sposób administracja stała się w naszej zbiorowej wyobraźni miejscem nieprzebranych skarbów, dzięki którym dałoby się sfinansować całe mnóstwo rzeczy, gdyby tylko ktoś zrobił tam porządek.

Administracja to często pierwsza rzecz, która przychodzi politykom do głowy, gdy mają odpowiedzieć, skąd wezmą dodatkowe środki.

Na przykład, gdy Borys Budka zaproponował podniesienie kwoty wolnej od podatku, to na pytanie, jak załata powstałą w ten sposób dziurę budżetową, odpowiedział: „Na pewno potrzebne będą cięcia w administracji państwowej”. Jak zauważył Jakub Szymczak, byłaby to kontynuacja polityki PiS-u, bo między 2014 a 2019 rokiem udział wydatków budżetowych na administrację nie tylko nie urósł, ale wręcz nieznacznie spadł. Nie bardzo jest już więc co ciąć.

Bieda to decyzja polityczna. Jak działa polityka zaciskania pasa

Mit sprawnego państwa za półdarmo

Za opowieściami o marnotrawnej administracji skrywa się jeszcze większy mit: mit sprawnego państwa za półdarmo. Wcale nie musimy zwiększać wpływów budżetowych, wcale nie musimy mieć wyższych nakładów na ochronę zdrowia czy edukację, wystarczy wydawać pieniądze efektywniej. Po co być ciężkimi frajerami jak Niemcy, Francja czy Szwecja, które wydają na system opieki zdrowotnej ponad 11 proc. PKB, skoro możemy wydawać w okolicach 6 proc. i mieć podobne rezultaty? Wystarczy przestać marnować pieniądze!

Ten mit osiąga czasami poziom niezamierzonej autoparodii. Jak w jednym z ostatnich wpisów na Twitterze Leszka Balcerowicza: „Są dziedziny wymagające finansowania przez podatki: obrona narodowa, policja, wymiar sprawiedliwości, administ. publiczna itp. Ale one łącznie pochłaniają kilka procent PKB. A w Polsce wydatki budżetowe po 7 latach PiS wynoszą ok. 42 proc. PKB. Dziwicie się, że podatki są wysokie?” – pisał ekonomista.

Zauważyliście, że wśród rzeczy, które „wymagają finansowania przez podatki” Balcerowicz nie wymienił między innymi ochrony zdrowia, edukacji, rent i emerytur? Można by próbować go bronić, mówiąc, że dopisał przecież „itp.”. Ale jeśli w tym „itp.” rzeczywiście mieszczą się wszystkie te rzeczy, to nijak nie składa się to na kilka procent PKB, o których pisze Balcerowicz.

Nie ma na świecie państwa, którego wydatki byłyby tak niskie. Najbliżej ideału Balcerowicza znajdują się kraje afrykańskie: Kongo (11 proc.), Nigeria i Czad (po 13 proc.), a w innej części świata Gwatemala (12 proc.). Państwa rozwinięte mają wydatki mniej więcej na poziomie Polski, w wielu przypadkach nawet wyższe. Finlandia, Dania i Belgia wydają ponad 50 proc. PKB, a średnia w Unii Europejskiej wynosi 45 proc. Nagle te polskie 42 proc. przestaje być takie straszne.

Uciekają do nas, bo są biedni. Są biedni, bo my jesteśmy bogaci

A gdyby wpis Balcerowicza potraktować poważnie, należałoby stwierdzić, że polski ekonomista proponuje nam eksperyment, który byłby ewenementem na skalę światową – wziąć rozwinięty kraj europejski i zacząć upodobniać jego strukturę wydatków do najbiedniejszych państw afrykańskich.

Neoliberalne paradoksy

Niech nam nie umknie ironia polegająca na tym, że największe „zasługi” w propagowaniu mitu taniego państwa mają polscy neoliberałowie. Czyli te same osoby, które na co dzień lubią wcielać się w rolę ludzi głoszących nieubłagane prawdy w rodzaju: nic nie ma za darmo. Najwyraźniej ta zasada przestaje działać, gdy mówimy o ochronie zdrowia, edukacji, transporcie publicznym czy polityce socjalnej – te wszystkie rzeczy można mieć zdaniem nadwiślańskich neoliberałów na wysokim poziomie za kilka procent PKB. Bez konieczności wprowadzania systemu podatkowego przypominającego europejskie rozwiązania.

Bajania o cudownych efektach, które można osiągnąć za pomocą zwiększenia efektywności, są szczególnie niebezpieczne w przypadku systemu opieki zdrowotnej. Pandemia dramatycznie unaoczniła, jak to wygląda w praktyce.

„Szpitale zostały sprowadzone do logiki działania just-in-time, na ostatni moment, a przynajmniej do takiej aspirowały, prowadzone jak »normalne« biznesy według kryteriów efektywności. W Stanach Zjednoczonych wiele z nich stało się przedsiębiorstwami komercyjnymi finansowanymi z emisji śmieciowych obligacji. Zmaksymalizowały przepustowość pacjentów i zminimalizowały nadwyżkę pojemności łóżek. Zredukowały zapasy niezbędnego sprzętu do minimalnych poziomów. Rzeczy podstawowe, takie jak maski i rękawiczki, sprowadzano z drugiego końca świata” – podsumowuje historyk Adam Tooze w książce Shutdown: How Covid Shook the World’s Economy.

Logika działania „na styk” może się wydawać odpowiedzialna, gdy wszystko idzie zgodnie z planem, ale kiedy tylko pojawią się turbulencje, jak globalna pandemia, jej krótkowzroczność zostaje natychmiast obnażona. W czasach kryzysu środowiskowego głupotą byłoby lekceważenie ryzyka podobnych wstrząsów.

Jak ujął to ekonomista Jonathan Aldred, w przypadku ochrony zdrowia „naszym priorytetem powinna być odporność, a nie efektywność”.

Koniec świętej efektywności. Teraz ważniejsza jest stabilność

Oszczędzanie na państwie ma ostatecznie opłakane skutki dla stanu demokracji. Badacze Evelyne Hübscher, Thomas Sattler i Markus Wagner przeanalizowali wyniki 166 wyborów z ostatnich 40 lat przeprowadzonych w 16 krajach OECD, by sprawdzić, jakie są skutki wdrażania polityki oszczędności. Wyniki? Zniechęcanie obywateli do głosowania w wyborach, polaryzacja społeczeństwa, wzrost popularności partii uważanych za skrajne, głównie tych z prawej strony sceny politycznej.

Politycy i komentatorzy zalecający neoliberalne rozwiązania twierdzą, że demokracja i praworządność to tematy, które leżą im szczególnie na sercu. Jeśli to prawda, powinni zacząć zwracać uwagę na dewastacyjne skutki wprowadzania ideologii taniego państwa.

Nieznośny urok taniego państwa

Okazuje się, że stabilna i kwitnąca demokracja też nie jest za półdarmo.

To nie znaczy, że nie warto się przejmować państwowym marnotrawstwem. Nie tylko warto, ale i trzeba. Trudno jednak rozmawiać o tym na poważnie, gdy ktoś propaguje bajki o nowoczesnym państwie demokratycznym utrzymywanym za kilka procent PKB albo o rozdmuchanych wydatkach na administrację.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij