Gospodarka

Liberalny ekonomista Grabowski i prywatyzacja, czyli jak już nigdy nie wygrać z PiS

Bogusław Grabowski w głośnym wywiadzie na antenie Radia ZET twierdził, że nie ma powodu, by istniały jakiekolwiek państwowe spółki i firmy. Wezwał też do dalszej prywatyzacji i ograniczenia programów socjalnych.

Zacznijmy od podstaw. Tak, Prawo i Sprawiedliwość uczyniło ze spółek skarbu państwa instrumenty osiągania celów personalno-politycznych. Działacze partyjni różnej maści okupują niezliczone rady nadzorcze i zarządy, kompensując sobie niewysokie wynagrodzenia w sferze publicznej. Posady w państwowych spółkach bywają też wykorzystywane do zwykłego politycznego przekupstwa, by skłonić krnąbrnych polityków do uległości lub przeciwników politycznych do przejścia na stronę władzy.

Orlen został wykorzystany w celu przejęcia Polska Press, dzięki czemu propaganda rządowa zeszła na poziom lokalny. Spółka kierowana przez Daniela Obajtka ma też za zadanie spełniać mocarstwowe ambicje rządzących oraz części elektoratu, wchłaniając kolejne przedsiębiorstwa nawet za cenę ryzykownej sprzedaży niektórych aktywów podmiotom zagranicznym. Natomiast TVP SA stała się… a, szkoda nawet poświęcać linijki tekstu temu czemuś.

Gminne gazety to narzędzie propagandy lokalnych władz

Patologie w zarządzaniu sektorem publicznym za rządów partii Kaczyńskiego są dosyć dobrze znane. Zasadniczo przypominają mniej więcej to samo, co robili poprzednicy, tylko że PiS posunął je na skraj absurdu.

Czy to jednak oznacza, że po ewentualnym przejęciu władzy przez opozycję powinna ona przystąpić do kolejnej fali prywatyzacji, jak chciałby Bogusław Grabowski, ekonomista, były członek RPP i były doradca Donalda Tuska?

Takie głosy pojawiają się coraz częściej, byłoby to jednak klasyczne wylanie dziecka z kąpielą.

Radio Pcim Spółka Akcyjna

Państwowa własność przedsiębiorstw jest w Europie normą, a Polska pod względem skali tego zjawiska nie wyróżnia się szczególnie na tle kontynentu. Skoro w Europie Zachodniej udało się wypracować cywilizowane i uczciwe sposoby kierowania przedsiębiorstwami państwowymi, to i w Polsce powinno to być do zrobienia.

Na pierwszy rzut oka własność państwowa w polskiej gospodarce jest niezwykle rozległa. To jednak w dużej mierze złudzenie optyczne. Owszem, liczba spółek, w których istnieje własność państwowa, jest w Polsce dość wysoka. Według wykazu spółek z udziałem skarbu państwu na 31 marca 2022 roku do tej grupy zaliczono 431 podmiotów. Wśród nich jest jednak wiele firm, w których własność państwowa jest tylko symboliczna. W 40 podmiotach państwo ma mniej niż 1 proc. udziałów, a w 80 kolejnych mniej niż 5 proc. W 120 spółkach własność państwowa nie przekraczała 10 proc. Co więcej, wiele z tych firm jest w stanie upadłości, likwidacji albo w ogóle nie prowadzi działalności gospodarczej.

Na liczbę spółek skarbu państwa wpływa też ich przedziwne rozdrobnienie. Najlepszym przykładem jest polska kolej: mamy tu Polskie Koleje Państwowe, nadzorowane przez Ministerstwo Aktywów Państwowych, ale są też PKP Polskie Linie Kolejowe, którymi zajmuje się już Ministerstwo Infrastruktury. Do tego można też doliczyć niedawno zrepolonizowaną PKP Energetykę. Do samej PKP SA należy siedem innych spółek, między innymi WARS SA. Mnóstwo podmiotów kontroluje też Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Osobną spółką jest na przykład każda regionalna rozgłośnia Polskiego Radia: Radio Olsztyn SA, Radio Zachód SA i tak dalej.

Tak duża liczba podmiotów z udziałem skarbu państwa oczywiście sprzyja patologiom. Im więcej spółek, tym więcej stanowisk do obsadzenia. Nic więc dziwnego, że politycy najpierw doprowadzili do takiego rozdrobnienia własności państwowej, a następnie – bardzo zgodnie i ponadpartyjnie zresztą – ten stan rzeczy utrzymywali. Przy tak dużym rozdrobnieniu nadzór właścicielski w wielu przypadkach jest też fikcją, a finanse sektora firm państwowych stają się nieprzejrzyste.

Chcąc z tą patologią skończyć, nie trzeba jednak niczego prywatyzować. Wystarczy dokonać odpowiednich przekształceń, żeby skonsolidować państwową własność w mniejszej liczbie większych podmiotów. Konsolidacja tych przedsiębiorstw ograniczyłaby różne możliwości dorabiania, przekupywania wahających się polityków i rozdzielania rozmaitych fruktów. To wymagałoby oczywiście sporej pracy koncepcyjnej i organizacyjnej. Zapewne trzeba byłoby również naruszyć wiele interesów i układów, ale tego chyba oczekujemy od władzy, która zapowiada „sprzątanie” po rządach PiS. Prywatyzacja, owszem, byłaby znacznie prostsza i szybsza. Tylko że nędznie rządzi ten, kto chodzi na łatwiznę.

Punkt widzenia się zmienia

Podczas konsolidacji mogłoby się okazać, że w przypadku niejednego przedsiębiorstwa sensowna byłaby jednak prywatyzacja. Nie będzie z tego jednak wielkich pieniędzy. Według raportu banku Pekao SA Siła napędowa czy hamulec rozwoju? Rola spółek Skarbu Państwa w kontekście kryzysu COVID-19 większość spółek należących do SP osiąga bardzo niewielkie wpływy. Prawie 60 proc. tych podmiotów to firmy średnie, małe i bardzo małe – czyli osiągające obroty na poziomie mniej niż 50 mln rocznie. Udział tych 60 proc. firm w łącznych przychodach przedsiębiorstw państwowych w Polsce to ledwie pół procent.

Kolejne 27 proc. firm to – według nazewnictwa Pekao – „średnie korporacje” z przychodami od 50 do 500 mln złotych rocznie, co odpowiadało za 2,5 proc. obrotów firm państwowych. Tak więc 87 proc. firm państwowych w Polsce odpowiada za 3 proc. obrotów. Jakąś część z nich zapewne można byłoby sprywatyzować, choć przychody z tej operacji byłyby tak śladowe, że zgubiłyby się w rocznym budżecie państwa.

Kolesie i nepotyzm? To zawsze u innych. Nam to stanowisko po prostu się należało

Być może roztropniej byłoby wszystkie te spółki zatrzymać, żeby pobierać z nich niewielką, ale zawszą jakąś, dywidendę. Łącznie polski budżet otrzymuje co roku kilka miliardów złotych z tytułu dywidend. Zresztą rekord w tym zakresie padł za rządów PO-PSL w 2012 roku, gdy do budżetu trafiło z tego tytułu aż 6 mld zł. W owym czasie Bogusław Grabowski nie nawoływał do sprywatyzowania wszystkiego, a przeciwnie, twierdził, że „w naszej gospodarce jest wszystko OK”. Przed pandemią, w 2019 roku, budżet skasował z dywidend 3 mld zł.

Sensowne pieniądze można by uzyskać dopiero ze sprzedaży dwóch pozostałych kategorii podmiotów. Chodzi o 5 proc. firm należących do grona „dużych przedsiębiorstw” (obroty 0,5–5 mld zł), które odpowiadają za 6 proc. przychodów, oraz 8 proc. „krajowych czempionów”, czyli przedsiębiorstw z przychodem rocznym powyżej 5 mld zł. Obroty tych ostatnich odpowiadają aż za 91,2 proc. przychodów spółek z udziałem polskiego skarbu państwa.

Sąsiadka podrzuci, mąż weźmie wolne i zawiezie do lekarza, bo autobusu już tu nie ma

Należą do nich jednak głównie firmy działające w strategicznych lub bardzo ważnych obszarach gospodarki, takich jak energetyka, finanse czy transport. Pozbywanie się firm z tej grupy realnie ograniczyłoby możliwość prowadzenia polityki przez kolejny rząd, ktokolwiek by go nie tworzył. Jeśli opozycja chce nie tylko odsunąć PiS od władzy, ale też na przykład ograniczyć wykluczenie komunikacyjne czy walczyć z kryzysem mieszkaniowym, pozbywanie się spółek kolejowych czy państwowych banków byłoby, oględnie mówiąc, nietrafione.

Prywatna własność państwa francuskiego

Zwolennicy prywatyzacji często przywołują przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie własność państwowa właściwie nie występuje. Istnieją firmy quasi-państwowe, które formalnie są własnością prywatną, ale wykonują zadania publiczne przy wsparciu finansowym rządu federalnego. Mowa na przykład o Freddie Mac i Fannie Mae, czyli dwóch de facto agendach rządowych odpowiedzialnych za wsparcie kredytów hipotecznych. Poza tym rząd federalny zadowala się regulacjami, kontraktami rządowymi i nieformalnym wpływem na prywatne firmy, który jest przemożny.

Problem w tym, że tego modelu nie da się zainstalować w Polsce. Chociażby z tego powodu, że nad Wisłą zwyczajnie brakuje prywatnego kapitału, który mógłby przejąć te publiczne firmy i zacząć kooperować z rządem. W Polsce prywatyzacja de facto oznaczałaby sprzedaż aktywów podmiotom zagranicznym. Według wyżej wymienionego raportu Pekao wśród 100 największych firm w Polsce rodzimy sektor prywatny odpowiada ledwie za 15 proc. przychodów.

Pozostałą część tortu dzielą między sobą po równo polskie firmy państwowe oraz przedsiębiorstwa z kapitałem zagranicznym. Polski kapitał prywatny nie miałby zasobów do prywatyzacji czołowych spółek państwowych. Natomiast oddanie ich w tak niespokojnych czasach inwestorom zagranicznym byłoby skrajnie lekkomyślne. Zresztą opozycja słusznie zarzuca już rządowi, że ten pozbył się części Lotosu w przeddzień wielkiego kryzysu energetycznego.

Poza tym prawdopodobnie firmy te zostałyby przejęte przez przedsiębiorstwa państwowe z Europy Zachodniej. Przecież w tych kluczowych obszarach, w których dominuje własność państwowa, także na Zachód od Odry, brylują firmy z udziałem skarbu państwa. W energetyce na przykład Eni czy Enel z Włoch, EDF z Francji czy OMV z Austrii. Gdyby „sprywatyzowały” one którąś z polskich spółek energetycznych lub paliwowych, to kontrolowałby je nie kapitał prywatny, tylko Paryż, Rzym albo Wiedeń. Już raz popełniliśmy taki skandaliczny błąd, sprzedając Telekomunikację Polską francuskiej spółce państwowej Orange.

Ład korporacyjny ważniejszy niż rodzaj własności

Prywatyzacja wiąże się więc z wieloma problemami. Nie wspomniałem tu jeszcze przecież o możliwych nieprawidłowościach podczas samego procesu sprzedaży – szczególnie w kwestii wyceny aktywów, z czym mieliśmy do czynienia w latach 90.

Tymczasem w Polsce tak naprawdę nie ma potrzeby prywatyzowania przedsiębiorstw, gdyż sektor firm państwowych wcale nie jest przesadnie duży. Według raportu OECD The Size and Sectoral Distribution of State-Owned Enterprises na koniec 2015 roku przedsiębiorstwa z udziałem polskiego skarbu państwa zatrudniały 287 tys. osób. Obejmuje to zarówno spółki z większościowym, jak i mniejszościowym udziałem SP.

Spięcie: Druga fala prywatyzacji. Ze szkołą jest źle, a będzie gorzej

W prawie cztery razy mniejszej Szwecji spółki państwowe dawały zatrudnienie 155 tys. osób. We Francji spółki i przedsiębiorstwa należące do państwa zatrudniały aż 1,8 miliona pracowników. W Niemczech przeszło 1,1 miliona, a w ledwie 5-milionowej Finlandii 166 tys. Po 2015 roku ten wskaźnik dla Polski na pewno wzrósł, gdyż mieliśmy do czynienia z kilkoma dużymi repolonizacjami, jednak bez wątpienia nadal daleko nam pod tym względem do Niemiec czy Francji.

Zapewne polskim spółkom SP wiele brakuje do firm znad Sekwany czy Szprewy pod względem jakości zarządzania. Można to jednak zmienić dzięki reformom. Autorzy raportu Martis Consulting Wycena zależy od ładu korporacyjnego dowodzą, że wyniki finansowe notowanych na giełdzie spółek państwowych bardzo się różnią. Polskie niestety nie wypadają tam dobrze – to efekt kultury organizacyjnej i modelu zarządzania nimi.

Dla przykładu, dobre wyniki finansowe osiągają spółki państwowe z tych krajów, w których funkcje prezesów zarządów są stabilne. Tymczasem Polska charakteryzuje się bardzo częstymi zmianami prezesów, które odzwierciedlają zmiany zachodzące w elicie rządzącej. Wśród 20 prezesów o najdłuższym stażu spośród kilkudziesięciu analizowanych spółek – z czego aż 16 było z Polski – znalazł się zaledwie jeden prezes spółki znad Wisły. Był to Zbigniew Jagiełło z PKO BP, który zresztą niedługo potem również pożegnał się ze stanowiskiem.

Wielki Reset, czyli nadchodzą rządy korporacji

Po ewentualnym przejęciu władzy opozycja miałaby więc całkiem spore pole do popisu w zakresie zarządzania spółkami państwowymi. Mogłaby je skonsolidować, zreformować nadzór właścicielski i wreszcie wprowadzić ład korporacyjny z prawdziwego zdarzenia, który byłby odporny na zmiany w obozie władzy. Prywatyzacja spółek państwowych byłaby w istocie złożeniem broni i przyznaniem się do braku kompetencji i zupełnej indolencji. Chociaż w przypadku polskiej opozycji byłoby to akurat dosyć uczciwe postawienie sprawy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij