Gospodarka

Miękki darwinizm trenerów życia z X. To oni przyciągają normalsów do skrajnej prawicy

Subkultura trenerów życia na działalności gospodarczej jest nie tylko męcząca i krindżowa, ale też zwyczajnie szkodliwa. Wyglądające na pierwszy rzut oka niewinnie profile na X popularyzują filozofię, którą można nazwać miękkim darwinizmem – lub też darwinizmem z uśmiechniętą twarzą.

Jedną z najmroczniejszych subkultur, jakie zainstalowały się na portalu X/Twitter, są samozwańczy trenerzy życia, będący z zawodu przedsiębiorcami. Ich prawdziwe lub wyobrażone sukcesy tak bardzo uderzyły im do głowy, że postanowili podzielić się swoją życiową filozofią z niewinnymi ludźmi, którzy chłoną te dziwne treści podczas przeglądania telefonu na automacie.

Uśmiechnięty darwinista nie chciałby likwidować bezproduktywnych jednostek – woli poczekać, aż same umrą. Ta w rzeczywistości skrajnie prawicowa koncepcja jest sprzedawana w opakowaniu nowoczesnego liberalizmu, w którym nacisk kładzie się na osobisty rozwój, dbałość o wygląd, roztaczanie wokół siebie aury eksperta, udawany luz i zdjęcia z zamożnymi ludźmi. Deklaratywnie takie osoby gardzą ideologiami, stosują i polecają po prostu to, co działa. A że działa darwinizm? Cóż.

Życie jako ciągła inwestycja

Jedną z takich lekcji, o które nie prosiłem, ale dostałem, jest okolicznościowa lista 20 mądrości Roberta Ditrycha, którą sporządził z okazji swoich 40. urodzin. Ditrych to inwestor, na co dzień umieszczający na X całe serie różnych wykresów, opatrzonych inwestorską paplaniną, od czasu do czasu włączając się w debatę polityczną tekstami w stylu „trudno nie zgodzić się ze Sławomirem Mentzenem”. Co ciekawe, narzekanie na nieznośny dla przedsiębiorczych ludzi polski system nie przeszkadza mu co jakiś czas dumnie prężyć symbolicznych muskułów z okazji polskich wyników gospodarczych.

Budżet 2025, czyli głodzenia budżetówki ciąg dalszy

„Oto lista 20 rzeczy, których żałuję, że nie wiedziałem w wieku lat 20-stu” – napisał Ditrych, skromnie tym samym przyznając, że w wieku dwudziestu lat jeszcze nie był tak mądry jak obecnie. Jako że jestem jego rówieśnikiem, a przy okazji mam nieustanne przeświadczenie, że pierwsze cztery dekady mojego życia mogły pójść znacznie lepiej, poczułem się zainteresowany. Od pierwszych punktów autor nie zawodził mojego oczekiwania.

„Wszystko w życiu jest procentem składanym” – brzmi pierwsza mądrość Ditrycha, o której na szczęście dla niego dwie dekady temu nie miał pojęcia, dzięki czemu przynajmniej przez pierwszych dwadzieścia lat mógł żyć w miarę normalnie. Ludziom, którzy w wieku 20 lat kierują się naczelną zasadą, że wszystko jest procentem składanym, należy przede wszystkim współczuć. Nieustanne patrzenie na swoje życie jak na inwestycję, która ma przynosić regularny zwrot, musi być prawdziwym piekłem.

„Często myślimy o procencie składanym w kontekście finansów, ale ta zasada obowiązuje we wszystkich dziedzinach naszego życia – zdrowie, nauka, rozwój osobisty, relacje” – tłumaczy Ditrych. Taka życiowa buchalteria może doprowadzić do paranoi. „To, co robisz każdego dnia, ma znaczenie. Każdy wybór, każde działanie – wszystko to jest drobną cegiełką, która składa się na Twój procent składany w życiu” – pisze. Należy więc nieustannie planować, rozpatrywać każde swoje działanie pod różnymi kątami, prognozować korzyści i straty z każdej aktywności czy relacji. Jeśli nie przyniesie jakiegoś rodzaju zwrotu, to nawet nie warto się angażować. Po co jechać na wesele starego kolegi, skoro będą tam głównie stare baby ze wsi, a i sam kolega nie rokuje? Nie ma sensu tracić czasu, lepiej w tym czasie zrobić kilka meetingów z ludźmi, z którymi znajomość jest wyceniana znacznie wyżej.

Trzeba kombinować i przechwytywać nadwyżkę

„Nikt Cię nie uratuje” – brzmi trzecia mądrość Ditrycha. „Ta prawda może brzmieć surowo, ale jest niezwykle wyzwalająca” – naucza inwestor. Nie wiem, jak kogokolwiek miałaby wyzwolić informacja, że na nikogo w życiu nie może liczyć, ale osobiście wolałbym chyba o czymś takim nie wiedzieć, nawet gdyby to była prawda. Na szczęście nie jest, o czym dobrze wie chyba każdy, kto nie kieruje się w życiu zasadą procenta składanego i dorobił się paru bliskich osób. Wiedzą też o tym potomkowie wpływowych rodów, którzy dobrze się w życiu ustawią, nawet gdyby co dwa tygodnie robili coś zupełnie kompromitującego. Zresztą Ditrych mimochodem sam to potwierdza w punkcie szóstym.

Polska 2050 jak Legion samobójców, który okrada NFZ

„Zamożność zdobywa się przez posiadanie rzeczy lub udziałów w przedsięwzięciach zyskujących na wartości” – pisze szczerze. Zawsze cieszy, gdy deklaratywni piewcy pracowitości przez przypadek się otworzą, bo na przykład stukną im cztery dyszki i się nad sobą rozczulą. „Największym błędem ekonomicznym jest jednak przekonanie, że ludzie dorabiają się majątku dzięki wysokim wynagrodzeniom. […] Prawda jest taka, że prawdziwą zamożność zdobywa się przez posiadanie rzeczy, które zyskują na wartości, a które to następnie możesz wymienić na wolny czas” – zdradza Ditrych. Te zdania mogłyby stanowić przykazanie pierwsze w Dekalogu Rentiera. Dochód pasywny to prawdziwy ideał tych przedsiębiorczych trenerów, robota jest dla frajerów. A skąd wziąć te rzeczy, które zyskują na wartości? Trzeba kombinować, wykorzystywać sieci kontaktów, spekulować, szukać okazji, ustawiać się w miejscu, które umożliwia przechwytywanie części nadwyżki. Większości się nie uda, ale tych kilku szczęściarzy będzie potem mogło przekonywać na X, że taka droga jest dobra dla każdego.

Oczywiście rzeczy zyskujące na wartości można zwyczajnie dostać w spadku lub nieopodatkowanej darowiźnie od starego. Nikt cię nie uratuje, ale kapitał od rodziców jak najbardziej. Mimo wszystko wolałbym mieć ojca finansowo zupełnie gołego niż kogoś takiego jak Dawid Pałka. Ten DBA/Venture Builder/Anioł Biznesu roku 2023 również na co dzień stosuje życiową buchalterię, jednak zaprzągł do tego – niestety – swoje dzieci. Stawiam publicystyczną tezę, że to właśnie takim ludziom powinno się je odbierać, ale to tylko luźna opinia, proszę się nie przywiązywać.

Dzieci do pracy (poniżej minimalnej)

Pałka stworzył w swoim domu swego rodzaju rodzinny rynek. Według zasady: „W naszej rodzinie wszystko, co wynika z miłości, jest za darmo. A na wszystko, co wynika z pieniędzy, trzeba sobie zapracować”. Jak ten przedziwny koncept wygląda w praktyce? Pałka celowo daje swoim dzieciom niskie kieszonkowe (50 zł miesięcznie), żeby „chciały więcej”. Jak widać niewysoki dochód podstawowy jednak może skłaniać do pracy. Swoją drogą, ja dawno temu dostawałem 20 złotych miesięcznie kieszonkowego, co tak mnie zachęciło do zarobkowania, że w pewnym momencie zacząłem dilować spidem i pigułami (stare dzieje, wszystko przedawnione), więc czytającym to rodzicom radziłbym ostrożnie podchodzić do systemu Pałki. Nigdy nie wiadomo, jak dorastający potomek zareaguje na podyktowanie takich warunków.

Sukcesja po polsku. Fundacje rodzinne to raje podatkowe dla najbogatszych rodów

Dzieci Pałki mogą zarobić 50 złotych za 20 km spaceru albo za 5 piątek w szkole – czyli piątkę z każdego przedmiotu wycenił na dyszkę, co jest dziwne jak na takiego wziętego inwestora. Powinien je jakoś różnicować. Mógłby stworzyć własny domowy rynek ocen z różnych przedmiotów, których kursy zmieniałyby się na bieżąco, dzięki czemu czwórka z matematyki mogłaby się opłacać znacznie bardziej niż szóstka z religii. Wtedy to byłoby sensowne. Tak czy inaczej, 50 zł ci biedni chłopcy otrzymają również za 5 godzin pracy fizycznej. Inaczej mówiąc, Dawid Pałka płaci własnym, nieletnim dzieciom ponad dwukrotnie mniej, niż wynosi minimalna stawka godzinowa. Tą rodziną powinien się najpierw zainteresować PIP, a następnie MOPS.

Oczywiście w odniesieniu do siebie samego Pałka jest znacznie mniej wymagający i, podobnie jak Ditrych, zdecydowanie stawia na dochód pasywny. „Prawdziwy biznes to taki, który: 1. Można delegować, 2. Przynosi dochód, nawet gdy śpisz, 3. Można sprzedać” – napisał w jednym ze swoich ewangelickich wersetów. Niewątpliwie jest więc z zawodu przedsiębiorcą, choć czytając jego profil, trudno się zorientować, w jakiej branży ten człowiek właściwie działa. Równie niejasna jest jego filozofia biznesu, będąca jakimś chaotycznym zestawem niepasujących do siebie bon motów. Czasem potrafi zaprzeczyć samemu sobie w jednym wpisie.

„Kiedy szukałem pierwszego pomysłu na biznes, ktoś mi powiedział – sprzedawaj majętnym ludziom, na nich zarobisz dużo więcej. Zastanowiłem się, co mogę sprzedać bogatym i stwierdziłem, że to głupi kierunek. Zamiast tego zacząłem sprzedawać usługi i rozwiązania do Biznesu” – pisze Pałka, który gardzi bogatymi i ponad nich stawia skromnych biznesmenów, takich jak Bezos czy Musk. W innym miejscu naucza, by w biznesie unikać przede wszystkim „oklepanych branż”. Nieco wcześniej chwalił się jednak, że wsadził pół bańki w firmę wynajmującą przestrzeń biurową. Obiektywnie rzecz biorąc, większość jego przekazu to kompletny bełkot w biznesowym anturażu, niestety przy okazji konsekwentnie popularyzuje kilka idei – umiłowanie dochodu pasywnego, życiową buchalterię czy miękki darwinizm, którego uczy się własne potomstwo od najmłodszych lat.

To już nawet nie jest Cyberpunk

Znacznie bardziej przejrzysty jest Cezary Bachański, przedsiębiorca, ekonomista i aktywista wolnego rynku. W znacznie mniejszym stopniu ukrywa swoją ideologię pod motywacyjnym bełkotem, a tym samym znacznie częściej przechodzi do meritum – czyli do forsowania własnej wizji świata, która jest alt-prawicowa w duchu libertariańskiej Tea Party. Przykładowo, przy okazji odebrania PiS subwencji Bachański proponuje całkowitą likwidację publicznych subwencji i dotacji dla partii. „Politycy mają takie zasięgi w social media, że mogliby to spokojnie monetyzować i walczyć o pieniądze na wolnym rynku poprzez wdrażanie produktów” – pisze ekonomista.

I po bańce? Ekonomiści zaczynają się bać, że sztuczna inteligencja nas nie zbawi

Inaczej mówiąc, politycy, zamiast rządzić i spierać się o kierunek rozwoju kraju, powinni przeobrazić się w influencerów, czerpiąc dochody ze swoich kanałów na YT i ewentualnie sprzedając jakieś wyroby (dżemy, kompoty, kiszonki, prawicowcy dodatkowo kiełbasy itd.) na Facebooku albo Allegro. Zamiast nudnych debat czy konferencji mogliby przekazywać swoje poglądy w formie stand-upów albo teledysków, które zbierałyby miliony wyświetleń – i całkiem sporo kasy z reklam. Tak wyglądałaby według Bachańskiego poważna scena polityczna. To już nawet nie jest Cyberpunk, to są jakieś dystopijne wizje w stylu łopatologicznych Sił rynku Richarda Morgana, tylko że gorąco polecane.

W innym wpisie Bachański najpierw zadaje pytanie zawierające nieprawdziwą tezę („dlaczego młodym ludziom nie chce się pracować?”), a następnie na nie odpowiada. Bardzo wygodne podejście, dzięki któremu znamy jego poglądy na temat idealnego systemu ekonomiczno-społecznego. „Nie mając noża na gardle, można podchodzić do swoich obowiązków lakonicznie i bez zbędnego przemęczania się” – pisze wolnorynkowy aktywista. Ludzi trzeba więc stawiać pod ścianą, bo inaczej się za siebie nie wezmą. Co prawda duża część takiego surowego reżimu nie dźwignie, ale to nawet dobrze, będzie mniejsza konkurencja.

Kto skorzysta na unijnym rozporządzeniu bateryjnym? Raczej nie Polska

Bachański tłumaczy również wyższość przedsiębiorcy nad pracownikiem. Otóż ten drugi zwyczajnie zarabia pieniądze, a potem myśli, na co je wydać, tymczasem „w większości przypadków zarabianie pieniędzy jest dla przedsiębiorcy celem samym w sobie i elementem gry, więc nie zastanawia się zbyt często nad ich wydatkowaniem w wolnym czasie”. Inaczej mówiąc, pracownik pracuje po to, żeby się utrzymać, natomiast przedsiębiorca zrobił ze swojego życia nieustanną rywalizację o to, kto zbierze więcej monet. I to to drugie podejście ma być bardziej sensowne? Przecież to przypomina zbieranie kart z gum Football we wczesnej podstawówce. Nic dziwnego, że z tej perspektywy urealnienie składki zdrowotnej przedsiębiorców tak tych ludzi boli – przecież w ich uniwersum każda moneta się liczy i może pomóc wskoczyć o kilka miejsc wyżej w rankingu zbieraczy pieniążków.

Darwinistyczny libertarianizm dla normalsów

Składce zdrowotnej Bachański poświęca bardzo dużo uwagi, czasem zapędzając się w naprawdę głębokie odmęty absurdu. Na przykład jeden ze swoich długich wpisów postanowił poświęcić na tłumaczenie, dlaczego składka zdrowotna nie przeszkadza największym firmom. Tylko że one działają przecież jako spółki, więc jej nie płacą – tylko sam CIT. Czego to ma niby dowodzić?

Mianowicie tego, że obecna składka zdrowotna szkodzi szczególnie drobnym przedsiębiorcom, zarabiającym po kilka tysięcy złotych, co z jakiegoś powodu ma być na rękę korporacjom. Problem w tym, że w przypadku mniej zarabiających przedsiębiorców Polski Ład niczego nie zmienił na gorsze, bo zarabiając mniej niż 10 tys. złotych, tylko się na nim zyskało – w zamian za urealnienie składki prowadzący JDG, rozliczający się PIT na skali, otrzymał podniesienie kwoty wolnej do 30 tys. i obniżenie pierwszej stawki PIT do 12 proc.

Donald Trump, nowy mecenas kryptowalut, gra na osłabienie dolara

Bachański bezczelnie wyciera sobie usta fryzjerkami czy sprzątaczkami, chociaż tak naprawdę broni interesów najlepiej uposażonych. Bo w rzeczywistości na Polskim Ładzie tracą wyłącznie bardzo dobrze zarabiający samozatrudnieni i przedsiębiorcy. Co zresztą niedawno wprost przyznawał Ryszard Petru, którego Bachański szczerze uwielbia. „Muszę przyznać, że podziwiam upór Ryszarda Petru w dążeniu do obniżenia absurdalnej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców wprowadzonej w Polskim Ładzie. Bez niego zapewne temat byłby zapomniany”.

Lobbujący obniżenie składek dla najzamożniejszych – w tym samego siebie – poseł Petru wyrasta w jego wpisie na obrońcę uciśnionych na miarę Piotra Ikonowicza. Za to publiczny system ochrony zdrowia, bez którego chorzy na raka albo cierpiący na wady serca mogliby się od razu zabić, to rzekomo niewydolny moloch. „Możecie dosypać tam i 100 mld złotych więcej, ale to jak lanie dziurawym wiadrem wody do studni” – pisze ekonomista, zapewne na podstawie bardzo konkretnych badań i analiz.

Lewicowa opinia publiczna dostrzega zwykle swoich głównych przeciwników w skrajnie prawicowych odmętach, różnych Braunach czy ONR-ach. Tych środowisk większość społeczeństwa nie traktuje jednak poważnie. Współczesna skrajna prawica coraz częściej ma twarz sympatycznego biznesmena, który przy okazji porad na temat prowadzenia biznesu po cichu przemyca miękki darwinizm. Dostrzega to nawet Konfederacja, której kandydatem na prezydenta będzie prawdopodobnie Sławomir Mentzen, a nie Bosak czy Braun. Te darwinistyczno-libertariańskie środowiska są znacznie groźniejsze, gdyż przyciągają młodych normalsów, którzy czegoś się już tam dorobili, nabrali pewności siebie i teraz nie życzą sobie, żeby ktokolwiek zaglądał im do portfela albo zmieniał styl życia. Oczywiście twitterowi trenerzy życia i przedsiębiorcy z zawodu nie są jedynym ani nawet głównym czynnikiem stojącym za wzrostem poparcia dla Konfederacji, ale kilka swoich cegiełek dokładają.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij