Gospodarka

Czy to definitywny koniec zielonego kapitalizmu?

Założenia były proste. Globalne ocieplenie jest faktem, podobnie jak znaczący wpływ człowieka na jego skalę i tempo. To nie znaczy, że system wymaga rewolucji. Można nadać mu ludzką twarz przez nakłonienie inwestorów do przekierowania kapitału w biznes przyjazny dla środowiska. Można stworzyć zielony kapitalizm, znany wśród konserwatystów również jako „kapitalizm woke”. Kilka tygodni urzędowania Donalda Trumpa sprawiło, że cały projekt stanął pod znakiem zapytania.

W styczniu 2025 roku BlackRock, największe na świecie przedsiębiorstwo zarządzające aktywami, opuścił Net-Zero Asset Managers (NZAM) – międzynarodową organizację firm inwestycyjnych, promującą osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 roku. NZAM wraz z Net-Zero Asset Owner Alliance (NZAO) i Net-Zero Banking Alliance (NZBA) przez lata był symbolem triumfu zielonego kapitalizmu. Jako organizacje działające pod egidą ONZ wydawały się namacalnym przykładem partnerstwa prywatno-publicznego, które zniweluje negatywne efekty gospodarki wolnorynkowej i pomoże wcielić w życie decoupling, czyli wzrost ekonomiczny ograniczający do minimum emisję gazów cieplarnianych.

Klimatyczny Lewiatan, Behemot, X lub Mao – kto wygra walkę o przyszłość? [rozmowa]

Larry Fink, szef BlackRock, był do niedawna jednym z głównych propagatorów zrównoważonej gospodarki. Jako czołowy architekt korporacyjnego aktywizmu stał się obiektem zarówno lewicowej, jak i prawicowej krytyki. W tej pierwszej jest uznawany za kogoś w rodzaju władcy świata, który zza kulis kontroluje ruchy rządów i w wielu krajach jest faktycznym managerem ogromnej części bogactwa. Prawica z kolei nie jest w stanie znieść otwartego zaangażowania Finka w promowanie idei ekologii i równości, uznając go za orędownika neokomunistycznego autorytaryzmu, skrywającego się pod walką ze zmianami klimatycznymi i nierównością.

Obawy prawicy okazały się przesadzone. Po ponownym zwycięstwie Donalda Trumpa Fink szybko zmienił narrację i uznał, że ratowanie planety i promowanie różnorodności jednak nie jest jego życiowym celem. Decyzja wprawiła w ruch kostki korporacyjnego domina. NZAM opuścił inny kluczowy członek koalicji – Northern Trust. W efekcie organizacja była zmuszona ogłosić zwieszenie wszelkiej działalności. W ciągu kilku tygodni sześć największych amerykańskich banków (Goldman Sachs, Citi, JPMorgan, Wells Fargo, Bank of America i Morgan Stanley) porzuciło pokrewną inicjatywę NZBA.

Między dwoma paleonowoczesnymi mocarstwami atomowymi – Rosją i Stanami [rozmowa z Etkindem]

Podobny exodus dotknął Climate Action 100+, grupę inwestorów próbujących spowolnić zmiany klimatyczne. Pożegnali się z nią tacy giganci jak JPMorgan Asset Management, State Street Global Advisors, Invesco, Pacific Investment Management Company, Goldman Sachs, Northern Trust i inni. Ostatnim gwoździem do trumny zielonego kapitalizmu stała się decyzja Billa Gatesa. Ten czołowy orędownik walki z globalnym ociepleniem w marcu rozwiązał europejską sekcję i część amerykańskiej sekcji Breakthrough Energy, potężnej organizacji promującej odnawialne źródła energii i technologie na rzecz redukcji gazów cieplarnianych.

Ostatnie dwa miesiące cofnęły zdobycze niemal dwóch dekad wysiłków na rzecz zrównoważonej gospodarki wolnorynkowej. W USA trwa właśnie frontalny atak na biznesowy aktywizm klimatyczny, w szczególności system raportowania ESG, któremu przyjrzymy się bliżej w tym tekście. Urzędnikom kierującym się kryteriami etycznymi i środowiskowymi przy decyzjach inwestycyjnych grozi szereg konsekwencji – od pozbawienia ich instytucji ulg podatkowych, po karę 20 lat więzienia.

Czy drzewa powinny mieć status managerski?

W 1970 roku w „New York Timesie” ukazał się głośny artykuł Miltona Friedmana, guru neoklasycznych ekonomistów. Choć neoliberalny model gospodarki wciąż był w powijakach, tekst zwiastował nadchodzącą przyszłość. Coraz więcej komentatorów, zauważał autor artykułu, mówi o „społecznej odpowiedzialności biznesu”, „celach społecznych” czy „społecznym sumieniu”. Tymczasem biznes to sprawa zero-jedynkowa, nie ma w nim miejsca na rozczulanie się nad losem świata, liczy się tylko zysk – i dobrze. Każdy manager lub właściciel działalności powinien mieć jedną „społeczną odpowiedzialność” – przynoszenie korzyści udziałowcom. Wszystko inne to tylko zbędne i szkodliwe intelektualizowanie, które ostatecznie doprowadzi do socjalizmu.

Akceleracjonizm: Szybciej, zanim masy ogarną, że prowadzimy je ku technofeudalnej dystopii

W wyniku serii kryzysów lat 70. neoliberalni ekonomiści, przez wiele lat mający raczej status aktywistów niż naukowców, stanęli na czele nowego ładu. Ich ekscentryczne i kontrowersyjne poglądy stały się podręcznikową wykładnią, jak mają działać gospodarka i państwo. Tymczasem dominujące wcześniej przekonanie o misji społecznej instytucji i przedsiębiorców zaczęło jawić się w najlepszym wypadku jako naiwna dobroduszność, w najgorszym jako realizacja sowieckiej agendy.

Nie oznacza to, że idee społecznej odpowiedzialności biznesu zniknęły. W latach 70. i 80. Zachód doświadczył potężnych kampanii nawołujących do bojkotu firm związanych z wojną w Wietnamie i polityką apartheidu. Doszła do tego świadomość szkodliwości tytoniu i widowiskowe procesy przeciwko producentom papierosów. Słynny raport Klubu Rzymskiego na temat granic wzrostu gospodarczego sprawił, że w debacie publicznej zaczęto zadawać pytania o rolę i przyszłość biznesu. Było jednak za wcześnie na konkretne działania. Gdy w 1995 roku ukazał się artykuł naukowy Marka Starika Czy drzewa powinny mieć status managerski? był on odbierany raczej w kategoriach niewinnej fantazji. 20 lat później rozważania o podmiotowości lasów, rzek i ich ekosystemów królowały na panelach Organizacji Narodów Zjednoczonych, a korporacje zaczęły nazywać naturę swoim udziałowcem. Na przełomie stuleci wyparte słowo „odpowiedzialność” ponownie zagościło w debacie publicznej.

Monbiot: Zimni fanatycy wzrostu. Jedzą PKB, na co im woda i powietrze

Za symboliczny początek zielonego kapitalizmu można uznać wystąpienie sekretarza ONZ Kofiego Annana na Światowym Forum Ekonomicznym w styczniu 1999 roku, kiedy to ogłosił powstanie Global Compact – inicjatywy mającej na celu zachęcanie firm na całym świecie do przyjęcia zrównoważonych i społecznie odpowiedzialnych praktyk biznesowych. W 2004 roku Global Compact we współpracy z instytucjami finansowymi opublikował raport Who Cares Wins. Dokument był swoistą odpowiedzią na pęknięcia w projekcie globalizacji – wzywał przedsiębiorstwa, by w swojej działalności (głównie finansowej) brały pod uwagę problemy ekologiczne i społeczne.

Rok później pod egidą Global Compact ONZ powołał Principles for Responsible Investment (PRI – Zasady Odpowiedzialnego Inwestowania), sieć inwestorów i ekspertów mających rozwijać i wdrażać w życie zasady lokowania kapitału przyjazne dla ludzi i środowiska. Wielki biznes, szczególnie z sektorów finansowych, zaczął odgrywać bardzo ważną rolę w kształtowaniu celów i polityk Narodów Zjednoczonych.

Środowisko, społeczeństwo, dolary

W nowym, probiznesowym otwarciu ONZ kluczowym pojęciem stało się przywołane wyżej ESG. Celem ESG jest monitorowanie aktywności danej firmy, a także jej modyfikowanie, by spełniała wymogi określane przez trzy czynniki: Environmental (E) – związane ze środowiskiem, Social (S) – odnoszące się do wpływu na społeczeństwo, a także Governance (G) – oznaczające korporacyjny model zarządzania.

Firmy decydujące się na przystąpienie do programów ESG zobowiązują się do wydawania corocznych raportów, w których opisują postępy w realizacji poszczególnych postulatów. Pod kategorią „E” mogą znajdować się takie czynniki jak skracanie łańcuchów dostaw, by zmniejszyć emisje, usunięcie szkodliwych chemikaliów z procesu produkcji, wprowadzenie zamkniętego obiegu wody czy instalacja paneli fotowoltaicznych. W części „S” gości zapewnienie bezpiecznych warunków pracy, gwarancja równego traktowania, ale też wpływanie na podwykonawców (np. szwalnie w odległych krajach), by przestrzegali praw człowieka. „G” jest obszarem najbardziej niejasnym i może być rozumiane na różne sposoby – opisuje wysokie standardy zarządzania, przejrzystość finansowania, niezależność poszczególnych ciał firmy, ale też różnorodność składu zarządu.

Monbiot: Gdy system się załamie, Trump może nie zrobić nic

Raporty ESG służą za narzędzie dla inwestorów – od indywidualnych osób po wielkie i zamożne fundusze emerytalne – podejmujących decyzję, gdzie ulokować swój kapitał. W idealnym scenariuszu firma podlega ocenie, czy jej działalność jest wystarczająco etyczna (pod kątem środowiskowym i społecznym), aby wesprzeć ją finansowo.

O ile tradycyjne idee odpowiedzialnego biznesu kładły nacisk właśnie na odpowiedzialność, w przypadku ESG głównym celem pozostaje zysk. Założenie głosi, że firmy inwestujące w nowoczesne technologie, a także sprzyjające różnorodności w dłuższej perspektywie będą po prostu najbardziej rentowne i część raportów wydaje się to potwierdzać. A nawet jeśli takie biznesy nie będą od razu zyskowne, lokowanie w nie kapitału jest częścią neutralizowania przyszłego ryzyka. Innymi słowy, ESG pozwala na ubranie w szaty etyki działań, które instytucje finansowe i tak by podjęły, by zdywersyfikować swoje portfolio.

Jest to jeden z głównych powodów imponującego sukcesu projektu ESG. Biznes podejmuje standardowe praktyki inwestycyjne, a jednocześnie prezentuje je jako zaangażowany aktywizm. Przestaje reaktywnie odpowiadać na wieczną krytykę NGO-sów i mediów, a zaczyna na swoich zasadach „zmieniać świat” (a przynajmniej taki kreuje wizerunek).

Głównym problemem ESG jest jego ogólnikowość. Przez niemal dwie dekady od powstania tego pojęcia firmy interpretowały wymogi uznaniowo, często uprawiając zwykły greenwashing. Korporacje paliwowe chwaliły się, że przechodzą na energię odnawialną, gdy w rzeczywistości stanowiła ona kilka procent ich inwestycji, a marki fast fashion prześcigały się w opowieściach o stosowaniu zrównoważonych materiałów, które tworzyły promile kolekcji. Podobnie jak koncept CSR, posiadający ponad 100 definicji, ESG mogło oznaczać wszystko i nic. Według badania z 2020 roku trzy czwarte inwestorów instytucjonalnych nie rozumiało sensu ESG. Obecnie funkcjonuje ekosystem ponad 600 organizacji prowadzących ratingi ESG, a ich metodologia może skrajnie się różnić. W efekcie dochodzi do tego, że firmy słynące z niszczenia środowiska awansują na szczyty rankingów, gdyż mają zaawansowane plany transformacji energetycznej. Inny przykład to wysokie oceny dla korporacji produkujących napoje gazowane – sposób ich wytwarzania może spełniać wysokie standardy sustainability, choć same produkty są uzależniające i sprzyjają epidemii otyłości.

Pewnego dnia kapitalizm się skończy

czytaj także

Według raportu grupy Pleiades, ale także wielu śledztw dziennikarskich, zarówno amerykańskie, jak i europejskie instytucje finansowe, które do niedawna chwaliły się swoją działalnością na rzecz klimatu, jednocześnie przeznaczały olbrzymie kwoty na rozwój brudnej energii. Od 2021 roku wartość firm dołączających do sojuszu NZBA zwiększała się o kolejne miliardy dolarów, a jednocześnie systematycznie wzrastały inwestycje w przemysł paliw kopalnych. Jak informuje Bureau of Investigative Journalism, tylko od maja 2021 roku banki zaangażowane w działalność na rzecz zerowych emisji wpompowały ponad bilion dolarów w firmy związane z wydobyciem ropy i gazu. Podobnie BlackRock, Vanguard i State Street należą do topowych inwestorów w przemysł paliw kopalnych – w ubiegłym roku włożyły w ten sektor ponad bilion dolarów. Jeśli pojawiały się naciski na zielone inwestycje, przypominały one bardziej marketingową zagrywkę niż realną chęć transformacji energetycznej.

Jeden z raportów 2023 roku wykazał, że banki podkreślające swoje zaangażowanie w ekologię udzielają większych kredytów biznesowi paliw kopalnych niż pozostałe. W głośnym badaniu z 2024 roku mogliśmy przeczytać o braku dowodów na związki pomiędzy zaangażowaniem banków w działalność na rzecz zerowych emisji a rzeczywistym zmniejszeniem emisji. Według najnowszego raportu EY zaledwie 41 proc. z 1400 przebadanych firm na świecie wdrożyło plany na rzecz ograniczeń emisji. Tymczasem raport Accenture odnotowuje, że tylko 16 proc. z 2000 przeanalizowanych firm ma realne szanse na osiągnięcie celów klimatycznych wyznaczonych na 2050 rok.

Przeciwko zielonemu kapitalizmowi

Aby urealnić proces transformacji energetycznej, od kilku lat trwają próby ustandaryzowania procesów mierzenia i raportowania Environmental, Social and Governance. Prym w tym zakresie wiedzie Unia Europejska ze swoją dyrektywą Corporate Sustainability Reporting Directive (CSRD). Wymóg raportowania ESG miał objąć na początku największych graczy, jak spółki giełdowe czy banki zatrudniające powyżej setki osób i posiadające duże przepływy finansowe. Już w 2027 roku do raportowania planowano włączyć nawet firmy powyżej 10 osób, które są notowane na giełdzie.

Tanie życie, czyli ostateczny kryzys kapitalizmu [rozmowa]

W ostatnich miesiącach program napotkał jednak duży opór – ESG, wymagające dopasowania do konkretnych regulacji, przestało jawić się jako atrakcyjne. Francja i Niemcy, dwie największe europejskie gospodarki, wzywają do znacznego ograniczenia założeń CSRD, przed czym Komisja Europejska prawdopodobnie się ugnie. Przygotowywanie raportów ESG wymaga specjalistycznej wiedzy, wielu godzin pracy i zatrudnienia ekspertów lub skorzystania z zewnętrznych konsultacji, które mogą okazać się kosztowne. Firmy nie tylko nie posiadają narzędzi raportowania, ale przede wszystkim nie ma w nich woli zielonej transformacji, która będzie po prostu uciążliwa i jeszcze bardziej osłabi pozycję europejskich przedsiębiorstw w porównaniu z amerykańską i azjatycką konkurencją. To właśnie stanowczy sprzeciw biznesu przyczynia się do tego, że czołowe inicjatywy unijne, jak CSRD, ale też EU Deforestation Regulation (EUDR) czy Corporate Sustainability Due Diligence Directive (CS3D), jeszcze do niedawna uważane za nieuniknione, stanęły pod znakiem zapytania.

Co więcej, podobnie jak w USA, część polityków i społeczeństwa widzi w unijnych dyrektywach próbę autorytarnej rewolucji i przedłużenie niepopularnego „woke”. W ciągu najbliższych kilku lat znaczna część Unii Europejskiej może znaleźć się pod władzą partii skrajnie prawicowych, a w najlepszym wypadku będą one liczną opozycją, bombardującą jakiekolwiek pomysły prośrodowiskowe i prorównościowe. Taki krajobraz polityczny stwarza ryzyko, że losy zielonego kapitalizmu w Europie będą podobne jak za oceanem.

Koniec pewnej iluzji

Zielony kapitalizm zrodził się z założenia, że firmy postępujące etycznie i inwestujące w zielone technologie będą przynosiły największe korzyści. Istotą współczesnej gospodarki jest jednak nieznośna potrzeba zysku natychmiastowego. Nie ma w niej miejsca na czekanie. Ciągły przepływ pieniądza, niezbędny do obsługi permanentnego zadłużenia oraz stymulowania wartości akcji, jest jak krwiobieg gospodarki. Jeśli przepływy zostają ograniczone, np. nadmiernym przeznaczaniem funduszy na nowe technologie, rośnie ryzyko przeniesienia się inwestorów do innych firm, sektorów i krajów, gdzie tematy środowiska lub inkluzywności są zupełnie drugorzędne.

Samo założenie, że transformacja energetyczna może zostać przeprowadzona wyłącznie, jeśli będzie się opłacać, jest wysoce problematyczne. Po pierwsze, nie bierze pod uwagę oczywistego faktu, iż działalność szkodliwa społecznie, od przemysłu alkoholowego po zbrojeniowy, historycznie przynosiła największe zyski. Po drugie, dosłownie uzależnia przetrwanie cywilizacji od tego, czy będzie się to opłacać korporacjom, podczas gdy to właśnie idea nieograniczonego wzrostu gospodarczego jest główną przyczyną zmian środowiskowych. Innymi słowy, problem globalnego ocieplenia ma zostać rozwiązany przez wzmocnienie mechanizmu, który do niego doprowadził.

Umowa z grupą Mercosur to gwóźdź do trumny klimatu i praw zwierząt

Tę kontrowersję ciekawie podsumował Tariq Fancy, który dawniej zarządzał etycznym inwestowaniem w BlackRock. Rozczarowany polityką ESG, od kilku lat głosi, że rynki pozostawione same sobie nigdy nie rozwiążą problemu klimatycznego: „Nie dlatego, że kierują się złymi intencjami, lecz dlatego, że system został stworzony do generowania zysków”. Biznes może więc wiele zainwestować w kreowanie „zielonego” wizerunku, ale ostatecznie zawsze będzie skupiony na wzroście i pieniądze popłyną w kierunku, jaki ten wzrost zapewnia. Rozwiązaniem problemu jest według Fancy’ego państwowy interwencjonizm i silne regulacje.

Zysk ponad wszystko jest jedną z przyczyn porażki ESG również według Carlosa Joly’ego, jednego z założycieli wspomnianej wcześniej Principles for Responsible Investment. Joly zauważa, że patologiczne skupienie się na generowaniu zwrotów zepchnęło na dalszy plan warunki pracy i zarobki, prowadząc do drastycznego wzrostu nierówności, osłabiającego poparcie dla transformacji energetycznej. W dodatku ESG pozwoliło wierzyć, że biznes dobrowolnie przyczyni się do powstrzymania zmian klimatycznych, co Joly nazywa dziś wręcz dywersją.

Czy to już definitywny koniec zielonego kapitalizmu? Byłaby to zbyt pochopna diagnoza. Kluczowe instytucje finansowe utrzymują swoje zobowiązania klimatyczne i – gdyby udało się je skłonić do przestrzegania obranych zasad – mogłyby realnie wpłynąć na rozwój zielonych technologii. 96 proc. spośród 250 największych firm wydaje obecnie zaawansowane raporty na temat swojego wpływu na środowisko, a zielone inwestycje są wymuszone zmianami klimatycznymi i wydają się w pewnych sektorach nieuniknione, nawet jeśli skrót ESG ustąpi skrótowi MAGA.

**

Mateusz Pietryka – doktorant Uniwersytetu Warszawskiego, oczekuje na obronę rozprawy na temat politycznego wpływu systemu dronów bojowych na demokracje liberalne. Pracuje w przemyśle filmowym.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij