Znamy już pakiet obietnic socjalnych PiS. Opozycyjna koalicja powinna na nie odpowiedzieć. Na razie biadoli, że PiS zamienia nas w Wenezuelę, i równocześnie próbuje dorównać jego obietnicom. Trzeba się na coś zdecydować. Oto parę propozycji.
Miarą sukcesu konwencji PiS jest to, że wszyscy znamy już listę obietnic partii rządzącej: 13. emerytura, 500+ na pierwsze dziecko, pekaes w każdej gminie. Reakcja opozycji (oraz opozycyjnych mediów) świadczy o tym, że tradycyjnie dali się zaskoczyć. Ryszard Petru, za moment jeden z partnerów w Koalicji Europejskiej, przestrzegał Polaków, że partia rządząca zmieni Polskę w Wenezuelę (tylko z gorszą pogodą i bez ropy naftowej). Grzegorz Schetyna przypomniał, że już w 2017 r. proponował 500+ na każde dziecko.
Strategię opozycji (mam na myśli Koalicję, nie Wiosnę Biedronia) opisała w „Wyborczej” 25 lutego Dominika Wielowieyska. Jest to lektura ciekawa, trochę śmieszna i bardzo straszna. Ma być wspólne „proeuropejskie” pospolite ruszenie, wzorowane na kampanii przed referendum akcesyjnym z 2003 r. Wielowieyska pisze, że tęgie głowy planują „połączyć to z przesłaniem 30. rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 roku, w których obywatele odrzucili PRL, wybrali demokrację i marsz w stronę UE i NATO”.
czytaj także
Jakby tego było mało – pisze Wielowieyska – ktoś wpadł na pomysł, żeby robić kandydatom koalicji do Parlamentu Europejskiego zdjęcia podobne do tych, które mieli kandydaci Komitetów Obywatelskich z Lechem Wałęsą przed wyborami 4 czerwca 1989 r. Miejsce Wałęsy miał zająć Donald Tusk.
Ta strategia – czytam – ma zmobilizować ludzi do udziału w wyborach!
Nie wiem, co jest w tym pomyśle bardziej żałosnego: desperacja? Odklejenie od rzeczywistości? Zapatrzenie we wspomnienia o własnej minionej chwale?
Autorów tego pomysłu informuję: gen. Jaruzelski ciągle nie żyje. „Dinozaury głosują na dinozaurów. Zamieńmy Polskę w Park Jurajski”, to nie brzmi jak nośne hasło wyborcze. Trafi tylko do tych, którzy i tak na opozycję zagłosują: starego KOD-u.
czytaj także
Proszę się nie obrażać za dinozaury, sam za moment zacznę się do nich zaliczać. To nie ejdżyzm – ludzie po 50. zasługują na własnych polityków, którzy będą reprezentować ich wartości i interesy, dokładnie na takich samych zasadach jak młodsi. Rzecz w czym innym: osoby ukształtowane przez doświadczenie pokoleniowe komunizmu i wielkiej wygranej 1989 r. będą cały czas toczyć tamtą wojnę – i przegrywać, bo żyjemy dziś w innym kraju.
Nic nie wskazuje, żeby ktokolwiek zadał sobie pytanie, ilu wyborców – z czysto biologicznych powodów – w ogóle pamięta jeszcze wybory z 1989 r. Przypomnijmy: upłynęło od nich 30 lat, prawie tyle, ile między powstaniem listopadowym i styczniowym. Nawet w 1989 zresztą do wyborów poszła nieco więcej niż połowa obywateli!
Nie jest też w ogóle jasne, czy przeciętny Polak czuje się zagrożony polityką europejską PiS. Pieniądze z Europy płyną? Płyną. Za granicę można jeździć? Można. Można tam pracować legalnie? Jasne. Młodzi ludzie zapewne w ogóle nie są w stanie sobie wyobrazić, że jest inaczej. Straszenie ich wyjściem Polski z Unii to jak ostrzeganie przed upadkiem meteorytu. To katastrofa zbyt niemożliwa do wyobrażenia, żeby w ogóle potraktować ją serio i się przejąć.
Młodym nie jest wszystko jedno. Tylko nie chcą krzyczeć „Precz z Kaczorem dyktatorem!”
czytaj także
Można trochę zrozumieć, dlaczego Koalicja Europejska wybrała akurat sprawę polskiej obecności w Unii. Po prostu jest niewiele kwestii, w których bardzo różnorodne partie składowe się zgadzają. Stąd całkowita niespójność przekazu w kluczowych dla elektoratu obietnicach socjalnych. PO obiecuje 500+ na pierwsze dziecko, a sojusznicy krytykują. W tle słychać cały czas jojczenie bliskich opozycji dziennikarzy z klasy średniej, że to zadłuży Polskę, że niektórzy nie zasługują, że „panie, nasze pieniądze z podatków” oraz „bez pracy nie ma kołaczy”.
Oto najprostsza definicja polskiego liberała: to człowiek, który dostaje kolki dwunastnicy na samą myśl, że sąsiad może otrzymać pomoc od państwa. Żółć zalewa szare komórki i kiedy nasz liberał tylko wyobrazi sobie beneficjenta 500+, odczuwa fizyczny ból.
czytaj także
Co ciekawe, narzekanie na 500+ – „hodowanie patologii”, „rozdawnictwo” – jest całkowicie odporne na twarde dane. Wiemy, że np. dzięki programowi PiS udało się radykalnie zmniejszyć ubóstwo wśród dzieci. Można to powtarzać w nieskończoność, a potem i tak jakiś wykształcony i kulturalny bałwan z klasy średniej napisze, że „patologia przepija”. Nie ma żadnej siły na resentyment tych ludzi. Głowy mają zamknięte szczelniej od własnych portfeli.
Na resentymencie można wygrać wybory. Problem w tym, że klasa średnia jest zbyt nieliczna, aby wygrać na jej uprzedzeniach. Na razie więc każde słowo przeciw 500+ gra na korzyść PiS, które podkreśla, że obietnice opozycji są niewiarygodne i że tylko Prezes z kryształu pilnuje interesów zwykłego Polaka.
czytaj także
Grzegorz Schetyna pewnie to wszystko wie. To inteligentny polityk: sprawność i bezwzględność, z którymi skleja swoją koalicję, strasząc jej uczestników na przemian PiS i Biedroniem, zjadając słabszych – jak Inicjatywa Polska Nowackiej czy .Nowoczesna – i kupując silniejszych, świadczą o ogromnej sprawności w gabinetowych rozgrywkach.
Co zatem można zrobić? Obiecać – uroczyście i jednoznacznie – że obietnice socjalne Platformy i koalicjantów są nienaruszalne. Złożyć zobowiązanie podpisane krwią serdeczną. Można powiedzieć: „Nie damy wam wszystkiego, co obiecuje PiS, ale za to damy wam to na pewno, kraj nie zbankrutuje, a w pakiecie jeszcze dostaniecie z powrotem demokrację i państwo prawa, nawet jeśli te dwie ostatnie rzeczy nieszczególnie was obchodzą”.
Trzeba też przeprowadzić mały coaching dziennikarzy i publicystów sprzyjających Platformie. Porozmawiać z nimi miło i powiedzieć: „Myślcie sobie o hołocie biorącej 500+, co chcecie, ale, na miłość boską, nie piszcie i nie mówcie o tym do wyborów. Poużywacie sobie potem”.
czytaj także
Może nawet Tomasz Lis by posłuchał, kto wie.
Jedno i drugie wymaga jednak zdania sobie sprawy z tego, że Polska przez zwycięstwo PiS i lata jego rządów się zmieniła – zapewne w sposób nieodwracalny. Nie jest to tylko i wyłącznie zmiana na gorsze – tego nie trzeba mówić głośno, ale trzeba to wreszcie pojąć. Żyjemy obecnie w kraju, w którym ludzie nie chcą już słuchać, że trzeba zaciskać pasa teraz, żeby konsumować później. Polacy słyszeli to w latach 20. i 30. XX w., w czasach PRL – z wyjątkiem paru lat epizodu Gierka – oraz przez całą III RP. Mają już dość.
PiS to wyczuło. Zrealizowało też swoją główną obietnicę wyborczą, co oznacza, że teraz każdej kolejnej ekipie trudniej się będzie wycofać ze swoich, a polityczne koszty takiej rejterady urosły. Trzeba zrozumieć kraj, w którym chce się wygrać wybory.
PiS może czuć, że zwycięstwo mu ucieka [rozmowa z Rafałem Matyją]
czytaj także
Chyba że chcemy wygrać wybory sprzed 30 lat. Wtedy nic nie trzeba rozumieć, wystarczy strzelić sobie sesję z Tuskiem zamiast Wałęsy.