Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

2 czerwca obudzimy się w brunatniejszej Polsce

Na środku agory jest brunatna breja, nie da się przez nią przejść, nie utytławszy sandałów.

Kłamstwo w polityce tak spowszedniało, że kiedy Donald Trump po wyborach robi to, co zapowiadał w kampanii – komentatorzy nie mogą wyjść ze zdumienia. Jak to? W kampanii przecież się kłamie, a po wyborach wraca się do pilnowania status quo. Za wyborcze kłamstwa nikt polityków nie ściga, nikt nie powinien nawet mieć pretensji. Kiełbasa wyborcza nie jest nowym pojęciem.

I tak Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki używają języka Konfederacji, a Sławomir Mentzen języka liberałów i lewicy – bo skoro jemu wchodzą w szkodę, to i on może komuś w szkodę wleźć.

Czytaj takżeTyrania zdroworozsądkizmuKatarzyna Przyborska

Nie bardzo też już chodzi o osobiste przymioty kandydatów. Trzaskowski musi się pilnować, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś po francusku, największą zaletą Nawrockiego od jest to, że nie jest Trzaskowskim, a zaletą Mentzena – że nie jest ani jednym, ani drugim.

Mamy konkurs przeciętniaków. Co więcej, z góry wiadomo, że wszelkie projekty Wielkiej Polski snute przez kandydatów to pic, bo wyrastają znacznie ponad prezydenckie uprawnienia. Kampania sprowadza się zatem do sprawdzania w sondażach, który koń przejdzie Wielką Pardubicką – pełen rowów, dołów i kłód bieg na wykończenie. Któremu rosną słupki pompowane niczym poza manipulacją i megalomaństwem.

Czytaj takżeNawrocki coraz bardziej KonfederackiJakub Majmurek

W ten sposób kampania nie pokazuje, jaką wizję państwa i pomysł na prezydenturę mają kandydaci, tylko czy ich sztaby potrafią czytać sondaże, kto sprawniej zmanipuluje wyborców, określi położenie centrum i skuteczniej wypchnie z niego konkurentów.

Centrum określane jest łopatologicznie jako zdroworozsądkizm i normalność. A ponieważ kiedyś badania pokazały, że lęki Polaków kumulują się w strachu przed uchodźcami, dmą w to wszystkie sztaby, co z wyborów na wybory te nastroje wzmacnia, tak że teraz zdroworozsądkowe jest na przykład łamanie konstytucji ustawą azylową i poniewieranie Ukraińców.

Zdroworozsądkowe jest też sprzeciwianie się Zielonemu Ładowi i paktowi migracyjnemu za same tytuły, bo przecież nikt się nie wczytuje, wszystko wychodzi z sondaży. Tak podobno myślą Polacy. Na środku agory jest brunatna breja, nie da się przez nią przejść, nie utytławszy sandałów.

Czytaj takżeZa, a nawet przeciw: odrobina socjalizmu nie zaszkodzi MentzenowiKatarzyna Przyborska

Trochę przegapia się jednak fakt, że opinie Polaków kształtowane są przez media i wypowiedzi polityków i publicystów. Skoro zaś politycy narzekają na Ukraińców albo publicznie nawołują do strzelania do uchodźców – wyborcy, którzy ich szanują i słuchają, przyjmują to jako oczywistość. Nie ma już żadnego innego autorytetu, który równie mocnym głosem chciałby przemówić w obronie wartości.

To godne namysłu – jak to się dzieje, że we Francji czy w Niemczech wobec skrajnych, nacjonalistycznych i populistycznych środowisk inne partie zdołały zbudować kordon, a w Polsce główna partia liberalna w ciemno bierze populistyczną narrację?

Powodu można szukać w tej samej przyczynie, dla której nigdy nie wytworzyła się u nas porządna chadecja. Ostatnia próba jej sklecenia z garstki chrześcijańskich, proeuropejskich zielonych i z PSL – na bazie katolicyzmu i przedsiębiorczości – nie wytrzymała próby. Po prostu nie ma tam wspólnych wartości.

Przy intensywnej pomocy Kościoła katolickiego wartości umożliwiające budowanie wspólnoty, takie jak humanitaryzm, współczucie, współpraca, zaufanie, lojalność i praca, zostały w Polsce zdewaluowane i ośmieszone.

Pamiętam oczywiście, jak Adam Michnik po serii filmów braci Sekielskich bronił Kościoła w szczycie niepopularności, przekonując, że poza nim trudno budować system wartości.

Czytaj także„Zagonię ten rząd do pracy”. Nawrocki stanie po stronie aborcji i związków partnerskich?Agnieszka Wiśniewska

Cóż, i w Kościele tych wartości strzec trudno. Polski wariant promuje nie pracę na rzecz społeczeństwa, ale bliskość ołtarza i hojne datki – to wzór czysto feudalny, kliencki, a nie demokratyczny. Nie słychać głosu polskiego Kościoła w obronie najsłabszych: uchodźców czy bitych przez policję w czasach PiS kobiet i młodzieży. Odwrotnie – regularnie gości na Jasnej Górze skrajną prawicę i wmawia im, że to, co robią, to patriotyzm. Polski katolicyzm okazuje się mniej przydatny dla demokracji niż tradycje kościołów reformowanych.

Dlatego w wyniku kampanii Polska bardzo szybko brunatnieje i nawet jeśli wygra kandydat obozu liberalnego, to najpóźniej 2 czerwca obudzimy się w trochę innej Polsce.

Ważne, by była to jednak w dalszym ciągu Polska w Europie, Polska w UE, Polska na Zachodzie, a nie Polska sama przeciw „Berlinowi, Brukseli i Kijowowi” – jak mówił Kaczyński. To właśnie zależy od wyborów prezydenckich, i to jest olbrzymia stawka.

Dziennikarka, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.

Tagi: