Markiewka: Trump uderza w globalizację. Czy lewicy to nie cieszy?

Od dawna nie było tak dobrego klimatu jak teraz na poskromienie władzy miliarderów.
Donald Trump. Fot. Gage Skidmore

Zaporowe cła, które Trump chaotycznie ogłasza i zawiesza, są zaprzeczeniem globalizacji i wolnego handlu, od dziesięcioleci wymuszanego właśnie przez USA. Lecz chociaż lewica od początku krytykowała wolny handel jako narzędzie dominacji i wyzysku, posunięcia Trumpa nie dają jej żadnego powodu do radości.

Zapewne słyszeliście już, że polityka celna Donalda Trumpa to jedna wielka katastrofa. Niemal wszyscy ekonomiści zgadzają się, że gdyby zapowiedziane przez Trumpa, a tymczasowo zawieszone cła weszły w życie, nie tylko doprowadziłyby do wzrostu cen dla amerykańskich konsumentów, ale grożą recesją.

Ciekawsze pytanie brzmi jednak: dlaczego ten rodzaj walki z wolnorynkową globalizacją — a jest to przecież jakiś sprzeciw wobec tej globalizacji — okazuje się fatalny w skutkach?

Karuzela ceł wiruje. Kto pierwszy spadnie?

Z punktu widzenia zwolenników wolnego rynku odpowiedź jest prosta. Trump sprzeciwia się jednej z podstawowych idei stojących za swobodnym przepływem towarów i usług. I oto efekty! Jednak z punktu widzenia lewicy sprawy są bardziej skomplikowane. Lewica sama zgłasza przecież, mówiąc delikatnie, kilka zastrzeżeń wobec takiej globalizacji, z jaką mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich kilku dekad.

Dlaczego zatem z lewicowego punktu widzenia lekarstwo zaproponowane przez Trumpa jest jeszcze gorsze niż choroba? Oraz jak w takim razie wyglądałaby sensowna odpowiedź na wady wolnorynkowej globalizacji?

Jak zwykle, amerykański imperializm

Lewicowi ekonomiści wielokrotnie pisali na temat polityki ceł i pożytków, które mogą z niej płynąć. Na pozór więc powinni przyklasnąć Trumpowi – tak jak zrobili to ostatnio Rafał Woś czy Remigiusz Okraska, którzy dopatrują się w jego polityce odejścia od neoliberalnej globalizacji. Wystarczy jednak wyjść poza ogólnikowe hasła, aby zobaczyć, jak bardzo to, co robi Trump, różni się od tego, co zalecali ci ekonomiści.

Jeden z najostrzejszych ataków na neoliberalną globalizację przypuścił koreański ekonomista Ha-Joon Chang w książce Źli Samarytanie.

Chang argumentuje, że najbogatsze kraje świata zachowują się jak hipokryci. Gdy modernizowały swoje gospodarki i rozpoczynały drogę do bogactwa, stosowały „mieszankę ochrony celnej, subsydiów i regulacji”. Kiedy jednak już odniosły sukces, zaczęły narzucać innym krajom politykę deregulacji i znoszenia ceł, ponieważ takie rozwiązania były korzystne dla dużych firm z tych bogatych krajów. A robiły to głównie za pośrednictwem Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego – czyli instytucji, nad którymi miały kontrolę.

Podobnej argumentacji używa Joseph Stiglitz, amerykański ekonomista, który pracował dla Banku Światowego i wyniósł stamtąd gorzkie doświadczenia. W książce Globalizacja ironizował, że zarówno Bank Światowy, jak i MFW stały się „nowymi instytucjami misjonarskimi”, które kształtowały gospodarkę biednych krajów tak, aby odpowiadała ona krajom bogatym.

Nakaz znoszenia ceł był elementem tej misjonarskiej działalności. Zauważmy jednak, że ani Chang, ani Stiglitz nie wygłaszają prostej tezy „cła – dobre, brak ceł – zły”. Ich argumentacja jest bardziej zniuansowana. Szczególnie Chang podkreśla, że cła mogą być niezłym rozwiązaniem dla gospodarek, które dopiero się rozwijają i muszą chronić swoje raczkujące firmy oraz rynki przed znacznie silniejszą konkurencją z krajów bogatych. A i to nie jest uniwersalne zalecenie – wszystko zależy od tego, o jakim sektorze gospodarki mówimy.

Liberalny porządek stracił panowanie. Żyjemy w czasach wyjątków od reguły

Kiedy najbogatszy kraj świata nakłada cła na wszystko i wszystkich, ma to mało wspólnego z zaleceniami Changa i Stiglitza. A właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku Stanów Zjednoczonych pod przywództwem Trumpa. W pewnym sensie Trump wręcz kontynuuje globalizacyjny trend opisany przez obu ekonomistów. Wielka imperialna potęga raz jeszcze narzuca reszcie świata, w tym krajom znacznie biedniejszym, swoje warunki gry. Bez konsultacji, bez próby choćby zachowania pozorów partnerstwa.

Pozytywny skutek uboczny?

No dobrze, światu Trump nie pomoże, ale może chociaż na dłuższą metę zyskają obywatele USA? Bo na przykład cła doprowadzą do reindustrializacji? Ponadto będą miały pozytywny skutek uboczny, bo wymuszą na wielu innych krajach podobne podejście, nawet jeśli nie takie są motywacje Trumpa.

Nawet z taką interpretacją są poważne problemy. Znowu, jak wskazuje wielu ekonomistów, w tym Chang w jednym z niedawnych wywiadów, samo rzucanie cłami na prawo i lewo niewiele zmieni. Potrzebny jest szerszy plan, na przykład inwestycji publicznych w budowę fabryk i łańcuchów dostaw, a tego w polityce Trumpa brak.

Co najważniejsze, z lewicowej perspektywy Trump w ogóle nie odnosi się do sedna problemu. Trafnie ujął to Rune Møller Stahl, ekonomista z Copenhagen Business School: „Dla lewicy kluczowym problemem w polityce handlowej nie jest przepływ towarów przez granice, lecz nieograniczona mobilność kapitału”.

Problemem nie jest globalizacja jako taka, ale to, jak nierówno są rozdzielane korzyści z niej płynące. Zbyt dużo środków płynie w stronę garstki miliarderów i największych firm. To zaś wynika nie tyle z braku ceł, co z możliwości wyprowadzania zysków do rajów podatkowych. Wielkie korporacje i najbogatsi obywatele unikają dzięki temu płacenia podatków tam, gdzie faktycznie generują swoje przychody. Zamiast zasilać lokalne budżety i wspierać rozwój społeczny, pieniądze wyciekają poza granice, często do miejsc, gdzie opodatkowanie jest symboliczne.

Do tego można dodać jeszcze dwa zjawiska. Pierwszym jest słabnąca pozycja związków zawodowych i wyraźny spadek siły przetargowej pracowników. Oznacza to, że nawet jeśli jakaś część przemysłu wróci do danego kraju, i tak nie przełoży się to automatycznie na wyższe płace czy lepsze warunki pracy.

Wierzysz, że korporacje zaczną płacić wyższe podatki? Niewiele wiesz o tym, jak działa „optymalizacja”

Drugie negatywne zjawisko to systematyczny demontaż usług publicznych poprzez ich prywatyzację i outsourcing. Zamiast rozbudowywać i wzmacniać powszechnie dostępne systemy ochrony zdrowia, edukacji czy infrastruktury, państwo coraz częściej oddaje te zadania prywatnym podmiotom. W efekcie społeczeństwo traci kontrolę nad kluczowymi obszarami życia, a dostęp do wielu usług staje się coraz bardziej uzależniony od zasobności portfela.

Lewicowe alternatywy

Co w takim razie mogłaby zaproponować lewica jako alternatywę dla ceł Trumpa? Na stole jest kilka propozycji.

Najbliższe faktycznej realizacji jest ustalenie międzynarodowych standardów dotyczących minimalnego opodatkowania. Kilka lat temu administracja Bidena zaproponowała minimalny podatek korporacyjny, by ograniczyć unikanie podatków przez wielkie firmy. Chodzi o to, by w żadnym kraju podatek ten nie wynosił mniej niż 15 proc. Wiele państw (w tym cała Unia Europejska) podpisało się pod tym porozumieniem, ale problemem okazały się… Stany Zjednoczone. Trump po objęciu prezydentury zapowiedział, że jego kraj wycofuje się z porozumienia.

Sama idea jest jednak dobra. Czy raczej, jak podkreśla na przykład Joseph Stiglitz, jest drobnym krokiem w dobrą stronę. Bo sama stawka 15 proc. wciąż jest za mała. Gdyby stała się globalnym standardem, stracą na tym państwa biedniejsze, które w większym stopniu niż państwa bogate polegają na podatkach od korporacji.

Warufakis: Cła to nie największe zmartwienie. Chiny mają inny dylemat

Na podobnej zasadzie dyskutuje się o globalnym podatku minimalnym od majątku miliarderów. Temat był omawiany między innymi na spotkaniu krajów G20 w Rio de Janeiro.

Istnieją też bardziej twórcze pomysły opodatkowania wielkiego kapitału. Jeden z ciekawszych przedstawił ostatnio francuski ekonomista Gabriel Zucman. Nazywa on swój pomysł „interpozycjonalnym protekcjonizmem”. Nazwa nie porywa, ale sama idea jest ciekawa.

Chodzi o to, aby kraje, w których sprzedaje się produkty międzynarodowych korporacji, mogły nakładać własne podatki na zagraniczne firmy i ich właścicieli, jeśli ci płacą za niskie podatki w swoich państwach.

Oto przykład samego Zucmana:

„Wyobraźmy sobie, że Tesla nie płaci w USA podatku dochodowego ani podatku węglowego, ale 5 proc. swojej sprzedaży osiąga we Francji. Francuski urząd skarbowy obliczyłby wtedy, ile Tesla powinna zapłacić w USA, gdyby obowiązywało tam francuskie prawo podatkowe – wszystkie potrzebne dane do takiego wyliczenia są dostępne – i pobrałby 5 proc. tej kwoty. Podobnie Francja nałożyłaby podatek na Elona Muska proporcjonalnie do tej części jego majątku, która pochodzi z Francji (co, ponieważ jego fortuna opiera się głównie na akcjach Tesli, można oszacować właśnie na około 5 proc.)”.

To podejście jest „eksterytorialne” – czyli kraj nakłada część swoich zasad na podmioty zagraniczne w zamian za dostęp do swojego rynku. Zucman uważa, że taka polityka mogłaby skutecznie ograniczyć nieuczciwą konkurencję podatkową, rosnące nierówności i szkody dla klimatu, bo kraje nie miałyby już powodu, by przyciągać firmy niskimi podatkami. Zamiast „wyścigu do dna” pojawiłby się „wyścig na górę”.

Zaleta pomysłu Zucmana polega na tym, że nawet pojedyncze państwo o wystarczająco dużym rynku może zacząć stosować takie rozwiązania, nie czekając na całą Unię Europejską.

Krytyka to za mało

Ze szczegółami propozycji Zucmana można dyskutować, ale ma on rację w jednym. Lewica nie może się ograniczać tylko do krytyki Trumpa. Tę część roboty z powodzeniem wykonują liberałowie.

Chaotyczne posunięcia Trumpa, który średnio co kilka dni ogłasza i odwołuje nowe cła, diametralnie zmieniają globalną gospodarkę. Nawet gdyby dotychczasowy model globalizacji się sprawdzał – a pod wieloma względami tak nie jest – to i tak po ostatnich działaniach USA trudno będzie do niego powrócić.

Włoska ekonomistka Mariana Mazzucato słusznie zauważa, że progresywna energia do zmian w gospodarce światowej często płynie ze strony krajów południa, takich jak Brazylia. Skoro Stany Zjednoczone zawiodły jako sojusznik, to może Unia Europejska powinna właśnie tam szukać możliwości budowania sojuszy i wypracowywania nowego ładu?

Nie czekajcie na latające samochody. Postęp wygląda inaczej

Wspólna polityka podatkowa skierowana przeciw amerykańskim gigantom korporacyjnym, w stylu tej proponowanej przez Zucmana, byłaby dobrym pierwszym krokiem. Francuski ekonomista nieprzypadkowo sięgał po przykład Muska i Tesli. Wie, że większość krajów postrzega amerykańskiego miliardera jako przykład patologii wytwarzanych przez nadmierną koncentrację bogactwa.

Prawdopodobnie dawno nie było tak dobrego klimatu na uderzenie we władzę miliarderów i korporacji. Lewica powinna to wykorzystać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij