Kraj

Charamsa: Faryzejski formalizm

Walec (de)formacyjnego przesłania polskiego Kościoła przetoczył się po tysiącach polskich sumień.

„Novemdiales” po polsku. Zapiski z mrocznego czasu po śmierci aresztanta – odcinek 4. Czytaj odcinek 1, 2  i 3.

***

W tych ostatnich dniach sierpnia przeszła przez nas jakaś psychologiczna hekatomba znieczulicy i obojętności, której w Polsce prawie nikt nie zauważył. Jesteśmy bowiem przyzwyczajeni i odpowiednio wytrenowani. Zauważono oczywiście wiadomości, newsy. Nie zauważono, że cała historia, którą przedstawiały media, to jakiś koszmarny psychologiczny walec, który po nas przeszedł.

Dziś więc powracam do początku tego „przewalcowania”. Walec (de)formacyjnego przesłania polskiego Kościoła „niewinnie” przetoczył się po tysiącach polskich sumień. Powracam do pierwszej wiadomości TVN o tym, że…

[Sua Eccellenza Reverendissima, Jego Ekscelencja Najdostojniejszy, najprzewielebniejszy Ksiądz Arcybiskup Doktor] Józef Wesołowski nie żyje. Innymi słowy, aresztant zmarł w Watykanie przez telewizorem.

Wypada, by Kościół coś skomentował, a więc Kościół komentuje. W tym wypadku konkretnie biskup Marek Mendyk mówi nam, ucinając zarazem wszelkie komentarze: „pozostaje modlić się, żeby dobry Bóg, w swoim wielkim miłosierdziu, przyjął go do grona zbawionych, i tyle!” (Fakty TVN, 28 sierpnia 2015). To samo powiedziałby każdy inny funkcjonariusz kościelny, albo przynajmniej ich zdecydowana większość. Tyle mamy do powiedzenia. Aż tyle!

Innymi słowy, aby dobry Bóg nie tyle przebaczał ogromne winy, ale przyjął do grona zbawionych…

I co? Chcieliście jakiej skandalicznej prawdy albo po prostu sprawiedliwości rzetelnego procesu, to macie… I tyle skandalu, chciałoby się rzec. Wszystko rozwiązane. Chyba nie chcecie dyskutować z Bogiem, którego my tu reprezentujemy. To On zabrał aresztanta sprzed telewizora, i tyle! I koniec, kropka. Jeśli chodzi o nas, katolików, poczynając od naszej korporacji kleru: nie mamy nic więcej do powiedzenia: módlcie się za zmarłego arcybiskupa, by dobry Bóg przyjął go do grona zbawionych. I „cisza, droga gawiedzi”…

Gdzie tu była Ewangelia? Gdzie był jej spontaniczny odruch współczucia? Gdzie właściwa pierwsza reakcja: zaraz, zaraz, a co z ofiarami? To za nie trzeba się modlić i im zadośćuczynić i jak najszybciej naprawiać skutecznie krzywdy. To skrzywdzonych trzeba teraz jeszcze mocniej błagać o przebaczenie. To przed nimi trzeba się zawstydzić, zaczerwienić, zdradzając nasze niewygodne samopoczucie.

Aresztant umarł. Nie wolno tracić czasu. Dziś sprawiedliwe rozliczenie tej śmierci nakazuje jak najszybciej zabezpieczyć wszystkie jego dobra, by rodzina nie przywłaszczyła sobie ani jednego drobiazgu, który należy się poszkodowanym. Trzeba zabezpieczyć wszystkie pierścienie, pierścionki, pierścioneczki, zegarki, zegareczki, spinki do mankietów, szczególnie te ze złota (by użyć naszego języka kościelnych dorobkiewiczów). Trzeba jak najszybciej, sprawnie i efektywnie zabezpieczyć jego oszczędności i dobra materialne. Bo trzeba jakoś wynagrodzić krzywdy nieletnich braci. To byłoby minimum człowieczeństwa. Taki drobny początek bycia człowiekiem…

Pewne jest, że formalnie nie będziemy mogli co do joty udowodnić win w procesie zupełnie niezawisłego sądu watykańskiego (oby jego jakość nie przypominała raju prania brudnych pieniędzy pewnego banku wspierającego dzieła religijne Kościoła). Pewne jest, że formalnie zamknięta została droga kanoniczna wyjaśnienia sprawy: aresztant nam się wywinął. Pewne jest też, że już wiemy wystarczająco dużo o jego winach, bo został skazany przez kompetentną Kongregację Nauki Wiary i zdymisjonowany ze stanu kapłańskiego, ale formalnie się odwołał, a Kongregacja nie ogłosiła, że formalnie odwołanie odrzuciła! Sua Eccellenza Reverendissima nie dokończyła wieczornego programu telewizyjnego i nie żyje.

Zawsze wiedziałem, że Kościół założony przez Pana Jezusa, Kościół, jaki kocham, Kościół, który w porę i nie w porę broni maluczkich, to ten wyzbyty z wszelkich formalizmów, legalizmów, formułek bezdusznych odpowiedzi. W tym Kościele prawo kanoniczne jest ważne, ale nie pierwszorzędne.

Sądy może i są ważne, ale ważniejsze jest wyczucie, obowiązki moralne i współczucie.

Sądy może i są ważne, ale ważniejsze jest wyczucie, obowiązki moralne i współczucie. Ważniejsze niż procedury kanoniczne jest przykazanie miłości. Tego przecież uczy bez przerwy papież Franciszek: miłości żądam, a nie ukrywania się za bezdusznymi, zimnymi procedurami. I dziś z tego trzeba było zdać egzamin.

A ja słyszę tylko głos naszej dominującej mentalności: Głupcze… procesu nie będzie. Za co chcesz kogoś przepraszać i co chcesz naprawiać? Ufaj miłosierdziu Pana Boga. Bóg tak chciał. Zresztą my też, tak jak Bóg, chcieliśmy, by aresztant zmarł. Czy mogłoby być inaczej? My zawsze chcemy tego, czego chce Bóg. I tyle.

Przypominam sobie, że gdy Kościół został zmuszony do działania w sprawie wiernego sługi i przyjaciela Jana Pawła II, „pobożnego aż do bólu” ojca Maciela, założyciela i gwałciciela legionistów Chrystusa, wtedy wydano oświadczenie: ze względu na wiek oskarżonego rezygnujemy z procesu, to znaczy rezygnujemy z drogi sądowego dochodzenia prawdy w sprawie Maciela, ale nakładamy mu karę kościelną… Ot, taki kościelny wybieg, który staje ponad prawem kanonicznym, ponad formalnym procesem i wobec trudnych do zbicia dowodów nakłada oskarżonemu karę bez procesu. Dziś procesu też nie będzie. Wesołowski zamiast siedzieć przed telewizorem i czekać na proces, zmarł. I tyle.

Komu miałoby przyjść do głowy, że trzeba coś zrobić z ofiarami? Może jałmużnikowi papieża Franciszka, arcybiskupowi Konradowi Krajewskiemu, który właśnie przewodniczył mszy pogrzebowej za „cierpiącego króla Republiki Dominikany na wygnaniu”? Może mszę za aresztanta powinien raczej po cichu odprawić kapelan aresztu watykańskiego, a jałmużnik zabezpieczyć dobra i zająć się zadośćuczynieniem ofiarom? Ale cóż, wszyscy mówią, że Wesołowski już im zapłacił po cenie czarnorynkowej. Bo to był polski biskup z klasą, taki dobry wujek, co zawsze przestrzegał aktualnej taryfy.

Bo to był polski biskup z klasą, taki dobry wujek, co zawsze przestrzegał aktualnej taryfy.

A mój Kościół właśnie pokazał swój faryzejski formalizm. Bezduszni, bezczelni, rozmodleni w jakże wymownej ciszy. W teatralnym cyrku faryzejskiego pogrzebu nie będzie kazania! Jak to nie będzie? Przecież to tu powinno się krzyczeć z ambony. Można przecież wykorzystać nieludzki model bezczelnych polskich homilii potępiających bezpłodne małżeństwa wspierane przez technikę in vitro. Zamiast „in vitro” wstawić pedofilia. I tyle! Ale nic z tego! Będzie tylko wymowna cisza Kościoła bez serca, bez ducha, z grymasem na twarzy, typowym dla celebransa, by pokazać, że intensywnie modli się za współbrata. By Pan go szybko przyjął do grona zbawionych. Bezduszny, pomieszany Kościół jeszcze raz nas „zgwałcił”. Zgwałcił ducha ludzi, którzy słuchali o grzebaniu człowieka oskarżonego o czyny na nieletnich wołające o pomstę do nieba. Jego trupa zakonnice (zazwyczaj przez nas niewolniczo traktowane) przebierały w stroje liturgiczne. Siostrzyczki wkładały mu pierścionek na paluch, by go w niebie rozpoznali. Oto cała troska Kościoła katolickiego! Oto zatroskanie o zbawienie człowieka! Oto rytualna czystość Kościoła!

Właśnie Monika Olejnik skomentowała na facebooku cały pogrzebowy cyrk z pierścionkiem: Słabo się robi – napisała.

Słabo się robi… To chyba jedyne ludzkie słowo oddające emocje, jakie wzbudza katolicki brak wstydu i wyczucia, bezkarności i pomieszania, faryzeizmu i hipokryzji, mydlenia oczu modlitwą i wstawiennictwem za zmarłego (przepraszam: Zmarłego), gdy „płoną lasy” naszych ideałów: gdy trzeba ratować żywych przez nas skrzywdzonych, a może tylko ratować własną twarz.

Słabo się robi… I tyle!

I pozostaje niemoc i wstyd pośród faryzejskiego systemu funkcjonariuszy „wiernych” Bogu i człowiekowi.

Watykan, 1.9.2015

***

Wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się książka Krzysztofa Charamsy.

Czytaj także:
Nuria Piera: Dla mnie nie jest ważne, gdzie Wesołowski i Gil będą odsiadywać wyrok (rozmowa Agnieszki Zakrzewicz)
Arkadiusz Stempin: Walka z „trądem” w Watykanie (rozmowa Tomasza Stawiszyńskiego)
Agnieszka Zakrzewicz, Sprawa Wesołowskiego to test dla papieża Franciszka
Tomasz Stawiszyński, Kościół specjalnej troski

Zakonnice-Odchodza-po-Cichu-Marta-Abramowicz

 

**Dziennik Opinii nr 290/2016 (1490)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij