Kraj

Błędowska: Drogi panie z telewizji

Czy faktycznie na powagę trzeba sobie zasłużyć?

Obejrzałam program „Tomasz Lis na żywo” z udziałem ministry Joanny Muchy i westchnęłam ciężko, bo zrozumiałam, że będę musiała zrobić dwie rzeczy, których robić wcale nie chciałam.

1. Nie zamierzałam włączać się w ogólnonarodową dyskusję o tym, czy Joanna Mucha powinna szefować Ministerstwu Sportu. Powiem szczerze: nie byłam entuzjastką tej decyzji, ale bynajmniej nie dlatego, że osoba kierująca tym resortem powinna się znać na 33 lidze hokeja w Polsce, a Mucha się nie zna. I nie dlatego, że polski sport, ze swoimi wszystkimi PZPN-ami, jest jak stajnia Augiasza, więc trzeba do niego twardej ręki, a Mucha ma kobiecą rączkę i sobie nie poradzi. I nie dlatego, że zbliża się nasze Super Ważne Euro, a tu dalej bałagan, w garażach nie ma zasięgu i dach się otwiera albo i nie otwiera, więc potrzeba eksperta, a Mucha, jak wiadomo, jest laikiem z zewnątrz.

Ministerstwo Sportu ma sens tylko wtedy, gdy zajmuje się sportem masowym i powszechnie dostępnym. Gdy wspiera budowę hal sportowych przy szkołach, gdy promuje aktywny styl życia i funduje młodym i starszym bilety na basen. Gdy pomaga Ministerstwu Zdrowia w profilaktyce, a Ministerstwu Sprawiedliwości ściąga z głowy potencjalnych penitencjariuszy, organizując czas tym wszystkim dzieciakom, których nie stać na płatne zajęcia pozalekcyjne. Niestety, takiego ministerstwa w Polsce nie ma, a sportowych, społecznych i zdrowotnych statystyk nie poprawią nam samotne Orliki. Istnieje natomiast pewien mglisty twór, który do 2007 roku zajmował się głównie wypłacaniem stypendiów sportowcom zawodowym (choć też bez przesady), a od 2007 roku jest Ministerstwem od Euro.

Jak wiadomo, wbrew wszystkim mitycznym opowieściom o niezwykłej cywilizacyjnej misji Euro, jego społeczne znaczenie jest równe sylwestrowi z Marylą albo corocznym dożynkom. Tym bardziej boli, że na tę czysto symboliczną imprezę, za którą UEFA nie zapłaci nawet podatków, idą miliardy, podczas gdy rząd z niechęcią wysupłuje o wiele mniejsze środki na wsparcie opieki na dziećmi – albo i nie wysupłuje żadnych, jak w przypadku przygotowania szkół na przyjście sześciolatków. Dla przypomnienia: szkoły, przedszkola i żłobki, w przeciwieństwie do Euro, mają cywilizacyjne znaczenie. 

Wszystko to musiała wiedzieć Joanna Mucha, a jednak resort objęła. Może jeszcze popchnie go na inne tory, oby. Na razie jednak trudno jej bronić – ale trudno też ją krytykować, jeśli człowiek nie chce się podłączyć do medialnej nagonki, od kilku tygodni bombardującej Muchę za to, że podobno nie jest kompetentnym ministrEM od Euro. Bo to akurat średnio istotne. 

2. Nie chciałam rytualnie narzekać na poziom polskich mediów, ale po poniedziałkowym programie Lisa nie mam wyjścia. Lis zdawał sobie sprawę, że w krytyce, jaką przepuszczono na Muchę, jest spory naddatek testosteronu – sam przecież pisał, że „parę razy, oglądając wywiady z nią, miałem wrażenie, że ten i ów samiec traktował ją wybitnie protekcjonalnie na zasadzie «może i pani ładna jest, ale jak ładna, to na pewno kretynka»”. A mimo to, zapraszając Muchę do studia, zrobił dokładnie to samo. Zaczął od podkreślenia, że Mucha jest kobietą, a skoro tak, to mamy tu, nieprawdaż, ambaras z ministerialnym nazewnictwem. Potem płynnie przeszedł do wypytywania o skład polskiej kadry i doświadczenia kibicowskie Muchy, by resztę czasu poświęcić na przemielone już po wielokroć kwestie, jak premia dla Kaplera z NCS.

Tyle że tego dalszego ciągu nikt już chyba nie słuchał, bo naród (na naród też nie chciałam w tym tekście rytualnie narzekać) rozradowała uwaga Muchy, że chce być nazywana „ministrą”. Ileż śmiechu! A najwięcej na nowym portalu Lisa Na Temat, gdzie od razu znalazło się wiele okołoprogramowych smaczków: wpis samego Lisa, że miał nadzieję, że Mucha „nie będzie się wygłupiała” z tą ministrą, zdjęcie nóg Muchy w kozakach bez reszty ciała, „słownik ministry Muchy” i niezliczone dobre rady, coby nałożyła dłuższą spódnicę, bo na „powagę trzeba zapracować”.

NaTemat miał być podobno nową jakością w polskich mediach. Nie wiem, po jakim czasie ocenia się takie przedsięwzięcia, ale na razie Lisowi wyszedł tabloid. Większość materiałów informacyjnych przypomina te zupełnie zbędne, czasem śmieszne, a czasem dziwaczne newsy, które inne portale upychają gdzieś po marginesach, w dziale „rozrywka” albo „deser”. Największym atutem portalu miały być blogi celebrytów – ale czy ktoś wcześniej sprawdził, czy na pewno wszyscy są piśmienni? Obcesowość, z jaką potraktowano tu Muchę, tylko podbija to skojarzenie z brukowcem. I na co to panu było, panie redaktorze? 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij