Jerzy Miller nie przedłużył spółce opiekującej się pensjonatem „Zielony Dół” umowy. Nie byłoby w tym nic zajmującego, gdyby nie specyfika tego ośrodka.
W Krakowie na Woli Justowskiej od kilku lat nieźle funkcjonuje pensjonat i centrum konferencyjne „Zielony Dół”. W 2010 roku ówczesny wojewoda, Stanisław Kracik, przekazał go Laboratorium Cogito, spółce powstałej przy Stowarzyszeniu na Rzecz Rozwoju Psychiatrii i Opieki Środowiskowej, która pensjonat odrestaurowała i zorganizowała na nowo. Teraz Jerzy Miller, nowy wojewoda małopolski, postanowił nie przedłużyć spółce umowy. Powód? Zaległości finansowe wobec województwa, których ani spółka, ani Stowarzyszenie nie są w stanie uregulować. Słowem, jedna z wielu „racjonalnych” urzędniczych decyzji „powodowanych troską o publiczne pieniądze”.
Nie byłoby w tej historii niczego szczególnie zajmującego, gdyby nie specyfika stowarzyszenia, które zajmuje się „Zielonym Dołem”. Otóż w pensjonacie pracują osoby z zaburzeniami psychicznymi. Przygotowują posiłki, konserwują urządzenia, dbają o ogród i sprzątają. Dzięki Laboratorium Cogito ponad dwadzieścia osób nie tylko ma pracę, o którą jest szczególnie trudno, zmagając się z chorobą psychiczną, lecz również wieloaspektową terapię i szansę na normalne życie. Laboratorium Cogito – wbrew oczekiwaniom wojewody – nie jest spółką, której głównym celem jest wypracowanie zysku z przedsiębiorstwa, jakim jest „Zielony Dół”. W tej działalności przede wszystkim chodzi o pomoc dla tych, którym państwo odmówiło odpowiedniego wsparcia.
Życie z chorobą psychiczną jest trudne nie tylko z powodu specyfiki opisanej diagnozą lekarską.
Schizofrenia to nie tylko nazwa schorzenia, lecz również określenie miejsca, jakie chory zajmuje w przestrzeni społecznych relacji.
Będąc w nim, bardzo trudno na przykład znaleźć pracę, nawet gdy choroba znajduje się w remisji. Wciąż bowiem pokutuje absurdalne, bo od oderwane od faktycznych przyczyn chorób psychicznych przekonanie, że „od wariatów lepiej trzymać się z daleka”.
Taki stosunek do schorzeń psychicznych pośrednio wspiera również państwo, które promuje przestarzały i – według European Health Management Association – często nieskuteczny instytucjonalny model opieki psychiatrycznej. Szpital w wielu przypadkach jest oczywiście niezbędny. Ale nie jest i nie może być jedyną realnie dostępną formą pomocy. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym, nawet nie na oddziale zamkniętym, często okazuje się kolejną traumą, która dodatkowo utrudnia choremu powrót do codziennego funkcjonowania.
Właśnie naprzeciw takim sytuacjom wyszło krakowskie stowarzyszenie. „Zielony Dół” jest być może jedyną szansą na normalność i spełnienie dla ludzi, którym dotychczas państwo proponowało jedynie leki, kolejkę w Poradni Zdrowia Psychicznego i czasowy pobyt w szpitalnym odosobnieniu.
Krakowski pensjonat jest doskonałym przykładem realizacji postulatów psychiatrii środowiskowej. To podejście, które stawia na świadczenie pomocy bezpośrednio w środowisku pacjenta i promocję zdrowia psychicznego. Służą temu przede wszystkim lokalne centra zdrowia psychicznego – z którymi w Polsce jest szczególnie kiepsko – oraz właśnie interdyscyplinarne programy społeczne, takie jak w „Zielonym Dole”, służące aktywizacji zawodowej pacjentów.
Psychiatria środowiskowa nie traktuje zaburzeń jak patologii, którą należy nazwać, a potem wykluczyć, rzekomo chroniąc w ten sposób zdrowe społeczeństwo. W tym podejściu chodzi o coś dokładnie przeciwnego. Psychiatria środowiskowa stara się na tyle, na ile to możliwe, włączać pacjentów w życie zdrowej większości. Znajdujący się pod opieką lekarzy i terapeutów środowiskowych pacjenci pracują, uczą się i dzięki temu mogą lepiej kontrolować chorobę. Celem psychiatrii środowiskowej jest nie tylko wyleczenie, ale też emancypacja pacjentów.
W Polsce państwo niestety wciąż nie radzi sobie z problemem zdrowia psychicznego. Decyzja Jerzego Millera jest tylko jednym z przykładów. Kolejnym może być sprawa Radka Agatowskiego z Sianożęt, głęboko upośledzonego dwudziestopięciolatka, który chociaż nie do końca potrafi powiedzieć, gdzie jest i co się z nimi dzieje, na wszelki wypadek znalazł się w więzieniu, bo notorycznie kradł drobne przedmioty. Radek nie wie, że kradł, podobnie, jak nie potrafi powiedzieć, ile ma lat. Kodeks karny jest tutaj bezwzględny – słyszymy z ust rzecznika sądu.
I rzeczywiście, trudno jest mieć pretensje do wymiaru sprawiedliwości. Zostało popełnione przestępstwo, ktoś ucierpiał i zgłosił kradzież, a policja bez trudu złapała sprawcę. Wbrew pozorom problemem w tej sytuacji nie jest to, że chłopak kradł i teraz staje za to przed sądem, lecz to, że nikt wcześniej się nim odpowiednio nie zajął. Jego rodzina została postawiona przed krzywdzącą i fałszywą alternatywą: albo „specjalny ośrodek” dla Radka, albo „wolność”. To jest jednak żaden wybór. I żadne państwo.