Pandemia koronawirusa obnaża słabość wielu instytucji i wyciąga na światło dzienne absurdy życia gospodarczego, które w czasie dobrej koniunktury pozostają niewidoczne. To w czasach kryzysu różne rozwiązania i polityki przechodzą najważniejsze testy swojej użyteczności. Oto kilka z tych, szytych na neoliberalną modłę, które jawnie się skompromitowały.
Prywatna a państwowa ochrona zdrowia
Kilka dni temu we „Wprost” Marek Kubicki, członek zarządu Centrum Medycznego Damiana stwierdził: „W walce z pandemią nie powinien mieć znaczenia podział na publiczną i prywatną ochronę zdrowia. Wszyscy w takim samym stopniu jesteśmy odpowiedzialni za zdrowie i bezpieczeństwo pacjentów, lekarzy i całego personelu medycznego i pracowników administracji”. Mówił to w kontekście zasad bezpieczeństwa wdrażanych przez jego firmę, jednak w jego słowach jest coś symptomatycznego. Otóż to nie prywatna opieka zdrowotna walczy z koronawirusem, tylko publiczna. Podział na publiczną i prywatną ochronę zdrowia jest więc nader widoczny.
Dla „Rzeczpospolitej” sprawę streścił Piotr Bugajski, dyrektor biura komunikacji korporacyjnej w PZU. Oddajmy mu głos: „Nasi lekarze udzielają fachowych konsultacji i w przypadku podejrzeń, że mają do czynienia z zakaźną chorobą, niezwłocznie organizują pomoc, kierując chorych do stacji sanitarno-epidemiologicznych i szpitali chorób zakaźnych”. W tym samym artykule wypowiadała się również dr Agnieszka Motyl, dyrektorka ds. standardów medycznych w firmie Medicover: „W przypadku podejrzenia u pacjenta koronawirusa jesteśmy w pełni przygotowani na jego odizolowanie oraz zapewnienie bezpiecznego transportu do szpitala zakaźnego.”
„W czasie kryzysu wolny rynek nie działa”. Jak prywatna służba zdrowia (nie) walczy z koronawirusem
czytaj także
Dlaczego tak się dzieje? Prywatna ochrona zdrowia, będąc nastawiona na zysk, wykonuje głównie te medyczne zadania, które są najbardziej opłacalne z ekonomicznego punktu widzenia. „Polski sektor prywatny od zawsze był nastawiony na zyski i wykonywał głównie te świadczenia, które się opłacają” – stwierdził w rozmowie z Pauliną Januszewską Wojciech Konieczny, senator Lewicy i dyrektor Miejskiego Szpitala Zespolonego w Częstochowie. „Diagnostyka uchodzi za najbardziej dochodowy obszar pracy medycznej. Gorzej z leczeniem pacjentów i ponoszeniem ogromnych, związanych z nim kosztów” – dodał.
10 milionów bezrobotnych w dwa tygodnie
Kojarzycie z amerykańskich filmów ten okrzyk szefa (ewentualnie samego Donalda Trumpa, kiedy prowadził program reality show The Apprentice): „You’re fired!” – już tu nie pracujesz! – po którym pracownik ma dziesięć minut na spakowanie biurka do pudełeczka i natychmiast opuszcza firmę? W tej scence, odgrywanej po tysiąckroć w popkulturze, najlepiej streszcza się system ochrony zatrudnienia w Stanach: po prostu go tam nie ma.
To właśnie brak zabezpieczeń miejsc pracy spowodował w USA natychmiastowe i rekordowe zwolnienia. Od połowy marca do początku kwietnia, w ciągu zaledwie dwóch tygodni, pracę straciło tam 10 milionów ludzi. Takiej obsuwy amerykańska gospodarka nie zanotowała nigdy wcześniej.
Tak duży przyrost bezrobocia oznacza oczywiście natychmiastowe obniżenie dochodów milionów ludzi, a więc również i popytu. A to od popytu uzależnione jest istnienie miejsc pracy. To popyt – a nie, jak twierdzą wolnorynkowi populiści, pracodawcy – generuje zatrudnienie. Gwałtowny spadek popytu przy elastycznym modelu zatrudnienia może prowadzić do sprzężeń zwrotnych pogłębiających recesję. Im mniejszy popyt, tym większe bezrobocie, a więc tym jeszcze mniejszy popyt.
W Europie takie sytuacje zdarzają się rzadko, ponieważ przywykliśmy do różnych form ochrony miejsc pracy, choćby w postaci okresu wypowiedzenia albo ochrony pracownika, kiedy brak zajęć dla niego wynika z sytuacji rynkowej.
Uśmieciowiony rynek pracy w Polsce
Przywykliśmy, chociaż nie w Polsce. Jeśli chodzi o rynek pracy, jesteśmy nieco podobni do Stanów Zjednoczonych. W wyniku zaniedbań ze strony polityków wyznających ideologię spod znaku „rynek wyreguluje” w naszym kraju według GUS jest około 1,3 miliona osób zatrudnionych na umowy cywilno-prace. Kolejne 1,3 mln to osoby prowadzące jednoosobowe firmy. Spora część z nich to kodeksowi pracownicy, którzy zostali przerzuceni na działalność gospodarczą (albo sami wybrali taką formę) z uwagi na oszczędności po stronie zatrudniającego oraz korzystniejsze opodatkowanie.
czytaj także
Trudno się dziwić takiemu wyborowi, jeżeli patrzymy z perspektywy indywidualnej osoby. Jednak suma indywidualnych ekonomicznie racjonalnych decyzji działa na system niszcząco. Teraz te uśmieciowienie się na nas zemści. To właśnie ci, którzy byli zatrudnieni „elastycznie”, jako pierwsi pożegnali się ze swoimi posadami.
300 tysięcy złotych za rachunek z amerykańskiego szpitala
Fatalny poziom ochrony zdrowia w Stanach Zjednoczonych w zestawieniu z przeznaczanymi na niego środkami jest źródłem wisielczych dowcipów Europejczyków. Według OECD wydatki na ochronę zdrowia wynoszą niemal 17 procent PKB Stanów Zjednoczonych. Średnia dla państw zrzeszonych w OECD to 8,8 procent. Na drugim miejscu jest Szwajcaria, gdzie ten odsetek wynosi 12,2 procent, następne w kolejce są Niemcy z wartością 11.2 procent.
czytaj także
W wysokich wydatkach na zdrowie obywateli nie ma oczywiście nic złego. Ważny jest jednak stosunek nakładów do rezultatów. Chociaż Amerykanie tak wiele przeznaczają na ochronę zdrowia, są na 29 miejscu wśród państw OECD pod względem oczekiwanej długości życia przy narodzinach. Przed Stanami są takie kraje jak Czechy, Chile i Kostaryka.
System ochrony zdrowia w USA jest nie tylko drogi, ale również nie obejmuje ubezpieczeniem milionów amerykanów. To oznacza, że osoby nieubezpieczone muszą płacić za pomoc medyczną z własnej kieszeni. W drugiej połowie marca świat obiegła informacja o leczonej na koronowirusa kobiecie, która po wypisaniu ze szpitala dostała rachunek na 35 tysięcy dolarów. Według raportu, na który powołuje się CNBC, rachunek ze szpitala za leczenie koronawirusa może wynieść nawet ponad 74 tysiące dolarów – ponad 300 tysięcy złotych.
Zdrowie na wyłączność
To popyt – a nie, jak twierdzą wolnorynkowi populiści, pracodawcy – generuje zatrudnienie.
W połowie marca świat obiegła informacja, że Donald Trump chce zaoferować „dużo pieniędzy” niemieckiej firmie farmaceutycznej CureVac za wyłączne prawa do szczepionki na COVID-19. Oznaczało to po prostu chęć wykupienia firmy, aby produkowała szczepionkę wyłącznie na potrzeby Amerykanów.
Tych samych, którzy muszą płacić dziesiątki tysięcy dolarów za hospitalizację, do której doszło w wyniku koronawirusa. Sytuacja przerodziła się w dyplomatyczny mini skandal, w wyniku którego niemiecki minister gospodarki Peter Altmaier stwierdził, że „Niemcy nie są na sprzedaż”. Minister zdrowia, Jens Spahn powiedział natomiast, że CureVacu opracowuje szczepionkę dla całego świata, a nie dla jednego kraju.
Kilka firm w karetce
Jednym z najbardziej absurdalnych przejawów neoliberalnej polityki w ochronie zdrowia w Polsce jest wyoutsourcowanie ratowników medycznych na samozatrudnienie. W karetkach nie jeżdżą więc wypoczęci, dobrze opłacani i zadbani ratownicy, tylko jednoosobowe firmy. Osoby pracujące za śmieszne stawki godzinowe, często bez prawa do płatnego urlopu i zwolnienia chorobowego. Co to oznacza? Że aby zapewnić dobry standard życia swoim rodzinom, nierzadko pracują po 300, czy nawet 400 godzin w miesiącu.
czytaj także
Tak skrojony system to również zachęta, aby jednoosobowe firmy uchylały się od wyjazdu do potencjalnego przypadku koronawirusa. Dlaczego? Bo kwarantanna oznacza dla nich spadek dochodów. Jeżeli więc w imię wolnego rynku i swobody zatrudniania chcemy mieć w karetkach jednoosobowe firmy, to w rzeczywistości dostajemy przemęczonych zombie, w rękach których jest życie i zdrowie ludzi. Jeśli karetka w ogóle wyjedzie.