Gospodarka, Kraj

Jak utopić pomysł na słuszny podatek? Zapytajcie Jacka Sasina

Jacek Sasin, Mateusz Morawiecki i prezes Orlenu Daniel Obajtek. Fot. Krystian Maj/KPRM

PiS prowadzi akcję dywersyjną przeciw podatkowi od nieoczekiwanych zysków, proponując... własną wersję podatku od nieoczekiwanych zysków. A właściwie część PiS, bo nasza rodzima wersja windfall tax wyszła z Ministerstwa Aktywów Państwowych.

Prawo i Sprawiedliwość wyspecjalizowało się w topieniu dobrych idei. Progresję podatkową wprowadziło w tak skandaliczny sposób, że człowiek miał ochotę się zapisać do Instytutu Myśli Liberalnej im. Ryszarda Petru. Niezbędna pomoc dla gospodarstw domowych w czasie kryzysu energetycznego w wersji pisowskiej to z kolei dosypanie miliardów złotych zamożnym gospodarstwom domowym, które kopcą węglem, chociaż nie muszą, bo stać je na instalację czegoś zdrowszego.

Od „żerowania na wojnie” do „windfall tax”

Teraz PiS prowadzi akcję dywersyjną przeciw podatkowi od nieoczekiwanych zysków, proponując… własną wersję podatku od nieoczekiwanych zysków. A właściwie część PiS, bo nasza rodzima wersja windfall tax wyszła z Ministerstwa Aktywów Państwowych, kierowanego przez Jacka Sasina. Już sam pomysł pisania projektów podatkowych w MAP, a nie Ministerstwie Finansów, jest dosyć zdumiewający. Sasin postanowił jednak nie brać jeńców i napisać polski windfall tax w taki sposób, żeby zapanowała pewność, że nie zostanie wprowadzony.

Trudno nie odnieść wrażenia, że to majstersztyk polityczny. Sasin nie chciał, żeby dodatkowo opodatkować spółki będące pod jego nadzorem, więc wysunął taką propozycję ich opodatkowania, że wszystkim od razu się tego odechciało.

Podatek działający do tyłu

Jak już pisaliśmy w Krytyce, windfall tax to podatek od „nieoczekiwanych” zysków, czyli dodatkowych dochodów wynikających ze zdarzeń, na które przedsiębiorstwa nie mają żadnego wpływu i biernie czerpią z nich korzyści – zwykle kosztem społeczeństwa.

Taka sytuacja ma obecnie miejsce za sprawą kryzysu energetycznego. Wojna w Ukrainie spowodowała gigantyczne problemy z dostępem do surowców na Zachodzie, gdyż odcięty został jeden z ich głównych dostawców. To wygenerowało ogromne wzrosty cen surowców i energii, czyli koszmar dla gospodarstw domowych i przedsiębiorstw produkcyjnych – i hossę dla spółek energetycznych.

Wiele państw postanowiło przynajmniej część tych niezasłużonych zysków cofnąć do budżetu. Taki pomysł ma również Komisja Europejska, która chciałaby opodatkować nadmiarowe zyski spółek paliwowych stawką 33 proc. Jacek Sasin poszedł na całość i zaproponował stawkę 50 proc., i to od wszystkich branż jak leci.

Pisowskim windfall tax miałyby być objęte wszystkie firmy zatrudniające powyżej 250 pracowników, których tegoroczna marża brutto (zysk brutto podzielony przez przychody) przekracza średnią z lat 2018, 2019 i 2021 – czyli bez pandemicznego 2020. Podstawą opodatkowania miałyby być tylko zyski wynikające z tej nadwyżkowej marży. Połowa z nich miałaby trafić do budżetu. Danina byłaby tylko jednorazowa i obejmowała obecny rok podatkowy, który właśnie wchodzi w ostatni kwartał.

Jak opozycja przegrywa wygraną narrację

I to (między innymi) jest w tym pomyśle kuriozalne. Zamiast już wczesną wiosną, gdy ceny surowców wystrzeliły, opodatkować spółki paliwowe, za co mało kto chyba miałby pretensje, rząd informuje jesienią, że zarekwiruje część tegorocznych dochodów całej palecie przeróżnych przedsiębiorstw. I to w sumie niemałą, gdyż z zaproponowanej daniny do budżetu trafić miałoby nawet 14 mld zł. Starczyłoby więc na dodatek węglowy i jeszcze trochę zostało.

Stanie na głowie

Problem wysokich marż istnieje, zresztą pisaliśmy o nich w Krytyce Politycznej już pod koniec ubiegłego roku, a więc jeszcze przed wojną. Nie są one jednak spowodowane agresją Rosji, tak jak ceny energii, lecz postpandemiczną sytuacją gospodarczą, w której bariery podażowe zderzały się z niezaspokojonym popytem. W tej sytuacji przedsiębiorstwa mogły podnosić ceny bardziej, niż wynikałoby to ze wzrostu ich kosztów.

Ogólną sytuację gospodarczą trudno jednak podciągnąć pod „nieoczekiwane wydarzenia”, takie jak wojna albo katastrofy naturalne. Wynikała ona w dużej mierze z działań rządów – lockdownów i uruchomienia tarcz antykryzysowych. Dodajmy, że działań słusznych, ale mających skutki uboczne.

Jeśli PiS chciał zrobić porządek z marżami, to miał na to mnóstwo czasu – nie trzeba było czekać do końca roku podatkowego. Tak naprawdę największe marże firmy notowały w ostatnim kwartale 2021 roku i pierwszym 2022 roku. Według GUS w drugim kwartale tego roku marże wreszcie nieco spadły, chociaż wciąż są na znacznie wyższym poziomie niż przed pandemią.

Warto też zauważyć, że nie każda wysoka marża wynikać musi z nieuzasadnionego podnoszenia cen. Gdy sieci handlowe, wykorzystując podwyższony popyt, zwiększają marże za te same produkty, które sprzedają od lat, należy mieć o to do nich pretensje. Jednak podwyższona marża może też być efektem wprowadzenia nowych, lepszych albo innowacyjnych produktów. Dotyczy to chociażby spółek technologicznych. Gamingowy Techland w tym roku osiągnie zapewne doskonały wynik, znacznie lepszy niż w ostatnich latach. Głównie dlatego, że w lutym premierę miała ciepło przyjęta gra Dying Light 2, czyli druga część sztandarowego produktu spółki. Szkoda byłoby ściągać pieniądze z tych nielicznych polskich biznesów, które potrafią generować wysoką wartość dodaną.

Można byłoby jeszcze zrozumieć powszechną konstrukcję podatku, gdyby miał on uchronić nas przed inflacją, na przykład zniechęcając przedsiębiorstwa do podwyższania marż. Gdyby został wprowadzony na początku roku i obejmował nadchodzący rok podatkowy, wtedy być może część firm nie zdecydowałaby się na takie podwyżki.

Wakacje kredytowe według PiS: Bogaci mają darmowe pożyczki, my mamy problem

Wprowadzenie go pod koniec roku z działaniem wstecz wpływu na inflację nie będzie miało żadnego. Przecież my już te koszty wyższych cen ponieśliśmy. Jedynym skutkiem tego podatku będzie zapewnienie budżetowi kilkunastu miliardów złotych, które rząd rozdysponuje wedle własnego uważania. Na przykład, przekazując te kwoty… spółkom energetycznym. Wszak rząd pracuje nad rekompensatami dla dostawców energii za zamrożenie taryf. Pojawiły się zresztą pogłoski, że akurat spółki energetyczne mogłyby się starać o odroczenie polskiego windfall tax. Mamy więc do czynienia z klasycznym postawieniem sprawy na głowie.

Medialne dorzucanie do pieca

A przecież energetyczny windfall tax w Polsce by się przydał. Faktem jest, że spółki energetyczne notują obecnie niezwykłe wyniki. Jastrzębska Spółka Węglowa w pierwszym półroczu osiągnęła ponad 4 miliardy złotych zysku, co jest dla niej rewelacyjnym wynikiem. PGNiG tylko w pierwszym półroczu osiągnął wyższy zysk niż w całym roku poprzednim.

Polskim windfall tax można byłoby też objąć banki, które korzystają z serii ostrych podwyżek stóp procentowych, gdyby nie fakt, że rząd już załatwił sprawę na własny, tradycyjnie niezbyt udany sposób – czyli uruchamiając dla wszystkich kredytobiorców idiotyczne wakacje kredytowe, na których najbardziej skorzystają najzamożniejsi.

Natomiast z wysokimi marżami w sektorze prywatnym powinno się walczyć poprzez reformy… rynku pracy. Skutkiem rosnących marż jest bowiem spadek udziału płac w PKB. Według danych Komisji Europejskiej w 2021 roku udział płac w polskim PKB spadnie z 51 do 48 proc. W tym roku wyniesie już ledwo 46 proc., a w 2023 roku 45 proc. Średnia unijna w tym roku wyniesie niecałe 55 proc.

Polscy pracownicy z każdym rokiem tracą coraz większą część wypracowywanego w Polsce dochodu. Należy więc wzmocnić ich siłę przetargową, promując związki zawodowe i rady pracowników oraz wprowadzając wymóg istnienia układów zbiorowych w dużych firmach. Dzięki temu pracownicy sami, na szczeblu poszczególnych firm, będą mogli zadbać o to, by te dzieliły się z nimi sprawiedliwie.

Kogo bronić przed inflacją, czyli lekcja Balcerowicza

Niestety jest całkiem prawdopodobne, że dywersja Sasina utopi kwestię polskiego windfall tax, tak jak Polski Ład utopił ideę progresji podatkowej. Już rozpoczęła się przeciw niemu zmasowana akcja medialna. Puls Biznesu informuje, że „nowy podatek uruchomi falę bankructw”, co jest jednak kuriozalne, bo mowa przecież tylko o zyskach przewyższających średnią z poprzednich lat. Money.pl pyta w nagłówku czy „ktoś oszalał?”. W WNP.pl nowa danina została okrzyknięta „podatkiem od sukcesu”, natomiast niezawodny Łukasz Warzecha nazwał ją „bolszewickim domiarem podatkowym”.

Oczywiście w polskiej debacie na temat podatków powiedziano już chyba wszystko i jeśli chodzi o niedorzeczność głosów krytycznych, obowiązuje zasada „sky is the limit”. Jednak gdyby windfall tax ograniczono tylko do spółek energetycznych, które faktycznie korzystają na wojnie, zrozumienie dla takiej daniny byłoby bez porównania większe, a argumenty przeciw zdecydowanie mniej uzasadnione. Jak widać, nad Wisłą nawet słuszne idee muszą zostać wykoślawione i sprowadzone do karykatury.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij