Na tak zwanej nieprawicy pora nauczyć się mówić odważnie i wprost: walczymy z ciemnogrodzkim wpływem islamu tak samo jak katolicyzmu czy judaizmu. A nie miziać się z nim w ramach „wprowadzania w różnice kulturowe”, jak robi to dziś lewica.
Jesteśmy śmieszni z tą naszą polityczną poprawnością, którą wszyscy obchodzą dookoła jak PiS Konstytucję RP, która niczego już w zasadzie nie opisuje, bo – dawniej żywa i sensowna – teraz zeschła i dławi nas w ustach niczym umarły język.
Nie mówię, że wszystko byśmy mieli móc mówić – ale trzeba uruchomić dyskusję tam, gdzie ludzie, potencjalni wyborcy, uważają, że lewica ma im dziś do powiedzenia tylko: „tak jest, bo my tak mówimy”.
Jesteśmy śmieszni, jeśli nam się wydaje, że cokolwiek osiągniemy tupaniem nogami, obrażaniem się na ludzi, że są za głupi, żeby nas zrozumieć, nakazywaniem im szacunku dla czegokolwiek i kogokolwiek, nie mając pozycji siły – a nie mamy pozycji siły, bo w naszym świecie rządzi Trump, Kaczyński, Orbán, Putin, Salvini i Erdogan, a Macron i Merkel są w defensywie. Jest za nami powidok upadłego światowego liberalno-lewicowego porządku (a dla nas i tak za mało lewicowego w kwestiach gospodarczych i za mało liberalnego w światopoglądowych). No i nie ma nic gorszego niż kujony powołujące się przed klasą na autorytet nauczycielki wywiezionej właśnie przez resztę uczniów na taczce.
Musimy więc zacząć od początku, kochana lewico. Bo inaczej nie osiągniemy niczego poza upadkiem w sondażach i stawaniem się pośmiewiskiem.
Jesteśmy śmieszni z przekonaniem, że być może teraz rządzi nami ciemnogród, nieracjonalny i niekonsekwentny, ale ogólnie prąd historii płynie w naszą stronę. Otóż tak się składa, że islam też miał swój złoty wiek racjonalizmu i nauki, przerżnął go z kretesem i zmienił się w pustynię nauki i racjonalizmu, wykwitającą prawie wyłącznie surrealistycznym bajaniem i bujaniem. I nie, to wcale nie europejski Zachód jest temu jak zawsze w całości winien, a same procesy zachodzące w samym świecie islamu.
Nie wiem, czy zaraza, która trawi właśnie cywilizacyjne europejskie centrum, jest w stanie sprowadzić nas z powrotem do średniowiecza. Ale w sytuacji, gdy policja wpada o szóstej rano do domu kobiety, która rozwieszała plakaty z tęczową Matką Boską, nie miejmy złudzeń: akurat w naszej części kontynentu możemy się pogrążyć bardzo szybko w głębokim ciemnogrodzie. Niektóre kraje już się zresztą w nim coraz głębiej pogrążają.
Jesteśmy idiotami
Bo nie sprzymierzamy się z tymi, z którymi powinniśmy się sprzymierzyć. A powinniśmy sprzymierzyć się z tymi, którzy boją się fanatyzmu. Tak samo tego rydzykowo-pisowskiego, jak i islamistycznego.
Nie o to chodzi, że islam sam w sobie jest w jakiś sposób „gorszy” od chrześcijaństwa. „Lepszy” i „gorszy” to w ogóle nie są kategorie do oceniania tych reliktów mistycznej przeszłości, jakimi są nasze monoteistyczne religie. Sam zresztą twierdzę, że islam ma prawo do miejsca w historii Europy nie mniejsze od samego chrześcijaństwa, bo Bliski Wschód i Afryka Północna były w obrębie kultury, z której zrodziła się późniejsza Europa (wtedy przecież redukowana do północnego wybrzeża Morza Śródziemnego), dłużej, niż jest w niej chrześcijaństwo. Uważam, mówiąc wprost, że Lewant i Afryka Północna z jej religiami to Europa. Sahara dzieli bardziej niż Mare Nostrum. Afryka Północna i Lewant to my. To nasza sprawa.
Powinniśmy więc przestać traktować islam jako coś obcego Europie – to bzdura. Powinniśmy zaakceptować islam jako naszą sprawę – i w związku z tym walić w jego dogmatyzm, staroświeckość i fanatyzm tak samo mocno, jak walimy w chrześcijaństwo. Nie po to, by islam zabić, tak samo jak nie chodzi o to, by zabijać chrześcijaństwo – ale po to, by sprowadzić go do formy, jaką powinno mieć również chrześcijaństwo. Podbudowy kulturowej, kapci cywilizacyjnych, kultury ważnej dla nas tak samo, jak baśnie Andersena czy mity greckie.
I właśnie dlatego powinniśmy na tzw. nieprawicy nauczyć się mówić odważnie i wprost: walczymy z ciemnogrodzkim wpływem islamu tak samo jak katolicyzmu czy judaizmu. Nie miziać się z nim w ramach „wprowadzania w różnice kulturowe”, jak robi to dziś lewica.
I nie chodzi tu o argumentowanie typu: „lewica nie promuje skrajnych rodzajów islamu, tylko widzi różnice między islamem a radykalnym islamem”. Po pierwsze faktem jest, że w społecznym odbiorze lewica wali w chrześcijaństwo jak tylko może, a islamu broni. Ja rozumiem dlaczego. Bronimy słabszych, tych, którzy nie mają głosu albo mają zbyt słaby. Rozumiem to, bo jestem w lewicowej bańce.
Ale ludzie, potencjalni wyborcy, którzy w niej nie są, mają wypaczony obraz lewicy, która na swoje szczeka, a na cudze przymyka oczy. Która potrafi zrozumieć niuanse w muzułmańskim podejściu do – dajmy na to – kwestii burki, ale dla której nawet liberalni katoliccy publicyści to beka i siara. I która jest zbieraniną trzpiotów wpuszczających do Europy jeszcze większy konserwatyzm niż ten już tu rozpanoszony.
Czy nie lepiej pokazywać publicznie, że rozumiemy obawy społeczne, że widzimy, że w islamie, tak jak w chrześcijaństwie, jest wielki ładunek niebezpieczeństwa i należy rozbrajać go zawczasu? Mówić o humanistycznej, oświeceniowej, racjonalistycznej platformie, na której trzeba budować europejską tożsamość? Powtarzać, że wycofywanie się do religijnych okopów nie jest wyjściem dla zachowania europejskiego humanitaryzmu, wolności i demokracji – że jedynym wyjściem jest wzniesienie się ponad religie?
Ale żeby to osiągnąć, trzeba mówić tak, żeby ludzie nas zrozumieli, komunikować się z nimi i ich lękami, a nie obrażać się na nich, że są głupi.
Make oświecenie great again
Czy masowe tonięcie ludzi na Morzu Śródziemnym nie jest przypadkiem symbolem czegoś o wiele bardziej znaczącego dla Europy i o wiele bardziej dramatycznego niż przypadkowo spalony dach katedry, choćby najstarszej?
czytaj także
Tak, tak, wszystko rozumiem – jako kulturowo postchrześcijański ateista też czułem, że coś mi się mrozi w kręgosłupie, gdy widziałem płonącą Notre Dame. Sam uwielbiam Kosowo, Bośnię, uwielbiam tureckie meczety – ale i w Bośni, i w Kosowie, i w Turcji mogę na serio rozmawiać jedynie z racjonalnymi ludźmi, dla których te meczety i tradycje są wyłącznie ciepłą bazą kulturową, podobnie jak dla mnie kościoły i Boże Narodzenie. Nie udawajmy, że kiedykolwiek dogadamy się na długo i konkretnie z religijnymi fanatykami czy choćby z kimś, kto wierzy, że „minarety to nasze bagnety, a kopuły meczetów to nasze hełmy”.
Islam Afryki Północnej z Europy nie wypisał – to my ją wypisaliśmy. Niesłusznie. Jeśli będziemy nadal traktować islam jako coś obcego, od czego musimy się odciąć, to po nas. Traktujmy więc islam tak, jak traktujemy prawosławie, które też nie brało udziału w oświeceniu: nie boimy się w jego dogmatyzm walić jak w swój.
Powinniśmy zrozumieć, że zagraża nam autocenzura, strach przed krytykowaniem „obcego” i traktowaniu go na równych prawach. Umówić się, że to nasza wspólna, europejska odpowiedzialność, żeby w świat religii, w tym islamu, nieść nasze wspólne europejskie oświecenie.
czytaj także
Nie, nie znaczy to oczywiście, że powinniśmy razem z kibolami stanąć i wrzeszczeć, że jebać islam maczetami. Ale powinniśmy wziąć odpowiedzialność za docieranie do tych ludzi, za tworzenie platformy rozmowy z nimi, za cywilizowanie społecznych odruchów wobec islamu, bo one – nie oszukujmy się – nie będą coraz łagodniejsze. Odwrotnie. Im mocniejszy będzie islam w Europie, tym bardziej będą się zaostrzać. I jeśli tylko prawicowcy będą je emocjonalnie animować – bo my jesteśmy na to zbyt mądrzy i zbyt delikatni – to niech nas strzeże bóg, a ten nie istnieje.
Musimy przekuwać więc antykonserwatywne odruchy, które póki co modelują prawie wyłącznie prawicowcy i faszyści, w takie, które będą odpowiadały lewicowym wyobrażeniom o świecie. I nie mówcie mi, proszę, „idź na marsz niepodległości i spróbuj z nimi rozmawiać”. Byłem. I niezależnie od tego, jak to wygląda – trzeba zacząć rozmawiać. Mam więcej złych wiadomości – to nie my robimy komukolwiek łaskę, że będziemy chcieli z nimi rozmawiać. Być może będziemy musieli sprawić, żeby to oni zechcieli rozmawiać z nami.
Dopiero wtedy staniemy u progu nowego rozdania. I nowej nadziei – wyzwolenia Europy, Wielkiej Europy od Sahary i Mezopotamii po Skandynawię i Ocean Spokojny, spod panowania dogmatów i magicznego myślenia monoteistycznych bliskowschodnich religii. Te z jednej strony przez ostatnie 2 tys. lat kształtowały naszą kulturę, ale z drugiej strony tak się wplątały beznadziejnie w siebie i swoje dogmaty, tak dawno przestały odpowiadać na jakiekolwiek pytania, tak bardzo nikt już ich, poza fanatykami, poważnie nie traktuje, że można je już tylko wysłać na zasłużoną emeryturę.
Dobranoc, chrześcijaństwo, judaizmie i islamie. Niech żyje Wielka Oświeceniowa Europa.
Make lewica społeczną again
Co to za dziwne przekonanie, że jesteśmy w ogóle lewicą, jeśli nie mamy kogo reprezentować? Pogubiliśmy się w tych naszych meandrach tolerancji, straciliśmy wiarygodność, atakując fanatyzm chrześcijaństwa, a nie pozwalając punktować fanatyzmu islamu czy judaizmu. Nie chcąc w ogóle na ten temat podejmować dyskusji, bojąc się jej, bo „wspieramy nienawiść”, bo „naruszamy polityczną poprawność”, bo „trzeba zacząć od siebie”? Moi drodzy, islam czy judaizm to też jesteśmy my, byliśmy i coraz bardziej będziemy. I wolno nam, a wręcz wypada krytykować.
Antysemityzm imigrantów, czyli o czym milczy szwedzka lewica
czytaj także
Jeśli nie chcemy, żeby fanatyczni katolicy i narodowi fanatycy wzięli się za wszystkie co ważniejsze problemy społeczne, wskazując, że „lewacy wpuszczają do Europy islam”, to pokażmy, że my również na ten temat potrafimy mieć mocne zdanie. Wskazujmy, że to oni, i to wcale nie tylnymi drzwiami, wpuszczają do Europy i Zachodu to, czego się boimy – i czego się boją ludzie w islamie. Religijny fanatyzm i zidiocenie średniowieczolubnych kleryków.
Bobako: Muzułmański antysemityzm? Istnieje, lecz służy też oczyszczaniu się Europejczyków z winy
czytaj także
Nie możemy być wyłącznie pogubionym i pouczającym innych elitarnym klubem ludzi z wyższym wykształceniem. To jest śmieszne, że ludzie, którzy nie rozumieją i nie reprezentują społecznych lęków, nazywają się „lewicą prospołeczną”. Połammy tę pierdoloną polityczną poprawność. Pozwólmy ludziom zadawać konfrontujące pytania, mieć wątpliwości. Wiele rzeczy we współczesnym świecie wymaga przedefiniowania, pojawiły się nowe pytania i nowe – uzasadnione – lęki społeczne. Odpowiadajmy na nie. Nie bójmy się dzikiej, czasem bolesnej debaty. Są rzeczy ważniejsze od naszego, kurwa, dobrego samopoczucia, lewico, i naszych zranionych uczuć.
Strącić religię z tronu
Nie chodzi mi o to, żeby zakazywać religii jak radzieccy komuniści, a kościoły zamieniać w świątynie rozumu. To dopiero było bezrozumne. Religie są kulturową bazą, wypychane odrodzą się tak czy owak (zresztą, co ta za życie w świecie bez baśni?). Absolutnie nie, przeciwnie. Religie są arcyważną częścią kultury i nie może być mowy o żadnych „muzeach ateizmu” w kościołach.
Chodzi o to, by wypchnąć na stałe religię ze sfery decyzyjnej.
I pamiętajmy też, że świat bez religii będzie dla wielu ludzi pusty, pozbawi się mięśni, motywacji, ścięgien, duszy. Pamiętajmy, że to my, nie tylko prawica, musimy brać aktywny udział w wielkiej debacie, „co po trupie nieistniejącego Boga”, podawać ludziom nadzieję i cel. To jest nasze wielkie zadanie, a nie zwykłe prostackie narzekanie, że ksiądz gwałci dzieci, a Bóg to chuj, bo pozwolił na Auschwitz.
Czasem żeby wykonać krok do przodu, trzeba wykonać krok do tyłu. I to właśnie jest ten moment. Trzeba zacząć rozmawiać z tymi, którymi lewica wielkopańsko gardzi, tymi, którzy boją się fanatyzmu islamu, pokazać, że jest się po ich stronie. I wreszcie z tworzeniem tej nowej platformy – humanistycznej, racjonalnej, obywatelskiej, wielkoeuropejskiej, do której będą mogli podpinać się ludzie postreligijni: postkatoliccy, portprotestanccy, postislamscy, postprawosławni, postjudaistyczni – poczekajmy chwilę na tych, których chcemy reprezentować. „Pański” PiS, gardzący „chamstwem”, odcinający się od ludzi płotami i transparentami, wożący się limuzynami, też ich nie reprezentuje, tylko udaje.
Naszym wrogiem jest więc nowe średniowiecze – antyrozumowy fanatyzm, magiczne myślenie arcymagów w rodzaju biskupa Jędraszewskiego, którego świąteczne kazanie było zestawem siedzących na sobie wzajemnie logicznych idiotyzmów. Podobnie jak kazania muzułmańskich imamów.
Ale to te idiotyzmy, niespójne, niekoherentne i tak dalej, wyznaczają dziś debatę publiczną, w której na próżno doszukujemy się jakiejkolwiek logiki. Jej tam nie ma. Są tylko ziejące emocje. Tak u nas, jak i w islamie czy judaizmie. Nie ma tu miejsca dla logiki, jak nie było jej w średniowieczu, jak nie ma jej w baśniach. Zerwijmy się w końcu z tej nieszczęsnej smyczy lewicowej politycznej poprawności i „szacunku dla odmienności kulturowej”, bo w jej ramach zdychamy na marginesie poparcia, a nasze miejsce w symbolicznej walce z wszystkimi religiami przejmują prawicowi, antyislamscy fanatycy, którzy pociągną w dół całą naszą cywilizację.