Wbrew powszechnej opinii progresywna polityka ekonomiczna nie uderzy w klasę średnią. Wręcz przeciwnie: leży w jej żywotnym interesie. Co najwyżej uszczupli portfele tej części elit materialnych, które same siebie uznały za średniaków.
Jeden z flagowych argumentów przeciwko progresywnym zmianom ekonomicznym mówi, że tego typu reformy „uderzą w klasę średnią”. Gdy wprowadzano daninę solidarnościową, bardzo niedoskonały erzac progresji podatkowej, która obciąża dodatkowym czteroprocentowym podatkiem dochody powyżej miliona złotych rocznie, portal Gazeta.pl obwieścił, że nowa danina uderzy właśnie w średniaków. A to dlatego, że zapłacą go osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą. Gdy na Twitterze rozgorzała dyskusja o propozycji Razem, by opodatkować majątki o wartości powyżej 10 milionów złotych netto, również jednym z najczęściej powtarzanych argumentów przeciw był ten o ciosie w klasę średnią. Przed denominacją złotego takie tezy byłyby nawet uprawnione, tylko że ona miała miejsce w 1995 roku, a obecnie zarabia się w Polsce nie 30 milionów, tylko 3 tysiące.
czytaj także
Z różnych przyczyn tak się nad Wisłą ułożyła debata publiczna, że zwolennicy progresywnej ekonomii są uważani za przeciwników rozszerzania klasy średniej w Polsce. Gdyby rzeczywiście uznać za klasę średnią tych, którzy zarabiają powyżej miliona rocznie, a ich majątek netto przekracza 10 milionów, to można by się nawet zgodzić. Problem w tym, że polski średniak takich kwot nie zobaczy do końca życia. A przepraszam, rzeczywiście, mógłby zobaczyć – pewien fachowiec od wolnego rynku przecież policzył, że zarabiając w Polsce średnią krajową przez 30 lat, nie płacąc w tym czasie żadnych podatków i składek, a także nic w tym czasie nie wydając, można stać się milionerem – i dlatego należy znieść wszystkie podatki, by każdym mógł nim zostać. Jeśli jednak będziemy twardo trzymać się ziemi, to zobaczymy, że to właśnie polityka progresywna jest w interesie zarówno tych, którzy już w klasie średniej są, jak i tych, którzy chcieliby się do niej dostać.
Dochód polskiego średniaka
Przeciwnicy opodatkowania najbogatszych nie określają, czym właściwie jest według nich ta klasa średnia, której rzekomo bronią. Przyciśnięci pytaniami odpowiadają oględnie, że chodzi o tych, którzy są „niezależni finansowo”. Trudno o bardziej mgliste określenie – odpowiednio manipulując danymi i wnioskami, można przecież udowodnić, że Jeff Bezos się do tej kategorii nie łapie, za to bezdomny już spokojnie. Dlatego też powstały metody określania „middle-class” na podstawie twardych danych i okoliczności. Dwie najważniejsze z nich przedstawił Polski Instytut Ekonomiczny w swoim ubiegłorocznym raporcie Klasa średnia w Polsce.
Możemy więc skorzystać z „kryterium zawodowego”. Według tego schematu dzieli się zawody na 10 dużych grup. Do klasy wyższej należy pierwsza – profesjonaliści wyższego szczebla, właściciele dużych firm, wyższa kadra menedżerska oraz urzędnicza, a także inteligencja. Należy do niej 12 procent społeczeństwa. W klasie niższej są robotnicy – rolni, niewykwalifikowani i wykwalifikowani. Klasa niższa to 36 procent społeczeństwa. Do klasy średniej należą wszyscy pozostali – od profesjonalistów niższego szczebla oraz średniego szczebla menedżerów i urzędników, przez właścicieli małych firm, po pracowników umysłowych oraz funkcyjnych pracowników fizycznych. Czyli jakieś 52 procent obywatelek i obywateli naszego kraju.
Jest też inny sposób wyróżniania klasy średniej, oparty na dochodzie. W tym ujęciu do klasy średniej należą te gospodarstwa domowe, w których dochód rozporządzalny na osobę mieści się w przedziale od dwóch trzecich do dwukrotności mediany. Oznacza to, że w statystycznym domu klasy średniej dochód rozporządzalny na głowę wynosi 2546 zł, a w klasie wyższej – 5774 zł. Według tak przyjętych kryteriów do klasy niższej należy 30 procent Polek i Polaków, do średniej 54 procent, a do wyższej 16 procent. Obie metody klasyfikacji dają więc bardzo zbliżone wyniki.
Nie jesteście klasą wyższą
Ktoś mógłby zakrzyknąć: hola, jak to, niecałe sześć kółek wystarczy, żeby należeć do klasy wyższej? Mowa jest jednak o dochodach netto i to na głowę. Przy trzyosobowej rodzinie mówimy więc o około 24 tysiącach złotych miesięcznie brutto. Zakładając, że każdy z małżonków zarabia tak samo, to zarobki wysokości 12 tysięcy zł brutto bez wątpienia kwalifikują do klasy wyższej – według najnowszej Struktury wynagrodzeń według zawodów GUS zarabiający powyżej 10 tysięcy zł miesięcznie należą do 6 procent najbogatszych pracowników. Przeciętne zarobki w najwyższej „wielkiej grupie zawodowej”, czyli wśród przedstawicieli władz oraz wyższych urzędników i menedżerów, to 9,6 tys. zł brutto. Danina solidarnościowa w średniaków więc nie uderzyła, bo 12 tysięcy w skali roku to niecałe 150 tysięcy złotych, a 24 tysiące w skali roku to niecałe 300 tysięcy złotych.
czytaj także
A czy podatek majątkowy zaproponowany przez Razem uderzyłby w średniaków? Taka teza jest jeszcze odleglejsza od prawdy. Według NBP w 2016 roku gospodarstwa domowe należące do 10 procent najbogatszych dysponowały majątkiem netto o wartości co najmniej 850 tysięcy zł. Zakładając, że wartość tego majątku będzie rosła w tempie nominalnego PKB, to z końcem roku próg górnego decyla wyniesie zapewne ok. 1,1 miliona złotych. Razemowcy chcieliby opodatkować majątki 9 razy większe, zatem dotknęłoby to tylko i wyłącznie najbogatszych z najbogatszych. Klasa średnia z podatkiem majątkowym miałaby styczność jedynie podczas burzliwych dyskusji na Twitterze.
Rozwadowska: Wszyscy jesteśmy frajerami, póki prezes korporacji płaci 19% podatku
czytaj także
Nie jest również prawdą, że likwidowanie przywilejów dla prowadzących działalność gospodarczą uderzyłoby w klasę średnią. Wbrew różnym mitom klasa średnia pracuje w przytłaczającej większości na etatach. Dopiero w 9 decylu (zarabiający w przedziale 80-90 procent) odsetek przedsiębiorców sięga 20 procent. Za to wśród najbogatszych 10 procent Polek i Polaków przedsiębiorcy stanowią aż połowę. Przy czym warto pamiętać, że tylko część przedsiębiorców rozlicza się podatkiem liniowym. Nawet w 9 decylu osoby na podatku liniowym stanowią zupełny margines. Podatek liniowy zaczyna być statystycznie istotny w zasadzie dopiero w 96 percentylu. Przekładając to na ludzki, zniesienie podatku liniowego realnie odczuje tylko 5 procent najlepiej zarabiających. Czyli materialna klasa wyższa.
Polityka średnioklasowa
Skoro klasa średnia to przede wszystkim pracownicy najemni (według raportu PIE niecałe 90 procent), w jej interesie są wszelkie zmiany podnoszące pozycję negocjacyjną pracowników. Klasa średnia nie stanowi jednolitej grupy, więc nie jest w stanie walczyć o swoje interesy – jednak już poszczególne grupy zawodowe jak najbardziej. Polska jest krajem, w którym stopień zorganizowania pracowników jest żałośnie niski – do związków należy zaledwie 11 procent zatrudnionych, a układami zbiorowymi jest objętych 17 procent. Szczególnie ten drugi wskaźnik jest nieporównywalny z krajami Europy Zachodniej, gdzie klasa średnia tradycyjnie jest dosyć mocna. Wprowadzenie obowiązku tworzenia układów zbiorowych we wszystkich dużych firmach (tj. powyżej 250 zatrudnionych) bez wątpienia wzmocniłoby pozycję polskich średniaków i przede wszystkim zwiększyło ich poziom stabilizacji ekonomicznej.
Klasa średnia to przede wszystkim pracownicy najemni. W jej interesie są wszelkie zmiany podnoszące pozycję negocjacyjną pracowników.
A z tym ostatnim jest kłopot. Według PIE prawie co czwarty reprezentant klasy średniej w Polsce pracuje na umowie na czas określony. To najwięcej ze wszystkich klas – nawet w klasie niższej ten odsetek jest troszkę mniejszy. Ograniczenie możliwości stosowania umów na czas określony znacząco wsparłoby zatem część polskiej klasy średniej. Kolejnym rozwiązaniem, które powinni masowo popierać średniacy, jest wzrost wynagrodzeń w sektorze publicznym. Aż 30 procent ekonomicznej klasy średniej pracuje w budżetówce (prawie dwa razy więcej niż w klasie wyższej). Znaczne podniesienie nakładów na płace w edukacji, służbie zdrowia czy administracji zwiększyłoby możliwości życiowe nie tylko klasy średniej, ale też klasy niższej, której 40 procent pracuje w budżetówce, a spora ich część mogłaby awansować do średniaków.
Kolejną kwestią jest reforma podatkowa. Według OECD za dwie trzecie wydatków konsumpcyjnych w krajach tej organizacji odpowiada ekonomiczna klasa średnia. Klasa wyższa odpowiada jedynie za 18 procent konsumpcji, chociaż jej udział w dochodach wynosi jedną czwartą. Tak więc w interesie klasy średniej byłoby bardzo wyraźne obniżenie podatków pośrednich, z VAT na czele. Oczywiście ten ubytek budżetowy musiałby zostać uzupełniony z innego źródła: najlepiej przez podniesienie podatków bezpośrednich od wysokich wynagrodzeń oraz zniesienie przywilejów dla osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą (liniowy PIT i ryczałtowe składki), z których i tak korzystają przede wszystkim reprezentanci klasy wyższej, co zostało dowiedzione wyżej.
Sprawiedliwe podatki – kilka prostych trików. Liberałowie i PiS ich nienawidzą
czytaj także
Fałszywy obraz
Kolejnym obszarem polityki społecznej, którym powinna być żywotnie zainteresowana polska klasa średnia, jest mieszkalnictwo. Według OECD prawie 40 procent dochodów polskiej klasy średniej pochłaniają wydatki na utrzymanie mieszkania. Tylko na Węgrzech i Litwie jest gorzej. Większa dostępność mieszkań komunalnych lub choćby stworzenie publicznego dewelopera bez wątpienia wsparłoby klasę średnią – zarówno bezpośrednio, oferując jej tańsze mieszkania, jak i pośrednio, wpływając na rynek mieszkaniowy zwiększeniem podaży lokali i obniżką ich cen.
czytaj także
Innym stosunkowo istotnym segmentem wydatków polskiej klasy średniej, przynajmniej na tle krajów Europy Zachodniej, są prywatne wydatki na zdrowie, które w polskim systemie opieki medycznej odgrywają znacznie większą rolę niż chociażby w Niemczech, Francji, Szwecji czy Holandii. Dofinansowanie służby zdrowia, najlepiej do poziomu 6 procent PKB, jest absolutnie kluczowe dla podniesienia standardu życia polskich średniaków. No, a to można zrobić tylko w jeden sposób – podnosząc składkę zdrowotną tych, którzy obecnie płacą ją nieproporcjonalnie niską. Czyli ekonomicznej klasy wyższej na samozatrudnieniu.
Niestety, polska klasa średnia w dużej mierze nie dostrzega swoich interesów klasowych, z różnych powodów identyfikując się z interesami klasy wyższej. Można to zauważyć w przeróżnych internetowych dyskusjach, ale też w twardych danych. Na przykład z raportu PIE wynika, że prawie jedna trzecia klasy średniej jest za obniżką podatków i wydatków budżetowych, choć byłoby to w jawnej sprzeczności z jej realnymi interesami (za podniesieniem obu jest jedynie nieco ponad jedna piąta badanych). Średniacy z Polski nazywają budownictwo publiczne komunizmem, progresję podatkową karaniem zaradnych, a związki zawodowe reliktem przeszłości. A przecież zdominowana przez pracowników etatowych, przygniatana wydatkami na mieszkalnictwo i niekorzystająca z przywilejów podatkowych klasa średnia powinna wszystkie te kwestie wspierać.
czytaj także
Lewicowa narracja absolutnie nie powinna zapominać o klasie niższej. Wszak wsparcie najsłabszych, wykluczonych, niesprawiedliwe traktowanych czy wyszydzanych powinno być esencją lewicowej polityki. Jednakże to klasa średnia stanowi większość polskiego społeczeństwa, więc jej poparcie to klucz do zdobycia hegemonii politycznej przez lewicę. Lewicowa narracja musi więc odkłamywać te mity krążące w przestrzeni publicznej, spokojnie pokazując na twardych danych, że progresywna polityka jest w interesie polskich średniaków. Bez tego wciąż będziemy mieszkać w kraju, w którym dobre życie większości to obiekt marzeń, a nie codzienność.