Fiskus kontroluje niemal wyłącznie winnych – po prostu znakomicie analizuje dane deklarowane przez podatników i na ich podstawie typuje podejrzane przypadki. A skoro tak, to zwiększanie uprawnień kontrolowanych oznacza przede wszystkim zwiększanie uprawnień przedsiębiorców łamiących prawo.
Kierowane przez PSL Ministerstwo Rozwoju i Technologii okazuje się być prawdziwą kopalnią złych pomysłów. Za czasów Krzysztofa Hetmana próbowało przeforsować Kredyt 0 procent, który był tak fatalny, że oprotestowały go zarówno Partia Razem, jak i Konfederacja. W tamtym czasie przygotowywano już znacznie mniej medialny projekt wielkiej deregulacji, którego zarys przedstawiono w kwietniu. Następca Hetmana, Krzysztof Paszyk, zamierza kontynuować dzieło swojego poprzednika. Wielka deregulacja ma być dla PSL tym, czym liberalizacja aborcji dla Lewicy czy kradzież pieniędzy z NFZ dla Polski 2050 – motywem przewodnim obecnej kadencji, który będzie miał dowieść wyborcom, że ta partia jest im jeszcze do czegoś potrzebna.
Polska byłaby lepsza, gdyby przedsiębiorcy byli nieco bardziej ciemiężeni
czytaj także
Według wiceministra Jacka Tomczaka projekt przeszedł konsultacje międzyresortowe i we wrześniu trafi na tapet Sejmu. To tak naprawdę cały pakiet nowelizacji, które wprowadzą wiele zmian w przeróżnych obszarach dotyczących działalności gospodarczej. Przyświeca mu jeden cel – przedsiębiorcom ma być lżej i przyjemniej. Nawet jeśli przy okazji wybije się kilka zębów polskiemu państwu.
Jedną ze zmian wprowadzanych przez projekt autorstwa MRiT będzie mechanizm „one in, one out”, określany czasem jako OIOO. Niepoważna nazwa dobrze pasuje do tego niepoważnego pomysłu. Nakłada on na legislatorów czy autorów ustaw regulujących konkretne obszary działalności gospodarczej konieczność równoległego poszukiwania przepisów, które trzeba będzie usunąć – nie tylko w tym samym czasie, ale i w tej samej materii. A co, jeśli żadnych przepisów godnych usunięcia się nie znajdzie? Trzeba będzie szukać ich na siłę i usuwać przepisy zasadne i potrzebne? Takie wiązanie rąk legislatorom jest ryzykowne i szkodliwe, ale dla proprzedsiębiorczego elektoratu PSL może się wydać interesujące.
czytaj także
Deregulacja to motyw regularnie przewijający się w narracji politycznej alt-prawicy. Przypomnijmy, że swego czasu masowe zwolnienia w administracji były dla Pawła Kukiza ważnym elementem przekazu, obok JOW-ów i odpartyjnienia kraju. Wielką deregulację próbował przeprowadzić również Donald Trump, na szczęście była robiona na odwal i dużą część tych działań wstrzymały sądy i inne instytucje.
Gdy Trump próbował forsować swoje plany, na łamach Public Citizen pojawił się tekst obalający jego deregulacyjną propagandę. Autorzy wskazywali, że nie ma żadnych poważnych badań wskazujących na nadmierne koszty, jakie miałaby generować regulacja. Wręcz przeciwnie, według US Office of Management and Budget, amerykańskie przepisy generują 12 razy więcej korzyści niż strat, licząc w miliardach dolarów. Przynoszą również korzyści liczone w życiach ludzkich. Uchwalona w 2010 roku Clean Air Act również nałożyła na przedsiębiorstwa wiele restrykcji, ale przy okazji uratowała 165 tys. istnień ludzkich. Deregulacja za to przynosi kryzysy i cierpienie – deregulacja sektora finansowego z lat 90. i początku XXI wieku skończyła się gigantycznym kryzysem gospodarczym, który wpędził w biedę, a nawet bezdomność, miliony Amerykanów.
Projekt MRiT zakłada również założenie kagańca na państwowe organy kontrolne – np. Krajową Administrację Skarbową, Państwową Inspekcję Pracy czy Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Zapewnia za to szereg uprawnień kontrolowanym przedsiębiorstwom, z których ochoczo skorzystają również ci nieuczciwi. Skrócony zostać ma maksymalny czas kontroli mikroprzedsiębiorstw z 12 do 6 dni, a organy kontrolne już przed jej rozpoczęciem będą musiały dostarczyć przedsiębiorcy listę potrzebnej dokumentacji. Ma to rzekomo usprawnić proces kontrolny.
W sprawie wypowiedziało się Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, według którego nie są to dobre pomysły. OPZZ wskazało, że nadmierne informowanie o zakresie kontroli może utrudnić ustalenie faktycznego stopnia przestrzegania prawa przez przedsiębiorstwa. Nieuczciwe firmy będą mogły się lepiej przygotować i skuteczniej ukrywać swoje niezgodne z przepisami postępowanie. Poza tym skrócenie maksymalnego czasu kontroli do 6 dni może uniemożliwić wykrycie dobrze zamaskowanych wykroczeń lub przestępstw.
Centrum nie idzie na kompromis. O ideologii „zdrowego rozsądku”
czytaj także
Wolnorynkowa prawica wmówiła ludziom, że przedsiębiorcy są regularnie nękani długimi kontrolami, w wyniku których nie są w stanie prowadzić działalności. To oczywista bzdura, szczególnie w odniesieniu do mikroprzedsiębiorstw, spośród których kontrolowana jest przytłaczająca mniejszość. Przykładowo, żeby zostać skontrolowanym przez skarbówkę, trzeba najpierw trafić na jej radar – czyli na przykład wykazywać regularne straty albo koszty w ogóle nieprzystające do danego rodzaju działalności. Zwyczajna mikrofirma, która na co dzień rzetelnie prowadzi swoją księgę przychodów i rozchodów, wykazuje dochody i płaci od nich grzecznie podatki, ale czasem zrobi jakąś pomyłkę albo celowo nagnie prawo, prawdopodobnie nigdy nie zostanie skontrolowana przez fiskusa.
Pokazuje to chociażby tegoroczna kontrola NIK, która sprawdziła funkcjonowanie organów podatkowych. Okazało się, że kontrole podatkowe były skuteczne w 97,5 proc. przypadków, a kontrole celno-skarbowe w 92 proc. Oznacza to mniej więcej tyle, że fiskus kontroluje niemal wyłącznie winnych – po prostu znakomicie analizuje dane deklarowane przez podatników i na ich podstawie typuje podejrzane przypadki. A skoro tak, to zwiększanie uprawnień kontrolowanych oznacza przede wszystkim zwiększanie uprawnień przedsiębiorców łamiących prawo. Poza tym kontrola NIK wykazała, że średni czas prowadzenia kontroli podatkowej to aż 140 dni. Wynika to ze skupienia się na wielkich podmiotach, w których dokumentacji do analizy jest znacznie więcej, niż w mikrofirmach, jednak pokazuje to, że postępowanie kontrolne jest po prostu czasochłonne – więc ograniczanie go do kilku dni w przypadku najmniejszych firm nie jest zbyt rozsądne.
Zresztą w projekcie prawdopodobnie znajdą się również zmiany, które są wprost skierowane do nieuczciwych przedsiębiorców. Przykładowo, z ordynacji podatkowej wykreślone mają zostać przepisy umożliwiające przedłużanie pięcioletniego czasu przedawnienia zaległości podatkowych. Obecnie jest on jest przerywany w przypadku podjęcia skutecznej czynności egzekucyjnej – na przykład zajęcia rachunku bankowego – nawet jeśli nie doprowadzi ona do egzekucji pieniędzy. Bieg terminu przedawnienia jest wtedy liczony od początku. Po wprowadzeniu deregulacji organy egzekucyjne nie będą już mogły go w ten sposób wydłużać, z czego skorzystają podatkowi dłużnicy.
czytaj także
Do projektowanych przepisów swoje skargi i żale składały przeróżne instytucje, gdyż jest tam poukrywanych mnóstwo mniejszych i większych luk prawnych lub potencjalnych ryzyk. Na przykład Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zwrócił uwagę, że reforma deregulacyjna osłabi pozycję konsumentów względem sprzedawców. Dlaczego? Obecnie konsument ma prawo zwrócić towar lub domagać się jego naprawy lub obniżenia ceny, jeśli występuje ewidentna niezgodność towaru z umową. Ustawa deregulacyjna ograniczy tę możliwość do roku od momentu zakupu. Jeśli po tym czasie wystąpią jakieś błędy, konsument będzie mógł co najwyżej podziękować ministrowi Paszykowi oraz całemu PSL – najlepiej przy urnie wyborczej.
Ustawa umożliwi również niepobieranie składek ZUS od umów zleceń, których wykonawcą jest przedsiębiorca wykonujący działalność nierejestrową, co będzie kolejną wyrwą w systemie, nawet jeśli drobną. Natomiast wiceprezeska Urzędu Zamówień Publicznych Agnieszka Olszewska w rozmowie z Rzeczpospolitą wyraziła obawy wobec planów uproszczenia procedury zamówień publicznych, w szczególności odwołań. Wprowadzone mają zostać zdalne rozprawy przed Krajową Izbą Odwoławczą, skrócone terminy oraz tzw. prekluzja dowodowa, które mogą wspólnie uniemożliwić skuteczne odwołanie się od nieuczciwego przetargu.
Z rozpędu dodam jeszcze, że na postawienie mniejszych instalacji wiatrowych (do trzech metrów) nie trzeba będzie mieć pozwolenia na budowę, co może wprowadzić jeszcze większy chaos przestrzenny. Poza tym samochody osobowe wykorzystywane w działalności badawczo-rozwojowej zapewne przestaną być objęte akcyzą – jak pozostała auta – co może być furtką do obniżania ceny zakupu samochodu. Będziemy mieli za to wysyp aut służących do działalności B+R (badawczo-rozwojowej). Jeśli będą sprzedawane bez akcyzy, to niektóre nieuczciwe firmy mogą rozpoczynać fikcyjne prace rozwojowe, by móc na tej podstawie nabyć samochody w niższej cenie.
Plany deregulacyjne PSL są najeżone ryzykami oraz drobnymi lukami prawnymi, z których chętnie skorzystają nie do końca uczciwi przedsiębiorcy. Uczciwi nieprzesadnie zyskają, podobnie jak i gospodarka jako całość, no ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi.