Kaczyński naprawdę doszedł do przekonania, że „droga do unarodowienia Polski prowadzi przez chrystianizację zdeformowanych płodów”. Felieton dla wp.pl
Jarosławowi Kaczyńskiemu i Donaldowi Trumpowi, czyli dwóm politykom, którzy zadziwili świat przez ostatni rok, wszystko się dotąd udawało. A nawet więcej niż wszystko. Oni dosłownie niemożliwe zamieniali w możliwe. Partia Kaczyńskiego rzuciła się na wszystko jednocześnie – Trybunał Konstytucyjny, prokuraturę, media publiczne, spółki Skarbu Państwa i tak dalej aż po stadniny koni. Koledzy Kaczyńskiego na wszystkie firmy i urzędy znaleźli swoich kolegów. A Kaczyński znalazł na wszystko pieniądze.
Skoro stać rząd było na wszystko, nie było sensu trzymać tam dłużej ministra finansów. Minister kultury zaczął niszczyć kulturę. Minister obrony narodowej zaczął niszczyć obronę narodową. Ministra edukacji narodowej zaczęła niszczyć edukację narodową. Minister spraw zagranicznych zaczął niszczyć relacje z sojusznikami. Minister środowiska zaczął niszczyć środowisko. I tak dalej. Ludzie wyszli na ulice w rekordowych liczbach. Z zagranicy zlecieli się wrogowie, do Polski zaczęły przyjeżdżać jedna komisja za drugą. Kaczyński równo wszystkie i wszystkich olał i… nic mu się nie stało. Sondaże nie drgnęły.
Czar Trumpa prysł
Trump, wiadomo, to samo, tylko większe, bo w USA wszystko jest zawsze większe – bieda i bogactwo, uczciwość i przestępczość, śnieg i słońce, ilość imigrantów i mury dla imigrantów. I wszystko robi większe wrażenie, bo cały ten kraj polega na byciu większym od Europy i robieniu większego wrażenia. Disneyland naprawdę tam istnieje po to, żeby ukryć ten fakt, że USA są nierzeczywiste. Trump jest postacią właśnie z Disneylandu. Codziennie robił coś, co w dotychczasowej rzeczywistości byłoby pożegnaniem z życiem politycznym. Zaatakował rodziców muzułmańskiego żołnierza US Army, który poległ w Afganistanie – to jak stracić trzy życia polityczne za jednym razem. Dla Trumpa – bez konsekwencji. Widzowie codziennie przychodzili po więcej i więcej. Trump dawał więcej i więcej.
Na dzień przed prawyborami w Nowym Yorku pomylił 11 września z 11 lipca, czyli nazwę tragedii narodowej z nazwą popularnego sklepu spożywczego – inny polityk prosiłby już o azyl w Moskwie. Trumpowi nic się nie stało. O McCainie, który szczególnie dla wyborców Trumpa jest świętością, a dla całej Ameryki bohaterem narodowym, który przetrwał lata tortur w Wietnamie, powiedział, że nie jest żadnym bohaterem, bo dał się złapać. „Ja lubię ludzi, którzy nie dają się złapać” – dodał. I co? I nic. Wszyscy oburzeni, poza wyborcami. W sondażach dalej szedł łeb w łeb z Hilary Clinton, która mówiła tylko mądrze i ładnie, nie obrażała nikogo, nie popełniała gaf, była zawsze grzeczna, uśmiechnięta i merytoryczna. Nic tylko wyrzygać się z nudów.
I tak mogło być do wyborów, pierwszych zwycięskich dla Trumpa i kolejnych dla Kaczyńskiego. I nagle machina stanęła.
Kaczyński, który niczego się nie bał, na nic nie reagował, na nikogo się nie oglądał, ignorował każdy protest społeczny, KOD-owski, partyjny, lekarski, nauczycielski, nagle tak się przestraszył protestu kobiet 3 października, że zrobił z własnych posłów idiotów i kazał głosować im przeciwko temu, co właśnie uchwalili. Spróbujcie sobie przypomnieć chociaż jedną taką rejteradę Kaczyńskiego w całej jego karierze.
Trump posypał się dopiero wtedy, gdy ujawniono jego wypowiedzi na temat kobiet i tego, co sobie może z nimi zrobić, jeśli tylko ma ochotę. Zaczęły się ujawniać kolejne kobiety zaatakowane w ten sposób i relacjonować wprost, co je spotkało. „New York Times” opublikował raport o dwóch. CNN przedstawiło jedną poszkodowaną, która bardzo odważnie opowiedziała, co się wydarzyło. Trump, w swoim stylu, nazwał to wszystko kłamstwami. Zapowiedział wytoczenie sprawy gazecie. Prawnik gazety odpowiedział: proszę bardzo, Donald, jedziesz.
Ale czar Trumpa prysł. Styl już nie działał. Dobiła go jeszcze Michelle Obama, która wygłosiła najbardziej emocjonalne przemówienie w swojej karierze o tym, jak fizycznie wręcz dotknęło ją zachowanie Trumpa. I powiedziała to tak, jak Hilary Clinton, z historią swojego małżeństwa, powiedzieć nie mogła. Sondaże więcej niż drgnęły. Krach przyszedł od strony kobiet z przedmieść i prowincji, które dotąd gotowe były poprzeć Trumpa – z 39 proc. do 29 proc. w kilka dni. Jeśli tego jakimś cudem nie odrobi w ostatnie 25 dni, to bez tych brakujących procentów Trump nie ma żadnych szans na zwycięstwo.
Kaczyński wypowiedział wojnę większości, jaką są kobiety
W Kaczyńskim z kolei znowu doszedł do głosu popęd śmierci politycznej. Kompletnie bez powodu, bez jakiejkolwiek spójności z wstydliwie odzyskanym spokojem po wycofaniu się z poparcia projektu Ordo Iuris, gdy już wydawało się, że PiS będzie się trzymał z daleka od tematu aborcji (własny projekt, którzy szykować mieli senatorzy, zablokowano), nagle zapowiada: „Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię”.
Co mu się stało? Albo od czasu hasła, że „droga do dechrystianizacji Polski prowadzi przez ZCHN” Kaczyński naprawdę doszedł do przekonania, że „droga do unarodowienia Polski prowadzi przez chrystianizację zdeformowanych płodów”. I kult Matki-Polski naprawdę zamienić chce w kult Matki-Polki-z-Uszkodzonym-Płodem. Albo zaprogramowany jest na samozabicie się jeszcze na początku gry. Tak, jak stało się w 2007 roku, gdy podarował Tuskowi władzę w prezencie (atakując bez powodu Samoobronę i ogłaszając przedterminowe wybory).
Tak, jak dwaj panowie przekonali się, że ciało jest polityczne, tak w obu wypadkach okazało się granicą. Znacznie poważniejszą niż tą dotąd sforsowaną przez obu polityków, przekonanych o tym, że łatwiej Polacy zaakceptują zakaz „aborcji eugenicznej” niż to, co PiS zrobił z prawem, mediami i polityką zagraniczną. Gendertrouble Trumpa i Kaczyńskiego może być początkiem ich końca.
Kaczyński najpierw zjednoczył mainstream (gorszy sort), teraz zjednoczył lewicę i mainstream, zwolenników status quo i liberalizacji prawa o aborcji. Upolitycznił i wyprowadził na ulicę młodzież, wypowiedział wojnę nie mniejszości, ale większości, jaką są kobiety.
Według sondażu „Rzeczpospolitej” z 9 października br. czarny protest popiera rekordowa większość – aż 69 proc. Polaków. W czwartek Kaczyński dostał pod oknami zapowiedź tego, co wydarzy się 24 października w Polsce. Jeśli strajk będzie miał jeszcze większą skalę niż to, co spontanicznie, w krótkim czasie i wbrew okropnej pogodzie udało się 3 października, to najpewniej zobaczymy pierwszy poważny spadek poparcia dla PiS i znajdziemy się w nowej sytuacji politycznej. Wtedy, wszystko to, co udało mu się dotąd ignorować, powróci silniejsze. Okaże się, że ledwo co ogłoszona kontrrewolucja kulturowa Kaczyńskiego i Trumpa pożera własnych ojców.
Felieton ukazał się na łamach Wirtualnej Polski.
**Dziennik Opinii nr 288/2016 (1488)