Władze dużych miast ignorują bądź nie rozumieją potrzeb mieszkańców i mieszkanek, zamiast tego mamią siebie i innych obietnicami rozwoju przez organizację wielkich eventów i ruch turystyczny. Złośliwie można stwierdzić, że to o wiele łatwiejsze niż usiana konfliktami współpraca ze stroną społeczną.
Trudno sobie wyobrazić współczesny obieg muzyczny bez festiwali. Szczególnie tych największych, które trzymają publiczność w stanie wzmożenia przez cały rok. Abstrahując od strukturalnych problemów, jakie generują, nie da się przeoczyć pozytywnych, społecznościowych aspektów takich wydarzeń. Ich uczestnicy przywiązują się do festiwali, tworzą zwarte ekipy, montujące plany na przyszły rok czasami już w drodze powrotnej z imprezy.
Jednym z takich wydarzeń jest Audioriver, największa rodzima impreza z muzyką taneczną. W zeszłym roku w Płocku bawiło się około 18 tys. ludzi. Lokalizowanie festiwali z dala od metropolii wydaje się dobrym pomysłem. Żyjemy w mocno scentralizowanym kraju, a duże miasta regularnie odsysają zasoby ludzkie i materialne z prowincji. Dla stolicy polskiej petrochemii, którą trudno uznać za magnes na turystów, Audioriver było ważną, aktywizującą lokalną społeczność pozycją w kalendarzu. Nie mówiąc o tym, że festiwalowa publiczność przyzwyczaiła się do tego miejsca, malowniczej plaży i terenów zielonych wokół. W końcu „rzeka” jest nawet w nazwie imprezy.
W tym roku zamiast rzeki mamy Łódź, bo to właśnie tam przenosi się festiwal. Decyzja spotkała się z pozytywną reakcją publiczności, co pokazuje, że organizatorzy cieszą się dużym zaufaniem z jej strony. Zaufania brakuje jednak w łódzkim niezależnym środowisku artystycznym, które od dawna czuje się porzucone i dyskryminowane przez swoje miasto, jeśli chodzi o podział środków i filozofię wspierania kultury. Nowa lokalizacja festiwalu – Park na Zdrowiu – wywołała kontrowersje również pośród różnych środowisk aktywistycznych, wskazujących na unikalny charakter przyrodniczy okolicy i bliskie sąsiedztwo ogrodu zoologicznego. W krótkim czasie pojawił się gąszcz petycji, wzajemnych oskarżeń i konfliktów, wzmocniony przez napiętą atmosferę zbliżających się wyborów samorządowych.
Dlaczego Audioriver podzielił Łódź
– Strona społeczna nie jest przeciwna samemu festiwalowi, ale jego lokalizacji. Sam byłem na Audioriver, bawiłem się dobrze. Lokalizacja festiwalu zrobiła na mnie wrażenie, bardzo malownicza – mówi mi Szymon Iwanowski, aktywista przyrodniczy. Poprosiłem go o przybliżenie specyfiki miejsca, które wywołuje tyle kontrowersji, bo samo hasło „park” jest zbyt neutralne, żeby zrozumieć skąd tyle emocji.
– Park jest dość duży, ma 170 hektarów, tylko jedna jego część jest związana z martyrologią i w niej postanowiono zrobić wydarzenie. Gdy kopano stawy, usypano wzgórze niepodległości i wykopano kilkadziesiąt szczątków rozstrzelanych rewolucjonistów i ludzi walczących o niepodległość pod caratem – mówi Iwanowski, wskazując na unikalne otoczenie parku. – Jest ogród dendrologiczny Stefana Rogowicza, niecały kilometr dalej jest rezerwat przyrody Polesie Konstatynowskie, niedaleko ogród zoologiczny. Na zachodzie park posiada dziką część, w której gniazduje mnóstwo ptaków. Lipiec jest czasem lęgów, ornitolodzy mówią, że to kluczowy moment dla ptasiej przyrody. Przestraszone ptaki wylecą i nie będą zajmować się młodymi. Mieszkańcy okolicznych osiedli korzystają z parku i podkreślają, że na spacerach spotykają dziką zwierzynę – wylicza aktywista.
Madejska: Chciałabym, żeby Łódź kurczyła się z godnością [rozmowa]
czytaj także
Sprzeciw wobec lokalizacji festiwalu połączył ze sobą sporo środowisk, czasami nawet wrogich wobec siebie. – Takich rzeczy się w demokratycznym mieście nie robi. Brakowało konsultacji społecznych i rozmów z mieszkańcami. Informacja gruchnęła, ogłoszono, że dajemy wam, łodzianie, wspaniałe igrzyska we wspaniałej lokacji. Ten sprzeciw pojawił się z wielu stron, jest on inspirowany niczym innym jak niedemokratyczną decyzją.
Łódzka sytuacja nie różni się wiele od analogicznych problemów w większości polskich metropolii, nawet tych – a może szczególnie tych – rządzonych przez prodemokratycznych liberałów. Brakuje komunikacji ze stroną społeczną, wyniki konsultacji są ignorowane, o ile w ogóle do nich dochodzi, a wizja rozwoju miasta sprowadza się do turystyki.
W ostatnich dziesięciu latach z Łodzi wyjechało 60 tys. ludzi – władze miasta chcą odwrócić ten trend, inwestując w kulturę eventową. Ignorują głosy środowisk aktywistycznych i miejskich, które wskazują na problemy mieszkaniowe, słaby transport publiczny, jakość powietrza czy wysokość płac i jakość miejsc pracy.
Szymon Iwanowski podkreśla, że rozmowa o lokalizacji festiwalu powinna odbyć się rok temu. Mówi o Błoniach Retkińskich, dużej łące usypanej ze śmieci i zarośniętej lasem, choć sam proponuje inną wizję. – Mnie bardziej odpowiada pomysł festiwalu na terenie postindustrialnym, zurbanizowanym. Organizator ma wizję przywiezioną ze świata, że festiwal ma odbywać się w pięknych okolicznościach przyrody – mówi.
Slogany i dotacje
Konfliktowi można było zapobiec, włączając lokalną społeczność w proces decyzyjny. – Łódź wyróżnia się niezwykle aktywnymi mieszkańcami. Transfery z NGO-sów do urzędu były olbrzymie i w kilku wydziałach miejskich trzeci sektor odgrywa dużą rolę. Jest dla mnie rzeczą niezrozumiałą, żeby pijaru miejskiego nie budować na tych zaangażowanych. W sferze kultury, ekologii, partycypacji czy urbanistyki łódzki trzeci sektor ma do zaoferowania nieprawdopodobną energię. A miasto od dekady staje do tego w kontrze – mówi mój rozmówca.
Spotkanie władz miasta i organizatora festiwalu z mieszkańcami i mieszkankami pozostawiło spory niedosyt po stronie społecznej, która poczuła się niewysłuchana, wmanipulowana w sytuację, w której miała wyjść na niekonstruktywną czy wręcz pieniacką. Pod koniec stycznia odbyła się również specjalna konferencja prasowa prezydentki Hanny Zdanowskiej. Przyjemna prezentacja odpowiadała hasłowo na niemal każdy zarzut mieszkańców. Slajdy opatrzono prostymi sloganami: „organizator nie będzie wycinać drzew i krzewów”, „pomniki przyrody zostaną zabezpieczone”, „festiwal współpracuje z łódzkim zoo” itp. Na końcu prezentacji znalazły się przykłady światowych festiwali odbywających się w otoczeniu przyrody, rzekomo bez straty dla środowiska. Na konferencji poruszono również temat dwumilionowej dotacji dla festiwalu.
To kolejna sól w oku strony społecznej. Łódzkie środowiska artystyczne podnoszą defetyzm takiego podejścia – zamiast finansować coś swojego i dowartościować prężnie działające inicjatywy lokalne, płaci się za przeszczepienie gotowej marki spoza miasta. Władze na te zarzuty odpowiadają argumentem inwestycyjnym – według ich wyliczeń każda złotówka wydana na festiwal ma wrócić do budżetu w postaci 8 złotych. Kontekst lokalny bagatelizują, wpisując go w rozkręcającą się walkę przedwyborczą.
czytaj także
Najnowszą i najbardziej kuriozalną salwą w tej bitwie są negatywne reakcje pod postami miasta o festiwalu – nagle pojawiło się pod nimi sporo kont z Azji. Kiełkują teorie spiskowe o tym, że to samo miasto wykupiło boty, żeby zdyskredytować protestujących. Inni twierdzą, że za botami stoi lokalna opozycja polityczna.
Płock – za drogi i źle skomunikowany?
– Łodź to oczywiście historyczna stolica muzyki elektronicznej i miasto o olbrzymim potencjale, który dostrzegamy i chcemy rozwijać. Czujemy, że już niedługo znów będzie na topie. Rozmowy z miastami prowadzili moi – wtedy jeszcze potencjalni – wspólnicy, ja przez szacunek dla umowy z Płockiem nie brałem w tym udziału. Michał Fałat i Maciej Woć przyszli do mnie z gotową propozycją po zbadaniu różnych możliwości w kraju i zawiązaliśmy spółkę – mówi mi organizator Audioriver, Piotr Orlicz-Rabiega, zapytany o wybór nowej lokalizacji festiwalu. – To nie była łatwa decyzja. W Płocku spędziłem prawie całe swoje zawodowe życie. Ale wykluczenie komunikacyjne tego miasta oraz absolutny brak bazy noclegowej sprawiły, że trzeba było się wyprowadzić. Rok temu straciłem chociażby jeden sponsoring przez to, że marka nie miała gdzie położyć swoich 80 pracowników, którzy mieliby obsługiwać strefę na terenie festiwalu. Ceny za hotele na miejscu przekraczały te za luksusowe miejsca w stolicy. O ile cokolwiek dało się znaleźć na parę tygodni przed wydarzeniem. Przed ogłoszeniem przeprowadzki sprawdzaliśmy ceny w Płocku, niektóre miejsca chciały 4500 złotych za weekend. Kogo na to stać? Albo dlaczego miałby nie wybrać wycieczki na Ibizę czy do Barcelony? Zostajemy w centralnej Polsce, ale z dogodną komunikacją i nowymi możliwościami – kwituje.
Stanowczo odpiera zarzuty o ignorowanie zagrożeń przyrodniczych, wskazując na doświadczenie festiwalu w funkcjonowaniu w takim otoczeniu: – Chcemy iść w stronę, którą realizowaliśmy w czasie Sun/Daya, czyli trzeciego dnia festiwalu. Przenosiliśmy się wtedy z plaży do Parku Rybaki. Miasto dało nam rygorystyczne wymagania, które musimy zrealizować, jeśli chcemy organizować festiwal w Parku na Zdrowiu. Po ośmiu latach w płockim parku mamy doświadczenie, które pozwala nam je spełniać. Wiemy, jak zorganizować produkcję, wiemy, jak współpracować z zoo, jak ustawiać sceny i nagłośnienie. Bez ścisłej współpracy z Zarządem Zieleni Miejskiej, Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków i Miejskim Ogrodem Zoologicznym w Łodzi, nie otrzymalibyśmy zgody na zorganizowanie wydarzenia.
Strona społeczna sygnalizuje, że nawet wewnątrz tych instytucji można było znaleźć sporo osób sceptycznych wobec decyzji o lokalizacji festiwalu, ale przez presję z góry ten opór nie miał znaczenia. Nic dziwnego, że organizator nie miał świadomości o jego istnieniu: – Były jakieś sygnały, ale bardziej spodziewaliśmy się trudności związanych z reakcją naszej głównej grupy fanów, która przywiązana była do oryginalnej lokalizacji i trudno byłoby im zmienić przyzwyczajenia po prawie dwudziestu latach – mówi Orlicz-Rabiega.
Organizator podkreśla, że Audioriver stara się myśleć o konsekwencjach festiwalu dla otoczenia. – Prowadziliśmy akcję Audioriver Goes Green, by skutki naszej działalności na planecie ograniczać przez cały rok, czy to w domach, czy w pracy. Jako festiwal robimy rozeznanie w grantach wspierających wykorzystanie energii ze źródeł odnawialnych, kolejny krok to granty zagraniczne na rewitalizację obiektów zabytkowych, zyskujących funkcję kulturalną. Zadbamy, by zostawić park w takim stanie, w jakim do niego wejdziemy. Zakładamy rekultywację po wydarzeniu oraz prowadzimy rozmowy na temat tego, jak moglibyśmy pomóc wzorem naszych działań w Płocku, gdzie zostawiliśmy po sobie drewnianą infrastrukturę.
czytaj także
W kręgach protestujących pojawiły się materiały sugerujące, że festiwal nie zawsze zostawiał porządek po sobie. – Wyciąga się nam zdjęcia sprzed prawie dekady, wypowiedzi wyciągnięte z kontekstu, a prawda jest taka, że sam Urząd Miasta w Płocku przyznał, że z każdym kolejnym rokiem rozpracowywał z nami kolejne problemy – odpiera zarzuty organizator. – Jesteśmy coraz lepiej zorganizowani, jeśli chodzi o recykling i ograniczenie liczby odpadów na festiwalu. Po zeszłym roku zostawiliśmy płocką plażę i Park Rybaki w takim stanie, że nikt nie powiedziałby, że jeszcze parę dni wcześniej bawiło się tam kilkanaście tysięcy osób. Obok parkowej sceny też znajdowało się zoo. Nie skrzywdziliśmy żadnego zwierzęcia. Dźwięk festiwalu niósł się oczywiście po wodzie. Nie spowodowało to zniknięcia ptaków z okolicy. Nasze doświadczenie, czy doświadczenie takich wydarzeń jak Way Out West w Göteborgu, pokazuje, że da się współistnieć w przestrzeni parkowej. Chcielibyśmy zaprosić tego typu organizatorów do Łodzi na naszą konferencyjną część festiwalu, by podzielili się swoimi doświadczeniami z publicznością. My też chętnie wymienimy się wiedzą tak, by robić swoje wydarzenia coraz lepiej.
Władze Łodzi nie chcą słuchać mieszkańców
Wątpliwe, że zapewnienia organizatora uspokoją obawy mieszkańców i mieszkanek zaangażowanych w protesty. Temperatura konfliktu jest już zbyt wysoka. Niewiele wskazuje na to, że festiwal się nie odbędzie lub zmieni lokalizację.
Niezależnie od tego, co można myśleć o samym Audioriver, największą odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponoszą władze miasta. Hanna Zdanowska i podlegające jej urzędy nie są zainteresowane wsłuchiwaniem się w głosy mieszkańców i mieszkanek. Nie radzą sobie dobrze z dialogiem, a na jakiekolwiek głosy krytyczne reagują okopaniem się na pozycjach i próbami dyskredytacji protestujących. Odpowiedzi na zapytania w trybie dostępu do informacji publicznej są przeciągane do ostatniego dopuszczalnego momentu bądź wprost kontestowane.
Mimo wielu prób kontaktu z Łódzkim Centrum Wydarzeń, które odpowiada za sporą część decyzji związanych z festiwalem, nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na szereg ważnych pytań. Pytałem o istnienie analizy wpływu wydarzenia na okolicę, szczególnie pod względem ekologicznym i społecznym. O to, czy przeprowadzono konsultacje społeczne. O istnienie propozycji innych, mniej kontrowersyjnych lokalizacji. Wreszcie o kwoty, jakie przeznaczono w zeszłym roku na wsparcie dla mniejszych, lokalnych wydarzeń. Osoby zorientowane w łódzkich realiach nie miały złudzeń co do tego, że nie doczekam się reakcji.
Mimo ostateczności decyzji o przenosinach do Łodzi myślami wracam do Płocka. Audioriver był ważną, nie tylko chwilową, częścią tkanki miejskiej, nie mówiąc o tysiącach ludzi spoza miasta, które poznały jego unikalne walory. Pamiętam bardzo dobrze, kiedy trafiłem tam po raz pierwszy – jeszcze przed rewitalizacją nadwiślańskie tereny robiły wrażenie, a po niej są wręcz oszałamiające.
Nie jest oczywiście tak, że po odejściu Audioriver miasto stanie się kulturalną pustynią – wciąż odbywa się tu m.in. Polish Hip-Hop Festival – ale pewna wyrwa zostanie. – Jesteśmy w dobrych relacjach z prezydentem i urzędem miasta w Płocku. Mamy nadzieję, że nie pożegnaliśmy się na zawsze i będziemy w stanie przedstawić nowy, interesujący dla miasta projekt. To byłoby już wydarzenie o innym charakterze niż Audioriver – deklaruje Orlicz-Rabiega.
Sytuacja takich miast jak Płock jest mało perspektywiczna. Mają potencjał – Płock był silną kandydaturą na stolicę województwa mazowieckiego po ewentualnym wydzieleniu z niego Warszawy – ale przez centralizację i metropolizację realizacja tego zamysłu jest znacznie utrudniona. Mści się słaba siatka publicznego transportu w regionie i brak skutecznych reform samorządności. Przy takim stopniu koncentracji kultury na wydarzeniach, utrata dużego, ogólnopolskiego festiwalu jest kolejnym ciosem w miasto.
czytaj także
Afera o Audioriver w łódzkim Parku na Zdrowiu jest znamienna dla polskiej filozofii samorządowej. Władze dużych miast ignorują bądź nie rozumieją potrzeb mieszkańców i mieszkanek, zamiast tego mamią siebie i innych obietnicami rozwoju przez organizację wielkich eventów i ruch turystyczny. Złośliwie można stwierdzić, że to o wiele łatwiejsze niż usiana konfliktami współpraca ze stroną społeczną czy wypracowanie skutecznych odpowiedzi na problemy strukturalne. Inwestowanie w importowane produkty kulturalne i rozrywkowe wydaje się lepszym rozwiązaniem niż dowartościowanie lokalnych inicjatyw. Żeby być świadomym ich znaczenia, należy mieć ucho przy tym, czym żyje miasto. Władze Łodzi swój słuch wolą kierować na zewnątrz. Nie powinny być zdziwione, kiedy po raz kolejny przyjdzie im załamywać ręce nad danymi demograficznymi.