Sławomir Sierakowski

Sierakowski: Kaczyński i niemiecka filozofia

Czy Zachód, który koncertowo schrzanił sprawę na Węgrzech, będzie potrafił pomóc utrzymać Polskę w ramach liberalnej demokracji? Najpierw musi ją zrozumieć.

„Ostrzegam, czeka na Ciebie niemiecka telewizja :)” napisał mi w smsie żartobliwie Mikołaj Syska, mój kolega z redakcji, gdy biegłem do swojego biura spóźniony na wywiad dla ARD. Nowa władza jest siermiężna, więc Polacy zrobili się bardziej ironiczni. Rządzących urażają wypowiedzi zachodnich polityków i mediów, które zbywane są zarzutami o donoszenie na Zachód w takich tekstach jak ten. Społeczeństwo obywatelskie walczy z władzą ironią, a ona chyba próbuje je obezwładnić żenadą. Zawstydzony rząd szuka każdej okazji, żeby powiedzieć: „A u was biją murzynów”, stąd list ministra Waszczykowskiego do niemieckiego MSZ. Nieznany dotąd z bronienia kobiet w Polsce, znalazł doskonałą okazję do zaopiekowania się nimi, ale w Kolonii.

Obecna władza zawsze znała wyłącznie patos. Nowością jest natomiast powrót patosu po stronie społeczeństwa obywatelskiego. Na demonstracjach przeciwko zmianom politycznym w Polsce ludzie zaczynęli śpiewać hymn Polski. Wracają też patetyczne pieśni z czasów opozycji antykomunistycznej. Do władzy ludzie zaczynają krzyczeć „Precz z komuną!”.

Ani tych ludzi, ani tych pieśni nie było dotąd na ulicach od ’89 roku. To znak, że Polska transformacja zatoczyła koło. Wyszliśmy z systemu, w którym monopartia kontrolowała wszystkie instytucje publiczne i – choć wciąż do tego daleko i nie należy przesadzać – obóz Jarosława Kaczyńskiego przejmuje jedną po drugiej. Słyszymy głównie o patriotyzmie i tym, że „nic się nie stało” (komuniści mówili to samo), ale przecieramy oczy ze zdziwienia obserwując całkowity brak skrupułów w przepychaniu, głównie nocami i wbrew regulaminowi sejmowemu, ustaw ostentacyjnie gwałcących dotychczasowy konstytucyjny porządek.

Czy Zachód, który koncertowo schrzanił sprawę na Węgrzech, będzie potrafił pomóc utrzymać Polskę w ramach liberalnej demokracji? Najpierw musi ją zrozumieć. Poniżej krótki kurs najnowszej historii Polski przy pomocy niemieckiej filozofii. Jeśli rzeczywiście wracamy w Polsce do metod stosowanych przez komunistów, to zacznijmy Marksem (a tak naprawdę Gramscim).

I. Nadbudowa

Podzielmy czasy transformacji na trzy etapy. Przeszliśmy już dwa i właśnie wkraczamy w nowy. Z Okrągłego Stołu roku ’89 wyszliśmy z „podziałem postkomunistycznym”. Choć partii było wiele, mniejszych i większych, to życie polityczne organizowało się wokół rywalizacji elit wyłonionych z obozu Solidarności i elit postkomunistycznych. Zasadniczy ideologiczny spór toczył się o kwestie dekomunizacji i lustracji. Problem może nie wydawać się tak istotny jak gospodarcza zapaść albo integracja europejska, a jednak to on odgrywał najważniejszą rolę, bo najbardziej mobilizował wyborców, polityków i dziennikarzy.

To się skończyło, gdy wielki korupcyjny skandal w 2001 roku sprowadził obóz postkomunistyczny do roli podrzędniej partii, z której się już nie podniósł, aż zniknął w ostatnich wyborach. Elity postsolidarnościowe podzieliły się więc na dwa skrzydła, a ich spór zdominował życie polityczne aż do ostatnich wyborów. Ten nazwijmy „podziałem postsolidarnościowym”. Obóz Kaczyńskiego stanął naprzeciwko obozu Tuska, ogłaszając walkę z „układem”. Słowo to zdominowało dekadę, a opisywać miało zblatowanie biznesu, mediów, polityków i mafii. Jeśli w „podziale postkomunistycznym” obiecywano uratować Polskę i uzdrowić życie publiczne przez wytropienie agentów i otwarcie archiwów komunistycznych służb, to teraz należało wykryć „układ”. Nie przypadkiem więc pierwszy rząd „Prawa i Sprawiedliwości” (2005-2007), składał się niemal z samych prokuratorów. Tym razem nie tropiono komunistycznych agentów, ale produkowano własnych do tropienia tajemniczego „układu”.

Tak jak nie znaleziono nigdy żadnego poważnego agenta (nawet niepoważnych znaleziono raptem kilku), tak nie wytropiono także żadnego układu. Szukano nawet u Samoobrony, ówczesnego koalicjanta Kaczyńskiego, ale skończyło się to tylko upadkiem rządu i przegranymi wyborami. W 2010 roku katastrofa samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim, bratem Jarosława, pogłębiła polaryzację i dostarczyła „Prawu i Sprawiedliwości” kolejnego mitu. „Układ” został zastąpiony przez „zamach”. Dziś mit smoleński wciąż odgrywa pewną rolę, ale działa tylko na 13% Polaków według badań opinii publicznej. Dlatego, gdy tylko pojawił się temat uchodźców, Prezes natychmiast po niego sięgnął, mówiąc o nich w kategoriach „roznosicieli chorób i drobnoustrojów”. Można ironicznie powiedzieć, że to symboliczny koniec integracji Polski z Zachodem, skoro nasza skrajna prawica koncentruje się na tym samym, co zachodnie odpowiedniki.

Między 2007 a 2015 rokiem Prawo i Sprawiedliwość przegrało osiem kolejnych wyborów z partią Donalda Tuska, ale to nigdy nie nadszarpnęło to ani trochę władzy prezesa Kaczyńskiego. Nie przeszkadzało mu nawet to, że zawsze był „niewybieralny” i miał największy antyelektorat w kraju. Mając wyznawców zamiast wyborców (około 30% narodu), mógł wystawiać marionetki. Tak postąpił gdy pierwszy raz zdobył władzę (premierem został Kazimierz Marcinkiewicz) i tak postąpił teraz, wystawiając Beatę Szydło na premiera i Andrzeja Dudę na prezydenta.

Już na początek rzadów, na wszelki wypadek Szydło i Dudę zmusił (za pomocą mechanizmu podobnego do inicjacji w mafii) do wielokrotnego złamania konstytucji przy okazji paraliżowania Trybunału Konstytucyjnego, kompromitując ich publicznie i na stałe uzależniając ich los w polityce od własnej woli. Gdyby prezydentowi Dudzie przyszło kiedyś do głowy wychylić się, nie opozycja, ale sam Kaczyński postawi go przed Trybunałem Stanu i zetnie. Nigdy nie wahał się wyrzucać z partii nawet najbliższych przyjaciół i współpracówników.

II. Kaczyński to nie Orban

I teraz najciekawsze. Kaczyński rządził Polską formalnie tylko 2 lata, z czego tylko rok jako premier, ale tak naprawdę rządził Polską bez przerwy po ’89. Od czasu, gdy był głównym doradcą i ideologiem Prezydenta Lecha Wałęsy, lidera obozu postsolidarnościowego aż do dziś. Jeśli ta teza jest przesadzona, to naprawdę wcale nie tak bardzo.

Nie trzeba czytać Carla Schmitta, żeby wiedzieć, że polityka obraca się wokół zasadnicznego konfliktu. Kto go narzucał, ten rządził. To ważniejsze niż wygrywanie wyborów. Wszystkie główne konflikty po ’89 roku – dekomunizację, układ, Smoleńsk, uchodźców – narzucił Kaczyński.

Dlatego Jarosław Kaczyński to jest jeszcze bardziej istotna postać dla zrozimienia IIIRP (której tak nienawidzi i chce zmienić na IVRP) niż Viktor Orban do zrozumienia polityki na Węgrzech. Orban jest cynikiem, a Kaczyński fanatykiem. Między Polską o Węgrami jest multum różnic: inny stosunek do granic, do Rosji, brak mniejszości, silniejsze tradycje oporu i społeczeństwo obywatelskie już od czasów opozycji demokratycznych i nieporównywalnie mniejsza kompromitacja poprzednio rządzących, znaczenie Kościoła Katolickiego. Fidesz należy w Europarlamencie do Partii Ludowej, a PiS do konserwatystów. Własne media, biznes i oligarchia nie odgrywają dla PiS-u takiej ważnej roli jak dla Fidesz, druga strona zawsze była pod tym względem silniejsza. Partia Kaczyńskiego nigdy nie miała takiego poparcia jakim dysponuje Orban, ani nie jest w centrum, gdzie się zawsze wygrywa wybory, tak jak Fidesz, który po prawej stronie ma jeszcze Jobbik. Największa zasługa Kaczyńskiego dla polskiej demokracji jest taka, że zawsze potrafił skutecznie zwalczyć jeszcze skrajniejszą prawicę.

Tu, ani nigdzie w postkomunistycznej Europie, podział nie był ustawiony left and right, ale raczej right and wrong. To, kto jest right a kto wrong, zależało od strony, z której się patrzyło. Zamiast konfliktu między odmiennymi wizjami modernizacji, mieliśmy konflikt między modernizacją i antymodernizacją. W tak podzielonej wspólnocie brakowało… właśnie wspólnoty, która ograniczałaby konflikt. Stąd kryzys liberalizmu i dzisiejsze odchodzenie od liberalnej demokracji tak na Węgrzech jak i w Polsce. I antyliberalny pakt cynika z fanatykiem, który utrudni Unii wpływ na obydwu.

III. Baza 

Mówiąc o głównych konfliktach w społeczeństwie opisaliśmy, co się działo w „nadbudowie”, gdzie swoje wojny kulturowe prowadził Kaczyński. Ale mógł to robić skutecznie jedynie z powodu tego, co się działo w „bazie”, czyli tam, gdzie na społeczeństwo wpływały przemiany gospodarcze. Polska transformacja, której momentem założycielskim była „terapia szokowa”, od początku drastycznie zaczęła dzielić ludzi na wygranych i przegranych transformacji. Obecność postkomunistów i hegemonia neoliberalizmu przez wie dekady, skutecznie blokowała możliwość powstania lewicy, która mogłaby reprezentować ekonomicznie wykluczonych. Ich frustracje, przeflitrowane przez polski Kościół i politykę historyczną prawicy, dały w efekcie elektorat Kaczyńskiego. Jak wszędzie na świecie rewersem neoliberalizmu okazał się prawicowy populizm. Tylko tu jedno i drugie było skrajniejsze, bo kapitalizm na peryferiach jest zawsze bardziej brutalny niż w centrum.

Polski Kościół, umożliwiający zamienianie walk klasowych w wojny kulturowe jest naprawdę specyficzny. Dość powiedzieć, że większość Episkopatu to dziś „radiomaryjni” biskupi, a Kościół jest w koalicji z Prawem i Sprawiedliwością. Gdy po opublikowaniu słynnego tekstu „Glauben und Wissen” („Wierzyć i wiedzieć”) przyjechał tu Jurgen Habermas, namawiając liberałów do nauczenia się, jak tłumaczyć swoje argumenty tak, aby zrozumiał je katolicki konserwatysta, wzbudził nie lada zdziwienie. Tu jest potrzebne „Glauben und Wissen” a rebours napisane przez polskiego Habermasa, który byłby księdzem, najlepiej bez niemieckich korzeni ani nazwiska. Kilku próbowało, wszystkich uciszono.

Kościół, choć znacznie częściej mówił o gender niż o bezrobociu, dostarczał narracji poszkodowanym transforamcji. Unia dając nam setki milardów Euro nie zapisała nigdzie, że jedni na tych funduszach zyskają, a inni na nich stracą. Większość pieniędzy poszła na modernizację techniczną, a nie społeczną, czyli opłacalne propagandowo „wielkie budowy kapitalizmu” jak stadiony i lotniska. Super wyglądają nasze koleje szybkiej prędkości Pendolino, jak rakieta kosmiczna, ale jednocześnie w czasie ostatnich dwóch dekad zniknęła jedna czwarta połączeń lokalnych – jesteśmy pod tym względem liderem w Europie.

Polska modernizacja to najszybszy wzrost gospodarczy w OECD w ostatnich 8 latach (2008–14 skumulowany wzrost PKB wyniósł 23,8%), ale za jej symbol można też uznać lotnisko w Radomiu. Pracuje tam 130 osób i kosztowało 100 mln, a odlatują z niego trzy samoloty w tygodniu do Pragi. Ostatni odleciał bez ani jednego pasażera.

Może będąc w cieniu Kaczyńskiego, to wszystko to właśnie było maksimum możliwości. Mówiąc Nietzschem: Kaczyński był aktywny, cała reszta jedynie reaktywna. Modernizacja Polski toczyła się więc niejako przy okazji prowadzonych wojen kulturowych. To skazywało nas na minimalistyczny pogram nazywany polityką „ciepłej wody w kranie”, do którego się otwarcie Tusk przyznawał. Ambicje Polaków rosły szybciej niż PKB, Kaczyński obiecał góry złota, a zabrał się za blitzkrieg i gwałcąc Konstytucję przejmuje jedna po drugiej niezależne instytucje państwowe: sądy, firmy państwowe, prokuraturę, media.

IV. Co robić? 

Dziś decydujące znaczenie ma walka z PiS-em w mediach i na ulicach. Dziennikarkę ARD uspokoiłem, że w Polsce nic tak do końca nigdy się nie udało – nie udał się ani nazizm, ani komunizm, tak więc kaczyzm tak do końca też się nie uda. Tradycja oporu jest zbyt silna. Pamiętać jednak trzeba, że pokonanie Kaczyńskiego w wyborach to nie jest jeszcze zwycięstwo. Kaczyńskiego pokona ten, kto wyprowadzi politykę z dysfunkcjonalnego konfliktu między modernizacją i antymodernizacją. Dopiero ten obroni demokrację liberalną w Polsce.

Tekst ukazał się w „Die Zeit”

 

**Dziennik Opinii nr 48/2016 (1198)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij