Kraj

Lewe alibi, czyli wszyscy jesteście sprawcami

Wydaje ci się, że decyzje – choćby te o eksploatacji zwierząt i lekceważeniu kryzysu klimatycznego – zapadają gdzie indziej? Że to oni są winni, nie ty? A co, jeśli jesteś odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale i za innych? Jeśli twoja wina pociąga za sobą winę innych?

Samodzielny, stanowiący sam o sobie, samorządny, jednorodny i konsekwentny podmiot nie istnieje. Taki człowiek to złuda. Ustanawianie go kluczowym elementem teorii etycznych i projektów politycznych wnosi w tworzoną strukturę fundamentalny błąd, który wcześniej czy później będzie miał negatywne konsekwencje dla jej jakości i stabilności.

Powtarzanie tej myśli po tylu podobnych, formułowanych wielokrotnie w przeróżnych wariacjach i mających już swoje ujęcia zawstydzające wnikliwością, wydaje się jałowe. Z drugiej strony, postrzeganie jej jako oczywistej może być równie niebezpieczne jak niezrozumienie lub nieuznanie jej słuszności. W najgorszym wypadku równia pochyła może prowadzić do zdjęcia odpowiedzialności z siebie i z innych. Do przedwczesnego uniewinnienia. To bardzo kusząca konsekwencja. Szczególnie w świecie, który rozczarowuje i przytłacza doświadczeniem krzywdy. Przekonanie o niemożności sprawczości, własnej i tych, których uważa się za swoich, przynosi swoistą ulgę.

Przerzucanie odpowiedzialności za realia społeczne na to, co jest porządkiem wyższego rzędu, strukturą, systemem, odhumanizowanym mechanizmem budowanym na samoodtwarzających się automatyzmach, bezdusznie zarządzanych przez nienaruszalną kastę władców, to rodzaj samoobrony, osobistej i grupowej. Przyjęcie mentalności poddanego i podwładnego sił wyższych często w historii bywało wygodne, być może stąd ta powtarzalność myśli o słabym podmiocie. Uprawomocnienie fatum – również pod postacią systemu ekonomicznego i ustroju – może być formą etycznego i politycznego eskapizmu.

Prześlizgiwanie się w ten sposób do sfery ograniczonej osobistej odpowiedzialności i urządzanie się w niej to sięganie po glejt de-moralizacji. Czym jest de-moralizacja słabego podmiotu? Chodzi o zależność pomiędzy powinnością i możliwością. Skoro zdolność i możliwość wyboru są relatywnie niewielkie, sprawczość znikoma, to jednostkowe quasi-decyzje słabego podmiotu, jego preferencje, aktywności i zaniechania nie powinny być surowo rozliczane, na przykład w sensie moralnym. Spłyca się wymiar etyczny gestów, chociażby tych, które codziennie, dziesiątkami milionów, współtworzą profil konsumencki zbiorowości, a więc i mapę jej wartości.

W społeczności słabych podmiotów sklepy, a więc jeden z głównych ośrodków decyzyjnych współczesnego świata, to tylko peryferyjne komórki potwornego organizmu o cechach hydry. Nie robią na nim wrażenia żadne jednostki, więc nikt nie ma w stosunku do nich większych oczekiwań. Hydra przejęłaby się być może kimś o heraklejskiej mocy, ale ta zdarza się rzadko i od nikogo nie powinno się jej wymagać. A już na pewno nie w sklepie.

Jak wybrnąć z bycia mleczarnią?

W obliczu potęgi i przebiegłości tego niedosięgłego potwora proletariacki, jednostkowy opór wydaje się nieadekwatny. Każde pieniądze wydają się drobne. Nieważne, a przynajmniej drugorzędne, za co zapłacisz. Nie ośmieszaj się swoją mikrorebelią. Siebie nie przeskoczysz. Niech ci się nie wydaje, że dużo od ciebie zależy. Decyzje – choćby te o eksploatacji zwierząt i lekceważeniu kryzysu klimatycznego – zapadają gdzie indziej. To oni są winni, nie ty.

Internalizacja tych półprawd przypomina wygodne posłuszeństwo regule: nie waż się jako jednostka sięgać po władzę, bo od rządzenia są rządy i korporacje. To są prawdziwe podmioty! Nie pchaj się zatem ze swoją bezdyskusyjnie zanegowaną podmiotowością do wyższych sfer politycznych, nie miej pretensji do bycia decydentem. Nie jesteś istotną częścią rozwiązania, przeceniasz się, poluzuj. Pamiętaj, że prawdziwi, silni gracze robią swoją nekropolitykę wysoko ponad twoją głową. Kupuj, co trzeba, i zajmij się swoimi sprawami.

Ciekawe, choć być może nie aż tak zaskakujące, że to sprytne alibi pielęgnuje się czasem i w lewicowym zaułku. Lewica jest oczywiście zawsze mniej lub bardziej komunitarystyczna. Jej podmiot jest więc uzależniony, współstanowiony przez wspólnotę i przez nią zdeliberalizowany. Kształtowany historią, tradycją, socjalizacją i obowiązującymi formami relacji. Można powiedzieć, że jest do pewnego stopnia ubezwłasnowolniony. Wegański nonkonformizm w lokalnej społeczności może się wydawać tego przeciwieństwem.

Zamiast dać się wmanewrować w poczucie winy lepiej porządnie się wkurzyć [rozmowa]

Lewica jest też w specyficzny sposób holistyczna, zapatrzona w ponadjednostkowe mechanizmy, siły, masy, struktury, formy organizacji. Jej społeczeństwo jest obywatelskie, bo lewicowość nigdy nie traci z oczu jednostki, ale widzi ją raczej jako ofiarę, a nie sprawcę. Za wzorcowo lewicowe uznaje się zabieganie o podstawę ekonomiczną jednostek, chwali się samoorganizację, która sprzyja podnoszeniu ich jakości życia. Ostatecznie jest to jednak rodzaj samopomocy i samoobrony. Połączenie tej walki z solidarnością międzygatunkową i dbałością o pozaludzkich proletariuszy przychodzi znacznie ciężej.

Kto dziś na lewicy mówi o powinności prozwierzęcego konsumenckiego sprawstwa mieszkańców mniejszych miast, borykających się z pauperyzacją? Asem w negocjacjach zdjęcia z nich odpowiedzialności jest właśnie ów holistyczny, de-moralizujący i usprawiedliwiający potwór. Lewicowość może do tego stopnia bronić swoich uciśnionych, że wydaje się wręcz go wyolbrzymiać. Przecież im skuteczniej niweluje on winę jednostek, tym więcej ulgi przynosi. O ileż mniej problematyczne jest życie, gdy potwór spłaszczy międzygatunkowy, moralny wymiar konsumpcji i zogniskuje krytykę na sobie. O ileż wygodniejsza jest postępowość, jeśli jej standardy są zaniżone.

Tak, to prawda, że samodzielny, stanowiący sam o sobie, samorządny, jednorodny i konsekwentny podmiot nie istnieje. Taki człowiek to złuda. Jednak to właśnie takie cechy, jak współstanowienie w relacjach, porowatość granic, powszechna współzależność, potencjalna zmienność nadają ludziom głęboki wymiar moralny. Rodzą współodpowiedzialność. A co, jeśli pomyśleć, że ten rodzaj osobistej, podmiotowej odpowiedzialności – niepełnej, bo dzielonej z innymi – jest w rezultacie większy niż odpowiedzialność dająca się całkowicie przyporządkować zatomizowanej jednostce?

Innymi słowy, być może to właśnie deliberalizacja człowieka przesądza o wadze jego potencjału sprawczości, a więc i odpowiedzialności. Jesteś odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za innych. Odpowiedzialna za to, co sama myślisz i robisz i co myślą i robią inni. Twoja wina pociąga za sobą winę innych. Etyczne sprawstwo twoich dobrych wyborów, nawet w sklepie spożywczym, zostawia ślady postępu we wspólnocie i przekształca ją.

Niesamodzielność jednostki tworzy wspólnotę, a ta może być źródłem siły, przy której nawet najbardziej nadmuchany potwór wraca do realistycznych rozmiarów. Słabość staje się więc siłą, ale warunkiem jej uruchomienia jest solidarność. Wydaje się, że częścią dobrych projektów politycznych musi być przekształcenie opowieści o słabym podmiocie w opowieść o nieuchronnej odpowiedzialności i zbiorowej sile ludzi zależnych, uwikłanych, niestabilnych i poddanych ponadjednostkowym mechanizmom. Nie mogliby być wpływowi, gdyby byli osobni i niezależni.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij